…My, Wilnianie…(…) Tuśmy wrośli od wieków, w tę Ziemię Wileńską i nikt jej obrazu z serca nam wyrwać nie jest w stanie. I po największej nawet burzy, ci z nas, co się ostali, zdrowi czy ranni, z okopów, lasu czy piwnic, z zagranicy, czy tylko z domu, wrócimy do swej ziemi i będziemy ją orać. Józef Mackiewicz. Gazeta Codzienna, 1939
Przedmowa Macieja Rybińskiego 3)
Zapis kliniczny
Niedawno przewaliła się przez Polskę dyskusja na temat kanonu lektur szkolnych. Gombrowicz czy Dobraczyński, taka była, dość groteskowa, linia podziału. Proponowano usuwanie bądź wpisywanie rozmaitych pisarzy raczej nie ze względu na literacką wartość ich twórczości, tylko na jej polityczny kontekst. Dość żałosne widowisko. Jedno nazwisko nie padło w tej dyskusji w ogóle - Józefa Mackiewicza. Jeden z największych pisarzy polskich, a zarazem moralista rzadkiego, niezłomnego charakteru, zaświadczający własnym życiem, pełnym dramatów, wierność poglądom właśnie moralnym w świadomości społecznej właściwie nie istnieje. W dwadzieścia bez mała lat po upadku komunizmu wykształciuchy twórczości Mackiewicza po prostu nie znają, a większość tak zwanej elity intelektualnej, poddanej szantażowi ideologów, wstydzi się już nie tylko przyznać pisarstwu Mackiewicza rację moralną, ale nawet potwierdzić niezwykłą klasę jego warsztatu pisarskiego.
Czytaj więcej: Grzegorz Eberhardt. Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu (urywki)
Józef Mackiewicz poznał sowietyzację na blisko dziesięć lat przed innymi pisarzami polskimi i jako pierwszy ukazał jej istotę. Wyprzedził też o wiele lat Sołżenicyna, ale na polskich pisarzy Zachód dotąd mało zwracał uwagi i tylko świadectwo rosyjskie, na ogół dobrze spóźnione, bywa tu rewelacją. Mackiewicz dostrzegł w sowietyzacji równoczesne działanie presji zewnętrznej i wewnętrznej, na społeczeństwo w całości i na poszczególne jednostki, presji, której mało kto potrafił się oprzeć. Umiał ukazać postępowanie rozkładu, stopniowe, lecz szybkie. Na przeszło dwadzieścia lat przed Aleksandrem Zinowiewem Mackiewicz odkrył, że wolny świat zachodni łatwo ulega sowieckiej zarazie i że wystarcza po temu zwyczajny kontakt. „Co się stanie, gdy machina bolszewicka zetknie się ze starym, wolnym światem?" - pyta Mackiewicz w Drodze donikąd, powieści opublikowanej po raz pierwszy w 1955 r., a wznowionej obecnie przez londyńskie wydawnictwo Kontra. Akcja powieści rozgrywa się na okupowanej przez Związek Sowiecki Litwie w latach 1940-1941. „Spójrz, co się dzieje wokół! - czytamy w tej powieści. - Wszystko się rozkłada, rozpada, całe narody przeistaczają się w miąższ, w gówno!" Obraz ten nie stracił nic na aktualności.
Czytaj więcej: Henryk Grynberg. Wielka tragedia małych ludzi
„Kultura" umieściła już recenzję o Drodze donikąd Józefa Mackiewicza, ale ta dziwna książka zasługuje na więcej. Obawiam się, że niektóre jej warstwy mogą zostać niezauważone, stąd krótkie uwagi. Zewnętrznie rzecz wygląda tak: mrukliwy drobny szlachcic, który już mieszkał w mieście, ale nadal lubił nosić długie buty i granatową czapkę z kozyrkiem, pisze na emigracji powieść o swoim rodzinnym kraju zagarniętym i zdławionym przez sąsiednie mocarstwo. W tej powieści wykazuje zdumiewający dar operowania realiami z codziennego życia małych ludzi. Żaden z prozaików rezydujących w Polsce nie potrafi tak jak on tworzyć postaci kilkoma pociągnięciami pióra, i to bez psychologizmów, prawie bez opisu, pokazując gest, westchnienie, splunięcie. W porównaniu z nim w Związku Literatów w Warszawie nie ma ani jednego realisty. To oni są wykorzenieni, nie on. Gdzie się uczył tej sztuki? Piłując drzewo, a może czytając rosyjskich autorów dziewiętnastego wieku.
„Proust wielkim pisarzem? Ce plaisantin ?” miał powiedzieć Anatole France, zasłyszawszy pod koniec życia o rosnącej sławie autora W poszukizuaniu straconego czasu. France znał Prousta z salonów, widział w nim snoba (trafnie), aroganta (trafnie), nie dostrzegał w nim geniusza. Bóg litościwy pozwolił France'owi nie dożyć czasów, w których jego własny rozgłos wyglądał wobec sławy Prousta jak wytarta groszowa moneta.
Nie ludzie klasy bądź co bądź France'a, ale niezliczone polskie literaciny, dziennikarzyny, a przede wszystkim urzędniczyny roześmieją się grubym, wulgarnym, hałaśliwym śmiechem, gdy usłyszą, iż Mackiewicza (Józefa) śmiano nazwać publicznie najwybitniejszym, najznakomitszym, największym polskim pisarzem okresu powojennego.
Jak to się dzieje? Dlaczego? W jaki sposób prowincjonalny publicysta mógł stworzyć Dzieło, i to Dzieło nie w cudzysłowie, napisać powieść, która będzie należała do żelaznego repertuaru polskiej literatury, gdy nazwiska tylu głośniejszych, reklamowanych jego kolegów po piórze, nie wyłączając jego rodzonego brata, znane będą chyba tylko molom archiwalnym, bibliofilom, bibliografom, bibliotekarzom. Gdzie, w czym tkwi sekret tego talentu, tej potężnej indywidualności pisarskiej?
We wczesnym okresie bolszewizmu, gdy wojska Tuchaczewskiego zostały odparte od Warszawy, jedni przypisywali nasze zwycięstwo czynnikom przyrodzonym, inni - nadprzyrodzonym. Jednak i u tych, co wierzyli w cud, i u tych, co wierzyli w geniusz Piłsudskiego, tkwiła w głębi duszy wiara, którą dobrze wyraził Zdzisław Kleszczyński w niedokończonym poemacie Rok 1920. Cytuję z pamięci i prozą: nawet jakiś Łuków czy jakiś Maków oparły się hordom pół-zwierząt „tatuowanych szkorbutem", obroniła ich bowiem „sama moc dawności". Innymi słowy: to mogło się zrodzić i zwyciężyć tylko w Rosji, to nie zdoła skruszyć przedmurza chrześcijaństwa. Tego rodzaju wiara dawała nam poczucie bezpieczeństwa w ciągu 19 lat. Siłą bezwładu starych nawyków myślenia wiara ta trwa na emigracji po dziś dzień. W rozmowach prywatnych, w dyskusjach publicznych, w artykułach prasowych, w wypowiedziach tych, co wybierają wolność, powtarza się refren: w Kraju (zwykle z dużego K) zaszły wprawdzie zmiany „nieodwracalne", ale postawa narodu jest wspaniała. Tą wiarą jest nasycona nasza literatura emigracyjna (piękna i brzydka), tworząc osobliwy rodzaj literacki nazwany złośliwie przez Józefa Mackiewicza „polrealizmem". Polrealizm literacki jest jednak tylko „nadbudówką" artystyczną „bazy" ideologicznej, jaką jest polrealizm społeczno-polityczny. Z tym to zwłaszcza polrealizmem Józef Mackiewicz walczy w licznych swych wypowiedziach prasowych już od dość dawna. Walka ta jest szkieletem dydaktycznym jego powieści Droga donikąd.
Odwiedza nas 60 gości oraz 0 użytkowników.