…I wypuściłbym na Europę patrole mongolskich opryczników, aby nahajami z byczej skóry, strzegły wolności słowa, i nie dopuszczały przemocy jednego z tych słów nad drugim. Bo nie to wydaje mi się najważniejsze w życiu, jakie kto ma przekonania, a to jedynie - by każdy je mógł swobodnie wypowiadać. Józef Mackiewicz. Gdybym był chanem… Kultura, 1958

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1881 - 1960). Autor St. Mackiewicz (Cat)

Zmarł znakomity uczony, profesor historii Stanisław Kościałkowski. Ale nie walory jego poważnej pracy naukowej były jak najbardziej znamienne w tym człowieku. Społeczeństwo wileńskie, które go znało przez życie całe, gotowe go było uważać za świętego i sądzę, że w tym przekonaniu było dużo prawdy. Był to prawdziwy chrześcijanin, wcielający cnoty ewangeliczne swoim życiem w otaczające go życie.

Przed pierwszą wojną światową był nauczycielem w cesarko - rosyjskich szkołach wileńskich. Już wtedy otaczała go powszechna miłość ludzi, już wtedy pracował dla swoich patriotycznych ideałów z całkowitym zaparciem się siebie. Przyszła pierwsza okupacja niemiecka i Kościałkowski stanął na czele szkolnictwa w języku polskim. Były to ciężkie czasy, kiedy ludzie siedzieli przy świecznikach, bo elektryczności ciągle brakowało i o skromnych kawałkach chleba, bo żywności i pieniędzy także brakowało, a ludzie nie byli przyzwyczajeni do dziejowej makabry, więc te ograniczenia wystarczały do wytwarzania nastroju nieszczęścia i tragedii. Na tle ówczesnego Wilna, opuszczonego i ciemnego, systemem przepustek wojskowych izolowanego od świata całego, działalność Kościałkowskiego była doprawdy żywym, oświetlającym wszystkich promieniem. Zajmował wtedy stanowisko pierwszoplanowe, był na ustach wszystkich.

Potem przyszły czasy międzywojenne. Kościałkowski został profesorem uniwersytetu. Po kolei ofiarowywano mu wszystkie godności. Żadnej nie przyjmował, od wszystkich się uchylał. Chciał koniecznie wyjechać na Litwę Kowieńską, aby tam zostać nauczycielem ludowym, ledwo go od tego powstrzymano. Taki był człowiek.

Wreszcie przyszła nowa wojna. W tych trudnych czasach znowu Kościałkowski wystąpił na plan pierwszy. Był to człowiek, który przychodzi z pomocą i ratunkiem w potrzebie, który nic dla siebie nie chce i wszystko od siebie odsuwa w czasach urodzaju. Został organizatorem polskiego szkolnictwa i znowuż przystąpił do pracy ofiarnej i kierowniczej na Bliskim Wschodzie.

Ostatnio był nauczycielem historii u sióstr Nazaretanek w Anglii. Gorący jego katolicyzm ułatwiał mu współpracę ze zgromadzeniem zakonnym.

Kościałkowski był bezpartyjnym przez całe życie. Żadne ze stronnictw nie potrafiło się pochwalić jego współudziałem natomiast zawsze stawał po stronne ludzi uciskanych. Kiedy prof. Cywińskiego, jego kolegę z pracy nauczycielskiej sprzed pierwszej jeszcze wojny, posadzono na ławie oskarżonych, Kościałkowski ostentacyjnie nie opuszczał go, a jego autorytet moralny znaczył zawsze bardzo dużo.

Kościałkowski był przesadnie skromnym człowiekiem, cnota skromności, cnota pomniejszenia swego znaczenia, swych zasług, swych możliwości, stała się u niego niedostatkiem. Był autorem ogromnej pracy o Tyzenhauzie, ilustrującej szmat zagadnień z czasów Stanisława Augusta. Ciągle ją przerabiał, ciągle opóźniał oddanie jej do druku. Wiemy o tej pracy tyle, ile czytamy o niej u innych historyków epoki stanisławowskiej, którzy ją poznali. Miejmy nadzieję, że teraz praca ta zostanie wydana, aby zostać pomnikiem człowieka, który przez całe życie potrafił być bohaterem..

Źródło: "Słowo Powszechne" 5 10 1960 r.

Kościałkowski Stanisław (1881 - 1960). Autor Bohdan Podoski.

Oddając do rąk Czytelnika niniejszą publikację autorstwa Stanisława Kościałkowskiego (1881 - 1960) profesora USB, w kolejną rocznicę pierwszej masowej deportacji ludności w dniu 15 czerwca 1941 roku, chcemy przypomnieć kolejnym pokoleniom jego postać, a także tragizm tamtych czasów, imiona i postawy ludzi, które zostały odnotowane w pamiętniku, pisanym ręką wybitnego historyka.

Redakcja serdecznie dziękuje Pani dr Ewie Petrusewicz - Drogowskiej z Eysymontów, bliskiej krewnej śp. profesora St. Kościałkowskiego oraz małżonkowi panu dr Stefanowi Petrusewiczowi, mieszkającym w Anglii, za przesłanie "Raptularza" oraz unikalnych zdjęć.

Autor niniejszego dzieła, prof. Stanisław Julian Kościałkowski urodził się w 1881 r. w Grodnie, zmarł 2 września 1960 r. w Pitsford koło Northampton w 79-tym roku życia. Był synem Józefa, lekarza, powstańca z 1863 i zesłańca syberyjskiego, rodem z Wilna, zm. w 1894 r. oraz Ludwiki z Eysymontów, zm. w 1901 r. Ukończył gimnazjum rosyjskie w Grodnie ze złotym medalem w r. 1900. Studia uniwersyteckie odbywał początkowo w r. ak 1900/1 na Wydziale Historyczno-Filozoficznym rosyjskiego Uniwersytetu Warszawskiego, później zaś w latach ak. 1901/2 do 1904/5 na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, gdzie otrzymał tytuł doktora filozofii w związku z pracą pt. "Rola polityczna Antoniego Tyzenhauza, podskarbiego nadwornego litewskiego za Stanisława Augusta". Po ukończeniu studiów uniwersyteckich, był wysłany w 1905 r. do Rzymu jako stypendysta i członek "ekspedycji rzymskiej" Krakowskiej Akademii Umiejętności, pracując najpierw pod kierunkiem prof. Władysława Abrahama, później prof. Wincentego Zakrzewskiego, w Archiwum Watykańskim ,nad aktami nuncjatury ostatniego nuncjusza przy dworze polskim Wawrzyńca Litty.

Po powrocie do kraju w sierpniu 1906 r. osiadł w Wilnie, obejmując stanowisko nadetatowego nauczyciela języka polskiego, jako przedmiotu nadobowiązkowego dla uczniów Polaków w wileńskim I i II gimnazjum męskim. Po wkroczeniu Niemców do Wilna i podczas okupacji niemieckiej (1915-1918) brał czynny udział w tworzeniu szkolnictwa polskiego w Wilnie jako naczelny kierownik szkół Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego. Był również w tym czasie członkiem tajnego Komitetu Edukacyjnego i wszedł do utworzonego w 1918 r. tajnego Komitetu Organizacyjnego przyszłego Uniwersytetu Wileńskiego.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, objął Katedrę Historii Polski na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie w marcu 1921, zrazu jako zastępca profesora, od 1927 - jako profesor nadzwyczajny, zaś od 1935 - jako profesor zwyczajny.

Poza pracą pedagogiczną prof. Kościałkowski oddawał się z równym oddaniem pracy naukowej i społecznej. Najbliższym mu było Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Wilnie. Był jego współzałożycielem w 1907 r. i przez cały czas jego istnienia czynnym członkiem Zarządu, zrazu jako sekretarz, później jako wiceprezes, wreszcie po śmierci śp. Mariana Zdziechowskiego w 1938 jako ostatni prezes. Za zasługi położone dla Towarzystwa został obdarzony przez nie tytułem członka honorowego. W związku z dziesięcioleciem wskrzeszenia Uniwersytetu Wileńskiego, w 1929 prezydent Rzeczypospolitej udekorował go komandorią orderu Odrodzenia Polski w uznaniu jego zasług dla kultury polskiej.

Spośród prac społecznych, które podejmował, na osobną wzmiankę zasługują odczyty dla więźniów i więźniarek, odbywających kary w więzieniach wileńskich. Miewał je - przeważnie z przezroczami - stale co tydzień przez lat 19, od 1920 do 1939. Jak zaznacza skromnie w swej autobiografii, spotykały się one ze strony niezwykłych słuchaczy "z największą wdzięcznością", zaś dla niego samego były "polem niezmiernie pouczających i niezapomnianych spostrzeżeń".

Po najeździe Polski przez wojska hitlerowskie i sowieckie oraz po zamknięciu Uniwersytetu przez władze litewskie w grudniu 1939, prowadził nadal wykłady .i ćwiczenia seminaryjne w domach prywatnych, tajnie, dla pozostałych w Wilnie studentów i studentek aż do czerwca 1941. Aresztowany na kilka dni przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej, został wywieziony przez władze sowieckie wraz z żoną Eugenią z Żelskich, którą poślubił w 1929 r. Uwięziono go w łagrach północno-uralskich na Syberii, w pobliżu północnego koła polarnego, zaś jego małżonkę osiedlono jeszcze dalej na wschód w kraju Ałtajskim.

Po zwolnieniu z łagru i połączeniu .się .z żoną, prof. Kaściałkowski opuścił w sierpniu 1942 r. Rosję Sowiecką i udał się do Teheranu, gdzie przebywał prawie do zakończenia drugiej wojny światowej, kierując powstałymi tam Towarzystwem Studiów Irańskich i Polsko - Irańskim Uniwersytetem Ludowym. W 1945 r. przeniósł się do Bejrutu w Libanie, będącym podówczas dużym ośrodkiem uniwersyteckim polskiej młodzieży studiującej. W ciągu pięcioletniego pobytu w Bejrucie prof. Kościałkowski rozwijał na szerszą jeszcze skalę działalność naukową, pedagogiczną i literacko-publicystyczną, zapoczątkowaną w Teheranie, m.in. kierując jako ich dyrektor powstałym w Bejrucie Polskim Instytutem Naukowym i dwuletnim Studium Pedagogicznym.

Zmuszony do opuszczenia Bejrutu w lipcu 1950 odbył wraz żoną uciążliwą podróż do Anglii w IV podpokładowej klasie na statku francuskim "Providence". Od 1951 aż do zgonu uczył dziewczęta polskie, udzielając lekcji języka polskiego i literatury oraz historii Polski w starszych klasach gimnazjum SS. Nazaretanek w Pitsford, koło Northampton w środkowej Anglii. Obok tej pracy nauczycielskiej prof. Kościałkowski prowadził nadal ożywioną działalność na polu naukowym, piastując stanowisko seniora Społeczności Akademickiej USB oraz profesora i wykładowcy na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie i w Towarzystwie Wschodnioznawczym "Reduta". Poza tym brał udział w pracach następujących instytucji i towarzystw naukowych: w Polskim Towarzystwie Naukowym; Towarzystwie Historyczno-Literackim w Paryżu, którego był członkiem honorowym; w Zrzeszeniu Profesorów i Docentów Polskich Szkół Akademickich i w Academie International Libre de Science et de Lettres w Paryżu.

Prof. Kościałkowski od zarania swych studiów uniwersyteckich aż do ostatnich nieomal chwil życia prowadził ożywioną działalność pisarską, umieszczając swe rozprawy i artykuły, spisane niekiedy pod pseudonimami bądź podpisywane wyłącznie inicjałami, w prasie codziennej, w tygodnikach, miesięcznikach oraz w wydawnictwach zbiorowych i w periodykach naukowych. Nierzadko rozprawy jego były wydawane jako osobne odbitki. Niektóre z jego prac, wydanych już na emigracji, pisane były w języku francuskim. Tematyka jego artykułów i rozpraw była ogromnie różnorodna, zależnie od jego aktualnych zainteresowań naukowych bądź publicystycznych. Za swą działalność pisarską prof. Kaściałkowski otrzymał w okresie Niepodległości srebrną odznakę Akademii Literatury.

Głównym dziełem, które, jak zaznacza w swej autobiografii, miało stać się jego opus vitae była "Wielka monografia poświęcona Antoniemu Tyzenhauzowi, podskarbiemu nadwornemu litewskiemu, i jego nader różnorodnej działalności na tle wewnętrznych dziejów Litwy za Stanisława Augusta w pierwszym 15-leciu jego panowania (1765-1780)". Pracował nad nią stale, choć dorywczo ze względu na inne zajęcia, począwszy od 1904 przez lat 35. Nie przerwał .pracy nad nią nawet po najeździe wojsk sowieckich na Wilno. Przygotowaną do druku, opatrzył przedmową ukończoną 12 stycznia 1941 roku.

Prof. Kościałkowski był przede wszystkim pedagogiem, wywierającym przemożny wpływ na młodzież, którą darzył miłością, i która odwzajemniała mu szczerym, głębokim przywiązaniem. Miał piękny metaliczny głos, znakomitą dykcję, dar jasnego wykładu i umiejętność zainteresowania jego treścią każdego słuchacza bez względu na jego wiek i wykształcenie. Miał w sobie ogromne zasady duchowe, pragnął być każdemu pomocnym, promieniowała zeń wielka dobroć, która była zasadniczą cechą jego charakteru. Nie zasklepiał się w swych pracach naukowych. Żył pełnią życia narodowego, był patriotą w najszlachetniejszym tego sława rozumieniu; był chrześcijaninem w najgłębszym tego wyrazu znaczeniu.

NCz 23 (562)

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1894 - 1974)

Międzywojenna twórczość Eugenii Kobylińskiej - Masiejewskiej. Autor Karolina Szutowa. Kontynuując cykl publikacji,poświęconych pracom odradzającej się polskiej inteligencji wileńskiej, zamieszczamy w znacznym skrócie pracę magisterską Karoliny Szutowej. Rozprawa naukowa została napisana pod kierunkiem doc. dr Haliny Turkiewicz na Katedrze Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Wilnie. Praca ta (publikujemy w skrócie) jest poświęcona twórczości powieściopisarki i poetki wileńskiej okresu międzywojennego Eugenii Kobylińskiej - Masiejewskiej (1894 - 1974). Karolina Szutowa, urodzona wilnianka, jest absolwentką Szkoły Średniej im. Władysława Syrokomli. Zainteresowanych dogłębnym poznaniem tematu odsyłamy do Autorki pracy. Twórczość jej obecnie jest niemalże zapomniana i mało znana wśród szerszego grona czytelników. Prawdopodobnie jedną z przyczyn tego jest fakt, że pisarka, jak i wielu innych współczesnych jej prozaików i poetów wileńskich, pozostała niezauważona w cieniu najbardziej znanych twórców wileńskich okresu międzywojennego - żagarystów, a mianowicie Cz. Miłosza, A. Rymkiewicza, T. Bujnickiego, J. Zagórskiego i innych. Katastrofizm charakterystyczny dla ich twórczości do dzisiaj jest przedmiotem rozważań historii literatury polskiej, podczas, gdy utwory regionalistów (do których należała E. Kobylińska - Masiejewska) są traktowane najczęściej jako przykłady do zilustrowania pewnych faktów życia literackiego w międzywojennym Wilnie. Mimo to twórczość E. Kobylińskiej - Masiejewskiej jest warta uwagi, gdyż była publikowana i była popularna wśród czytelników.

Niestety, możliwość zapoznania się z osobowością i dorobkiem twórczym pisarki jest ograniczona z powodu braku monografii czy innych poważniejszych opracowań na temat jej spuścizny literackiej. Są tylko artykuły - sprawozdania z wieczorów literackich z udziałem E. Kobylińskiej lub recenzje jej utworów, które ukazywały się na łamach "Kuriera Wileńskiego", "Słowa", a także w periodykach poświęconych literaturze, wydawanych nie tylko w Wilnie (np. w warszawskim "Kurierze Literacko - Naukowym"). Wśród autorów tych artykułów są nazwiska H. Romer, T. Łopalewskiego, J. Maślińskiego, J. Wyszomirskiego. Natomiast życiorys i bibliografia twórczości pisarki zostały najszerzej opracowane w "Słowniku bibliograficznym współczesnych polskich pisarzy i badaczy literatury", t. 4 (W - wa 1996). W innych publikacjach E. Kobylińska - Masiejewska była wspominana tylko zdawkowo. Niniejsza praca będzie próbą częściowego wypełnienia luki w wiedzy o wileńskich twórcach okresu międzywojennego, gdyż bierze na warsztat dorobek E. Kobylińskiej - Masiejewskiej, jednej z nich. Na dorobek twórczy powieściopisarki i poetki składają się liczne tomiki poezji, powieści i publikacje w prasie. Nie można też zapomnieć o działalności pedagogicznej pisarki, której jako nauczycielka - polonistka była oddana przez całe swoje życie. Ważnym akcentem w działalności społecznej był jej głos o równouprawnienie praw kobiet, który zabierała na łamach "Kuriera Wileńskiego". Przez krytykę E. Kobylińska - Masiejewska była stawiana w jednym rzędzie z H. Romer - Ochenkowską i W. Dobaczewską. Rzeczywiście, pisarki mają wiele wspólnego ze sobą. Poezja tych autorek wileńskich opiewała najczęściej piękno przyrody i miasta ojczystego, akcja powieści miała miejsce przeważnie w Wilnie lub w jego najbliższych okolicach, publikacje w prasie zazwyczaj poruszały tematy społeczne i kulturalne, bliskie wilnianom. Słowem, wszystkie te pisarki były przedstawicielkami wyżej wymienionego regionalizmu. Termin "regionalizm" jest określeniem zrodzonego na prowincji ruchu kulturalnego i społecznego, zdążającego do częściowego uniezależnienia się od środka centralnego. Pojęcie literatury regionalnej, choć nie jest zbyt precyzyjne, zakłada jej związek z określoną przestrzenią geograficzną. Literatura ta może podejmować miejscowe tematy, spożytkować określone formy i posługiwać się gwarą, charakteryzować się swoistą dla konkretnej przestrzeni aurą, kolorytem lokalnym, sposobem odczuwania i myślenia. W Polsce termin "regionalizm" pojawił się w dwudziestoleciu międzywojennym. Przejęty został z Francji, ale to pojęcie funkcjonowało wcześniej u nas pod nazwą krajowości. Ukształtowała się ona w środowisku wileńskim, które wyrażało nadzieję na powrót do idei jagiellońskiej, autonomii Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jednak regionalizm w nowych warunkach politycznych na obszarze Wilna i Wileńszczyzny przedstawiał się zdecydowanie tendencjom separatystycznym, dlatego też twórcy wileńscy, choć i podkreślali za pomocą wyżej wymienionych sposobów kreowania świata przedstawionego (koloryt lokalny, miejscowe tematy, gwara itd.) pewną niezależność w poglądach i tradycjach, mimo to dążyli do ukazania stron ojczystych jako integralnej części Rzeczypospolitej Polskiej. E. Kobylińska jako przedstawicielka regionalizmu wyróżnia się jednak na tle innych twórców przede wszystkim tym, że brak w jej twórczości zbytnio wyeksponowanej propagandy politycznej, która zdarzała się innym regionalistom i która dzisiaj często negatywnie wpływa na odbiór ich twórczości wśród współczesnych czytelników. Dorobek twórczy E. Kobylińskiej - Masiejewskiej jest, jak zaznaczono wcześniej, dość obszerny. Niniejsza praca dotyczy tylko jego części, należącej do literatury pięknej z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Cel rozprawy polega na bliższym zapoznaniu czytelników z tym właśnie okresem w twórczości powieściopisarki i poetki, a także na omówieniu w następnych rozdziałach wszystkich gatunków literackich uprawianych przez E. Kobylińską. Życie i twórczość Eugenii Kobylińskiej - Masiejewskiej Eugenia Kobylińska urodziła się 27 listopada 1894 roku w Wilnie, w rodzinie Jana Kobylińskiego i Marii z Iwaszkiewiczów - Kobylińskiej. Ojciec Eugenii pracował w zawodzie stolarza, matka zajmowała się gospodarstwem domowym i dziećmi. Rodzina Kobylińskich była liczna: mała Eugenia miała trzech braci i cztery siostry. W 1911 roku E. Kobylińska ukończyła gimnazjum rosyjskie w Wilnie. Jeszcze jako uczennica zaczęła brać udział w działalności konspiracyjnej, a mianowicie w założonym przez Wacława Niedziałkowskiego Związku Młodzieży Postępowo - Niepodległościowej. Tak wspominała później ten okres swego życia: "Szefowi naszemu ufaliśmy bezwzględnie. Był nim Wacław Niedziałkowski. Wtedy stawiał pierwsze kroki na niwie pedagogicznej, prowadząc koła związkowe, ucząc w kółkach robotniczych i dając lekcje prywatne. Między jednem zajęciem a drugiem uczyłam się sama. (...) Miałam też zbiorowe lekcje prywatne. To była szkoła "zwyczajna", w której byłam nauczycielką ja, uczennica innej szkoły". Jeszcze jako uczennica marzyła E. Kobylińska o polskiej szkole, w której nie było jej dane uczyć się, a którą chciała stworzyć dla młodych Polaków na Wileńszczyźnie. Po ukończeniu gimnazjum wyjechała do Petersburga, gdzie rozpoczęła studia prawnicze. "Studiowałam prawo. Przecież to, co było z Polską, nazywało się bezprawiem. Więc chciałam wiedzieć, jak można w świecie przemycać bezprawie i czego w normach prawnych braknie, że sankcjonują one gwałt". W czasie studiów pracowała w polskiej szkole w murach katolickiej szkółki katedralnej. Uczyła tam dzieci polskie zrusyfikowane do tego stopnia, że nie mówiące po polsku. Po roku studiów, w 1913, została aresztowana za udział w pracy konspiracyjnej (którą kontynuowała w Petersburgu) na zlecenie policji wileńskiej. Została odesłana etapem do Wilna i oddana pod nadzór policyjny, który trwał rok. Według określenia H. Romer, "Pani Masiejewska przeszła przez polityczne więzienie rosyjskie". Ten burzliwy okres swego życia pisarka odzwierciedliła w późniejszej powieści "Złote schody". W 1914 roku odbył się debiut poetycki Eugenii Kobylińskiej. Na łamach "Kuriera Wileńskiego" opublikowała wiersz "Sitvobis terra levis". E. Kobylińska związana była w tym czasie z kręgiem Ferdynanda Ruszczyca i jego nieoficjalnym Kołem Artystycznym. Tam stawiała swe pierwsze kroki w poezji i pisarstwie. Przyjaźniła się z Janem Bułhakiem, który później wykonywał fotografie do jej książek, przeważnie do tomików poetyckich. Z początkujących pisarzy Koła Artystycznego pozostały przy literaturze tylko dwie kobiety: Wanda Dobaczewska i właśnie Eugenia Kobylińska. W 1918 roku E. Kobylińska wyszła za mąż za Kazimierza Masiejewskiego, nauczyciela matematyki. W tymże roku uzyskała dyplom nauczycielki i podjęła pracę pedagogiczną. "Jej szkolne przeżycia w Wilnie - pisze H. Romer - zaczynają się od założenia gimnazjum im. Lelewela (...), którego pierwszym młodziutkim dyrektorem stał się mąż pani Kobylińskiej Masiejewski, przy pomocy młodych głodnych idealistów". W 1933 roku gimnazjum im. J. Lelewela z koedukacyjnego zostało zreformowane na gimnazjum żeńskie im. E. Orzeszkowej. E. Kobylińska nadal w nim pracowała, a bogaty we wrażenia i obserwacje okres pracy w obu gimnazjach został opisany na kartach powieści. Równocześnie z pracą pedagogiczną E. Kobylińska rozwijała twórczość literacką, publikując wiersze, utwory prozą i artykuły w "Słowie" (od 1922), "'Bluszczu" (1930 - 37) i "Kurierze Wileńskim". Najściślejsza współpraca łączyła ją właśnie z "Kurierem", szczególnie od 1934 do 1939 roku, gdy redagowała w nim rubrykę "Kobieta ma głos" (późniejszy tytuł "Nasze sprawy" oraz "Ze świata kobiecego"). Początki tej działalności zaznaczyły się w krótkich historyjkach, zamieszczanych w gazecie i opowiadających o wydarzeniach z życia szkoły i jej uczniów. Większość z nich weszła do książek "Świat w szkole" i "Pamiętnik nauczycielki". Później E. Kobylińska zaczęła sięgać po inne tematy, które przeważnie dotyczyły spraw kobiet i dzieci. Autorka składała sprawozdania z zebrań i odczytów poświęconych tego rodzaju problemom, często bywała w różnych instytucjach i stamtąd relacjonowała o stanie spraw. Były to reportaże ze Związku Pracy Społecznej Kobiet w Wilnie, z tzw. Kuchni Ubogich, z Wydziału Ministerstwa Oświaty. Ponieważ tematy poruszane przez E. Kobylińską w jej tekstach były bardzo aktualne i dotyczyły często problemów kobiet, redakcja "Kuriera Wileńskiego" wydzieliła kolumnę na takiego rodzaju artykuły i powierzyła jej redagowanie E. Kobylińskiej. Rubryka przez nią redagowana nazywała się "Kobieta ma głos!" (później zmieniono nazwę kolejno na "Nasze sprawy" i "Ze świata kobiecego") i ukazywała się na łamach gazety co tydzień od 1934 do 1939 roku. "Kobieta ma głos!" Będzie tu ze szpalt "Kurjera" mówić o sobie i dla siebie. Zresztą nie tylko dla siebie" - tak brzmiały słowa z pierwszego artykułu tej rubryki. Publikowano w niej artykuły E. Kobylińskiej i innych literatek wileńskich (H. Romer, W. Dobaczewskiej), a także specjalistów innych dziedzin, w zależności od tematów poruszanych w danym numerze. Teksty ukazujące się w rubryce mówiły o problemach szkolnictwa, ochrony zdrowia, kształcenia zawodowego i bezrobocia wśród kobiet. Należy też wspomnieć, że od 1930 roku E. Kobylińska była członkiem Związku Zawodowego Literatów Polskich. W okresie międzywojennym powstała największa część jej utworów. Rozpoczynając od opowiadania humorystycznego "Pani Niuśka i jej parasolki" (1928), które weszło do późniejszego zbioru "Kłopoty pani Niuśki" (1932), napisała kilka powieści: "Utopiona lalka" (1929), "Świat w szkole" (1933), "Złote schody" (1934), "Pamiętnik nauczycielki" (1936), "Niespodzianki małżeństwa" (1937). Powstało też kilka zbiorków poezji: "Druskienniki" (1930), "Błękitne piłki" (1931), "Jesienna miłość" (1932), "W cieniu modrzewia" (1932), "Opowieści świerkowe" (1936), "Moja matka" (1937). Utwory E. Kobylińskiej ukazywały się przeważnie w Wilnie, w wydawnictwie L. Chomińskiego oraz w Księgarni św. Wojciecha i w Poznaniu. Kilka z nich wydano w Warszawie, u F. Hoesicka. Tematy do swych powieści E. Kobylińska zazwyczaj czerpała z własnych nauczycielskich doświadczeń, utwory te stanowiły najczęściej opis życia szkolnego i były pełne pogodnego humoru. Dzisiaj można je odbierać jako młodzieżowe, gdyż o młodzieży przeważnie opowiadają oraz dlatego, że wykorzystała w nich autorka gwarę młodzieżową, a także wprowadzała motywy przygodowe, charakterystyczne dla powieści młodzieżowych.

Niektóre powieści, na przykład "Złote schody" i "Wielki tydzień", powstały w oparciu na autobiografię samej pisarki. Pisarka w swojej twórczości prozaicznej preferowała realistyczny sposób obrazowania rzeczywistości przedstawionej w utworach. Jednak ten realizm ograniczał się do opisów codzienności, na przykład, pracy w szkole, kontaktów z uczniami, wydarzeń z ich życia w powieściach szkolnych. W niektórych utworach próbowała autorka sięgnąć głębiej, opisując świat wewnętrzny i rozterki duchowe swoich bohaterek, ale te próby nie dają nam prawa nazywania powieści E. Kobylińskiej prozą psychologiczną. Powieści jej były popularne wśród czytelników przed - i powojennych, prawdopodobnie dlatego, że historie opowiadane przez nią płynęły ze szczerej chęci podzielenia się swoimi obserwacjami i myślami na temat młodego pokolenia, jego uczuć i pragnień, trosk i radości. Niosły pozytywny ładunek emocjonalny. Wiersze E. Kobylińska tworzyła częściowo pod wpływem regionalizmu, który objawiał się w postaci "obowiązkowego hołdu", jaki starali się składać poeci swym miejscom rodzinnym. Ten wpływ szczególnie odczuwa się w tomikach "Druskienniki" i "Opowieści świerkowe", w opisach rodzimej przyrody i innych uroków przedstawionych okolic. Powstało także wiele krótkich opowiadań i wierszy, zamieszczonych na łamach "Słowa" i "Kuriera Wileńskiego", z których część nie została umieszczona w żadnym ze zbiorków. Były to przeważnie wiersze okolicznościowe i krótkie opowiadania humorystyczne z życia szkoły. Poezja E. Kobylińskiej - Masiejewskiej jest dość nierówna pod względem artystycznym. Po zapoznaniu się z nią nasuwa wniosek, że poetka mogła nie publikować niektórych słabszych wierszy na korzyść pozostałych, pięknych i wyróżniających się pewnymi cechami na tle twórczości innych poetów wileńskich. Te cechy to prostota, brak zbędnej patetyki w opisie przyrody ojczystej, a także humor w obrazowaniu ludzi i zdarzeń, często całkowicie nieobecny w poezji wileńskiej. Wniosła też E. Kobylińska do niej pewną dawkę kobiecości i emocjonalności, co jest wspólne zarówno dla jej poezji, jak i prozy. Często była za to krytykowana, szczególnie na łamach "Słowa" przez W. Charkiewicza, który zarzucał jej "westchnienia i wyciskane za pomocą cebuli łzy". Poetka zaś bohatersko i z dowcipem odpierała podobne ataki. Moim zdaniem, poezji E. Kobylińskiej można zarzucić jedynie pewną wtórność, określoną przez T. Łopalewskiego jako pisanie wierszy wcześniej przez kogoś napisanych. Nie chodziło mu oczywiście o plagiat, a prawdopodobnie o to, że w utworach odczuwa się często wyraźny wpływ poezji młodopolskiej i skamandryckiej, szczególnie w debiutanckich utworach oraz w późniejszych, bardziej dojrzałych wierszach. Sprawiają one wrażenie naśladownictwa, co jednak nie przeszkadza w ich odbiorze. Natomiast utwory, które zostały określone jako okolicznościowe, gdyż pisane były z wyraźnym celem upamiętnienia jakiegoś aktualnego wydarzenia (dziś już historycznego), obecnie stały się nieco anachroniczne. Na szczególną uwagę czytelników zasługuje grupa utworów, w których wykorzystana została poetyka pieśni ludowych. Te wiersze można zaliczyć do najlepszych w dorobku poetki, gdyż łączą one w sobie wspomniane wcześniej cechy, takie jak prostota, łagodny humor oraz lekkość stylu. Niestety, poezja E. Kobylińskiej - Masiejewskiej została całkowicie zapomniana, częściowo z powodu jej własnej twórczości prozaicznej, która przesłoniła dorobek poetycki. W 1939 roku E. Kobylińska wydała powieść dla młodzieży "Rysiek z Belmontu", zbiorek poezji "Szare kamienie śpiewają" oraz powieść współczesną "Wielki tydzień", za którą otrzymała nagrodę w konkursie Księgarni Św. Wojciecha. Oprócz tego w 1939 roku pisarka została nagrodzona srebrnym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury oraz Srebrnym Krzyżem Zasługi. Po wybuchu II wojny światowej E. Kobylińska przebywała w Wilnie i pracowała jako nauczycielka. Jej opowieść "Wielki tydzień" uległa konfiskacie. Po wojnie wielu wilnian opuściło miasto rodzinne, wyjeżdżając do Polski w ramach "repatriacji". Taki sam los spotkał pisarkę. W 1945 roku zamieszkała w Gdańsku, gdzie pracowała jako nauczycielka języka polskiego i literatury aż do przejścia na emeryturę w 1949 roku. Kontynuowała twórczość literacką. W 1948 r. napisała powieść dla młodzieży "Jak I B odkryła Nowy Ląd", zbiorek poezji "Bursztynowe piosenki" i opowiadanie dla dzieci "Mama i Dzidzia", wydane w 1958 roku. Publikowała też swe wiersze i utwory prozą w "Rejsach" (1951 - 58), "Słówku" (1951, 1958) i "Dzienniku Bałtyckim" (od 1956). Wiele czasu poświęcała działalności społecznej. W latach 1953 - 57 jako radna Wojewódzkiej Rady Narodowej pracowała w Komisji Oświaty.

Przez kilka lat była prezesem Zarządu Oddziału Wojewódzkiego "Caritas", w tym czasie współpracowała także z miesięcznikiem "Caritas". W latach 1958 - 61 działała w Komitecie Obrońców Pokoju. Pomimo tych zajęć nie zaprzestała działalności literackiej. W 1966 roku Eugenia Kobylińska wydała swą chyba najpopularniejszą powieść okresu powojennego "Córki chcą inaczej". Wkrótce nastąpiły aż trzy wznowienia tej powieści (ostatnie w 1973 roku). Powieść została przełożona na język czeski i wydana w Pradze w 1980 roku. W 1971 roku ukazała się powieść "Masia. Opowieść prawdziwa", a w 1972 ostatni utwór E. Kobylińskiej - "Kłopoty z prababką", zamykający jej dorobek twórczy. Eugenia Kobylińska - Masiejewska jeszcze w 1957 roku była nagrodzona Złotym Krzyżem Zasługi oraz odznaką "Zasłużony Ziemi Gdańskiej". Zmarła 26 lutego 1974 roku w Gdańsku, w sędziwym wieku 80 lat. Chociaż E. Kobylińska jest zaliczana do grona regionalistów, uważam, że nie można jej twórczości traktować jako powielającej te same, często wspólne dla regionalistów wileńskich, schematy. Owszem, poezja E. Kobylińskiej opiewała piękno przyrody ojczystych stron, ale przede wszystkim była dla autorki sposobem na wyrażenie swoich uczuć, marzeń i tęsknot. Jej liryka była bardzo subiektywna, świadczy o tym większość utworów przedstawionych w II rozdziale, poświęconym poezji E. Kobylińskiej. Niektóre z tych utworów może już są nieaktualne, ale potrafią zachwycić jakimś oryginalnym pomysłem poetki lub jej sposobem postrzegania świata.

Natomiast proza E. Kobylińskiej, a szczególnie jej powieści "szkolne" mają, moim zdaniem, wartość ponadczasową, gdyż niektóre spostrzeżenia autorki, a także jej refleksje na różne tematy związane z młodzieżą zadziwiają czasem swą aktualnością. Zresztą, właśnie za swą twórczość prozaiczną zbierała pisarka najwięcej pochwał. Zakończenie pracy nad spuścizną pisarki nasuwa mi stwierdzenie, że Eugenia Kobylińska - Masiejewska i jej dorobek twórczy są zapomniane całkiem niezasłużenie i pozostaje tylko mieć nadzieję, że ta rozprawa będzie przynajmniej małym bodźcem do dalszego badania twórczości autorki wileńskiej.

NG 2 (491), 2001 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

aktor. Autor Barbara Hołub.

- Czyż to nie symptomatyczne, że mieszka pan na osiedlu "Ostrobramska"?

Zygmunt Kęstowicz:-...które swego czasu przemianowano na "Gocław przy Trasie"...? - Ale wierzyłem, że Ona o "swoje" się upomni, i proszę -jest Ostrobramska...

- Czyli jednak został w panu sentyment.

- Nie tylko sentyment, proszę pani, nie tylko! Wiara została i pamięć. Ale sentyment - też. Zna pani takie powiedzonko: - Zajedziesz do Wilna na jeden dzień - zostaniesz wilnianinem na zawsze! Skąd się to powiedzonko wzięło?... Może z niepowtarzalnego piękna tego miasta, a może z jego historii? Może z tego kresowego tygla narodowości, wierzeń, języków, tradycji, z tej ludzkiej mozaiki, w której od wieków mieszały się sprawy Polaków, Litwinów, Żydów, Białorusinów, ba, nawet Tatarów. Kłócili się ze sobą, godzili, żenili, znów się kłócili, bili między sobą, potem znów żyli w zgodzie, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było bronić wspólnej skóry. A amatorów na Wilno nie brakowało - i z lewa, i z prawa.

I tak, wiek po wieku, powstała szczególna grupa ludzi, którą dziś można by nazwać wileńską diasporą. Rozproszyły nas losy po całym świecie, i czy będziemy ją nazywać diasporą litewską czy polską - nie przestanie być naszą, wileńską.

Ale też nie byłbym Polakiem, gdybym nie wspomniał o Kresach, o tych dworkach szlacheckich, rozsianych po Wileńszczyżnie - o tych polskich gniazdach, ostoi naszej kultury, tradycji, patriotyzmu... Nie masz ich teraz... nie ma! "Żal pomyśleć, ale słodko wspomnieć!" - jak mówią wilnianie.

- Jest pan wilnianinem z urodzenia czy też z owej , "jednorazowęj" bytności? - Rozumiem, ściąga mnie pani z obłoków na ziemię. A więc, krótki życiorys: Urodziłem się w miejscowości Szaki pod Kownem (rocznik 1921), ojciec Józef Klemens (1878), członek POW (Polska Organizacja Wojskowa), często zmieniał miejsce zamieszkania (!). Osiedliliśmy się wraz z matką, Anną Małgorzatą (ur. w 1883) i babcią Elżbietą (ur. w 1840) w kresowym miasteczku Postawy. Mnie oddano na nauki do Wilna... przepraszam! Znów przeskoczyłem. Sama pani widzi, jak to miasto przyciąga. A więc: wczesne dzieciństwo to echa wojny światowej i świeżo odzyskanej niepodległości. Ojciec, związany z Piłsudskim, przekazał mi w spadku miłość do Dziadka i, jak pani widzi, pozostałem tej miłości wierny. Pamiątki i fotografie wiszą w tym pokoju wszędzie! Zmienialiśmy miasta i mieszkania, ale "tego pokoju" - nie! W pewnym okresie pewnych osób nie wpuszczaliśmy tutaj, więc i pamiątki przetrwały nienaruszone.

- Gdy się czyta pisma Piłsudskiego, w niejednym nie sposób z nim się zgodzić.

- Ale przeważnie miał rację. A poza tym Dziadek był bezkompromisowy. Krzyczał na swoich rodaków, walił im prosto w twarz to, co o nich myślał, a jeśli się czasem mylił - wybaczano mu. Szanowano go i, najzwyczajniej w świecie, kochano.

A dzieci... Proszę pani, kiedy Marszałek pojechał na Maderę, żeby sobie odpocząć-jak Madera Maderą, nikt tam nigdy nie otrzymał takiej fury własnoręcznie nagryzmolonych listów, żeby wracał, żeby uważał na siebie, żeby był zdrów...

Wiedzieliśmy wszyscy, że był chory, ale nikt nie dopuszczał myśli, że może go zabraknąć. A jednak...

Pamiętam dokładnie ten dzień. Poszliśmy rano na wycieczkę na Górę Trzykrzyską - kilku chłopców z konwiktu oo. Jezuitów i nasz wychowawca, ksiądz prefekt. Nagle, gdzieś koło południa, przybiega brat infirmiarz, odwołuje księdza prefekta, o czymś rozmawiają. Za chwilę ksiądz wraca, blady, usta mu drżą. Widzę jak dziś jego zmienioną twarz... - "Umarł Dziadek" - mówi i szybko się odwraca.

Nie musieliśmy pytać, czyj dziadek umarł. Wiedzieliśmy wszyscy-nasz! (...)

- Mówi się, że patriotyzm Piłsudskiego miał rodowód wileński, w ogóle kresowy.

- Moim zdaniem ten kresowy patriotyzm polegał przede wszystkim na konieczności przetrwania, a przetrwać na Kresach nie było łatwo, no i ciągle trzeba było tych Kresów bronić. Z pokolenia na pokolenie przyzwyczajano się po prostu do tego. I wcale to nie było jakimś ewenementem, że na przykład mój pradziad, urodzony w 1792 roku, uciekł do Napoleona mając 15 lat! W naszym obecnym pojęciu - uciekło dziecko... (...)

To nie koniec zapędów turystycznych mojej rodziny - moja babka, sanitariuszka z 63. roku, mój dziad, powstaniec...

- Spadły na nich restrykcje po klęsce powstania?

- A jakże? Nie było kresowej rodziny, której by te restrykcje nie dotknęły, w ten czy inny sposób. Przeważnie wędrowali na Sybir.

- Szkoda, że nie pamięta pan babci, sanitariuszki z powstania styczniowego...

- Pamiętam doskonale. Babcia, po osiemdziesiątce, była w rodzinie najstarsza, ja, pięcioletni pędrak - najmłodszy, więc rozumieliśmy się dobrze i byliśmy sobie bardzo potrzebni. Sznurowałem jej zawsze buciki, a ona uczyła mnie starych piosenek. Zapamiętałem jedną do dziś...

- Jaka to była piosenka?

- Niezwykła, proszę pani, naprawdę niezwykła, ale dowiedziałem się o tym po 60. latach dopiero! (...)

Miłoż to było widzieć ojcu, matce,

Syna w kontuszu i w konfederatce

Pas na nim lity, a u boku - szabla,

Wąs zawiesisty, mina - iście diabla! (...)

- Co sprawiło, że już od dziecka wyrastało się wówczas w szczególnej aurze patriotycznej żarliwości?

- Widzi pani, był to początek lat dwudziestych. Wtedy miało się tę aurę na co dzień, w domu. I miało się dużo więcej czasu. Przy naftowych lampach łatwiej się czytało te wszystkie książki, na których chowali się moi rodzice. Najpierw Konopnicka, potem Sienkiewicz, Kraszewski, Asnyk... Nie przeszkadzała telewizja, radio dopiero raczkowało, więc można było sobie czytać i w ogóle żyć "jak Pan Bóg przykazał", spokojnie, po domowemu. W jadalni stał duży stół dębowy, rozsuwany dla gości na "proszone" obiady czy kolacje (u nas przeważnie w soboty), jadło się powoli, żeby wiedzieć, co się je i mówi. Tak, tak, proszę pani, rozmawiało, a nie jak dziś: chap!... chap!... chlup!... chlup! przy jakimś tam stoliku i - cześć!! Właśnie cześć, a nie do widzenia, żeby tylko prędzej!!! I czego mi najbardziej w późniejszym życiu brakowało, to tych długich kolacji, no i tego stołu! Ten duży stół w jadalni był dla nas, kresowiaków, symbolem przeszłości i bardzośmy oboje z żoną do niego tęsknili. A tęsknota-rzecz "namolna". A więc rada w radę-zbudowaliśmy drewniany domek na Suwalszczyźnie (oczywiście!), z jedną izbą, na ten stół właśnie. Domek stoi i stół - też. Podobny do przedwojennego, tylko mniejszy - wedle stawu grobla, jak zwykł mawiać mój ojciec. Ale stół stoi i czeka!

- Nie mniej ważne od stołu jest to, co na stole...

- ...było, chciała pani powiedzieć? - Oj, było, było smakowicie i obficie! Kuchnia wileńska znana była z tego. (...)

- Nie tylko ludzie się przemieszczają, proszę pani. Potrawy - też! Ale te typowo wileńskie, jak kińdziuk czy kołduny, przeszły już właściwie do legendy. Tak jak kwas chlebowy w odrutowanych butelkach (pękały czasem z nadmiaru "mocy"), musujący, z rodzynkami, podawany dla ochłody w skwarne popołudnia...

- Mówi się, że Wileńszczyzna słynęła zwłaszcza z serów.

- Sery wileńskie cieszyły się zasłużoną sławą. W większych majątkach zakładano nawet serownie. Pamiętam taką głowę "szwajcarskiego" sera z Żelazowszczyzny, którą nam czasem przywoził w prezencie sam właściciel takiej właśnie serowni, pan Korwin Kurkowski. Podobno te jego "szwajcary" szły nawet za granicę. (...)

- Urodził się pan na Kowieńszczyźnie. Jest pan bardziej związany z Kownem czy z Wilnem?

- Z Wilnem - zdecydowanie! Kowieńszczyznę pożegnaliśmy w 1922 roku. Potem były Postawy, a w 1931 - Gimnazjum OO. Jezuitów w Wilnie.

- Czy do tego gimnazjum mógł się zapisać każdy?

- Rozumiem podtekst pani pytania. Oczywiście - można je było uważać za elitarne, ale przede wszystkim ze względu na wysoki poziom nauczania. Uczyli nas wybitni wykładowcy, nierzadko - uniwersyteccy , (prof. prof. Krzyżański, Wasilewski, Zujewski, Antoni Gołubiew, ksiądz Tomasz Rostworowski, ksiądz Kucharski, ksiądz Dąbrowski, ksiądz Jan Wojciechowski), których nazwiska są zapisane w historii nie tylko nauki, ale i - Powstania Warszawskiego. (...)

A co do mnie - w 39. w czerwcu zdałem maturę, zapisałem się na Wydział Prawny Uniwersytetu im. Stefana Batorego i ostrzyżony "na zero" pomaszerowałem na sierpniowy turnus JHP:

- Co to takiego?

- Junackie Hufce Pracy! Zgodnie z zarządzeniem ministra oświecenia publicznego każdy maturzysta musiał "zaliczyć" miesięczny turnus pracy fizycznej, ale takiej na serio-z łopatą, kilofem czy siekierą, i to bez taryfy ulgowej, z bąblami i odciskami na rękach! Turnus trwał miesiąc, ale zapamiętałem go - na całe życie!

Pierwszego sierpnia skierowano cały nasz turnus na linię Nakło-Strzelewo za Bydgoszczą na pierwszą linię umocnień na granicy z Niemcami! Przed nami - tylko pułk piechoty i -Niemcy. Otrzymaliśmy wojskowe mundury, zamiast karabinów-łopaty, i na gwałt budowaliśmy betonowe umocnienia, przeciwczołgowe zapory, jakieś bunkry, maskowaliśmy stanowiska karabinów maszynowych, artylerii przeciwlotniczej...

- Czyli - przygotowania do wojny?!

- Wojną pachniało już od wiosny. Matka, żegnając się ze mną, nie kryła obaw i - łez. Ojciec jak to ojciec - klepnął mnie po ostrzyżonej głowie: "Pilnuj jej! Może ci się przydać". Akurat pilnuj! - miałem wtedy 18 lat i zupełnie co innego w tej ostrzyżonej głowie! Miałem teraz mundur, orzełka na czapce, byłem żołnierzem! - a broń... "Dadzą mi karaaabin na..." -jak tylko się zacznie...

No i się zaczęło. Pierwszego września rano... Umacniamy przyczółek mostowy. Nagle warkot samolotu. Nasz? Nasz! Wybiegamy na szosę, machamy czapkami, żeby tylko nas zobaczył! A tu - jedna seria po szosie, druga po moście! Odpryski kamieni, drzazgi, kurz... "Pod most!... pod most... pod belki... pilnujcie głów, gówniarze!" - woła dowódca. W parę sekund jesteśmy po pas w zimnej wodzie. Próbuję wyjrzeć poza most... "Do cholery jasnej!! Schowaj ten swój durny łeb, chcesz go stracić?! ...może ci się przydać..." - Wróciły do mnie te słowa.

- Co było potem?

- Zaczęliśmy się wycofywać na Bydgoszcz, Toruń... Mosty na rzekach były zerwane. Kluczyliśmy nocą po wiejskich drogach, kryjąc nasz tabor i siebie w jakichś lasach lub zagajnikach, byleby nas z góry nie wypatrzyli. A potem - przez Sochaczew, Błonie, za jakimś pułkiem artylerii ciężkiej, który z trudem sobie torował drogę-dotarliśmy do Warszawy. Z 10. na I1. przeszliśmy przez most Kierbedzia, zaminowany(?), strzeżony przez pancerniaków. Co chwila odzywały się nasze zenitówki, szukając białymi punkcikami wybuchów jakiegoś celu na szarzejącym niebie. Był już prawie świt, nim znaleźliśmy się na drugim brzegu Wisły. Przeprawa przez most (zaminowany?) trwała około godziny!

Nasz turnus rozformowano na Dworcu Wileńskim. Tabory utknęły wraz z naszymi plecakami gdzieś na placu Bankowym jeszcze poprzedniego wieczoru, więc we trójkę (wilnianie oczywiście), lżejsi o dobrych kilkanaście kilogramów (prowiantu, bielizny itp.) - zaczęliśmy, już na własną rękę, szukać jakiegoś sztabu lub przynajmniej jakiejś jednostki, która by nas zechciała "wcielić".

I znów zapchane drogi. Jedni, tak jak my - szli na wschód, inni - z powrotem do Warszawy... co chwila: "Lotnik! kryj się!" I znów nosem w kartofliska...

Żeby nie wpaść w ręce posuwającej się za czołgami niemieckiej piechoty (byliśmy przecież w mundurach), zdecydowaliśmy się rozstać i, każdy na własną rękę - przedzierać lasami na Kresy. Ja postanowiłem dostać się na Polesie, do majątku mamy. Dobrnąłem do Puszczy Białowieskiej, skąd miałem niedaleko do Prużany, a stamtąd - już tylko krok do Kowalewszczyzny. (...)

- Od wystraszonych sąsiadów dowiedziałem się szczegółów. Ojca zamknęli na drugi dzień po zajęciu miasta. Podobno główną przyczyną aresztowania była tablica z Piłsudskim. Radzono mi, żebym się nigdzie nie pokazywał i zmiatał z Postaw jak najprędzej. Znajomi wytrzasnęli "propusk" i już bez żadnych przygód dojechałem do Wilna. W Wilnie miałem krewnych i, słabą wprawdzie, nadzieję na studia uniwersyteckie.

- A co się stało z ojcem?

- Skazali go na 8 lat łagrów w Miedwieżegorsku, w Karelofińskiej Respublice. Udało mu się potem dotrzeć do Andersa, następnie normalnie: Jerozolima, Teheran, Bejrut. Zmarł w Londynie, w styczniu 1954 roku.

Matka zbiegła na Ukrainę, gdzie znalazła schronienie u krewnych w Tuczynie nad Horyniem. Jak na troje najbliższych sobie ludzi - dość j duży "rozrzut"! Z ojcem nie spotkaliśmy się już nigdy.

I znów - Wilno! Najpierw zajęli je Rosjanie, potem oddali Smetonie, a w pół roku później Stalin zabrał i Wilno, i Litwę. Na uniwersytecie-bo to mnie teraz najbardziej interesowało -totalny krach. Polacy musieli go opuścić. Wszyscy: i profesorowie, i studenci. Słynny Uniwersytet im. Stefana Batorego przestał istnieć, de nomine i de iure! A my, Polacy, poszliśmy na bruk.

Zaczęło być chłodno i głodno. Z wieloma takimi jak ja "specjalistami" zacząłem na Zarzeczu kopać torf. W ciągu tygodnia zarobiłem równowartość kotleta wieprzowego w bufecie II klasy na Dworcu Głównym. Do tego doszły nowe kłopoty z zameldowaniem! Trzeba było udowodnić czarno na białym stały pobyt w Wilnie przed 1939 rokiem! Inaczej - won z miasta! Uratowała mnie podrobiona książka meldunkowa. A tu nowa klęska - komisja poborowa i przydział: Wojenno Morskoj Fłot -Władywostok (na 5 lat!). Matko Boska Ostrobramska, ratuj!

Na drugi czy trzeci dzień jedna z moich "torfowych" koleżanek powiada: Zygmunt, do diabła z torfem! Idziemy statystować do "Lutni". Mój krewny, Witold Rychter, jest tam w radzie artystycznej, on nam wszystko załatwi. Rzuciliśmy ten cholerny torf i poszliśmy na "lekki chleb", do teatru. Chleb może i był lekki, przede wszystkim dlatego, że mało go było. Liczyło się jednak to, że jako "artist" mogłem być nie powoływany do Wojenno Morskowo. U nich "artist" to strasznie ważna figura! Z tego też względu w wileńskich teatrach roiło się wtedy od takich potencjalnych "artistów".

- Awans z pozyskiwacza torfu na aktora był olśniewający.

- Różnie można na to patrzeć. Gdyby moi rodzice wiedzieli, że idę w komedianty-ciężko by to przeżyli. Kiedyś zupełnie inaczej zapatrywano się na to, "co uchodzi". Po wojnie pisał do mnie ojciec z Londynu, żebym sobie wybrał jakiś solidniejszy zawód, a ja akurat wtedy grałem Figara w Krakowie, w Starym Teatrze, i byłem już dość znanym aktorem.

A wtedy, w 1940 roku, dla mnie, 19-letniego chłopaka - niezależnie od mego widzenia "komediantów", ewentualne znalezienie się na afiszu obok Ordonki, Sempolińskiego, Perzanowskiej czy Kurnakowicza byłoby niewyobrażalnym awansem.

Wprawdzie przed wojną zaglądały do postawskiego Domu Ludowego znane teatry, z Redutą na czele, oglądaliśmy Malicką i Sawana, bywał u nas "na kołdunach" stary Leon Wołłejko - ale wtedy nasz świat i świat teatru to były zupełnie inne światy.

- Podobno Wilno kochało teatr.

- Proszę pani, Wilno było dla nas najwspanialszym miastem świata, ale jakkolwiek by na to patrzeć - było to niewielkie miasto. Niektórzy nazywali je prowincją. Jednak ta prowincja, nawet w tak ciężkim okresie, jakim był 40. i 41. rok -miała sześć polskich teatrów, z "Pohulauką" i "Lutnią" na czele. Wszystkie przedstawienia szły kompletami, a "Krakowiacy i Górale", wystawieni w "Lutni" w 1941 roku, z Hanką Ordonówną w roli Basi, stały się manifestacją patriotyczną.

- Z tych sław zazdroszczę panu znajomości z Hanką Ordonówną. Tyle lat minęło, a jej piosenki nie przeżyły się wcale.

- Miałem szczęście występować obok Hanki Ordonówny przez dwa lata i, proszę mi wierzyć, że to, co się słyszy z zachowanych nagrań, to tylko drobna cząstka tego, co sobą reprezentowała jako pieśniarka i jako aktorka. Właśnie - jako aktorka! Tak mało się o tym wie. A przecież Madame Sans Gene, Viola z "Wieczoru Trzech Króli", Basia w "Krakowiakach i Góralach" -każda z tych ról inna i świetna - świadczyły o jej wszechstronnym talencie. (...)

- Chwileczkę, wróćmy do pana... Kopacz torfu trafia jako statysta do teatru, a tu nagle - aktor?! Od statystowania do aktorstwa - droga daleka!

- Rzeczywiście, łatwiej mi było się ożenić - niż zostać aktorem. Moja przyszła żona, "usunięta" ze szkoły, miała świetne warunki zewnętrzne i piękny, szkolony głos (uczennica Olgi Olginy i prof. Ludwiga). Trafiła do "Lutni" jako chórzystka. O cały stopień wyżej od swego przyszłego męża, statysty. Zdała wprawdzie egzamin do konserwatorium, ale na tym, niestety, edukacja śpiewacza się skończyła. Trzeba było zarabiać na chleb. I chwała Bogu, gdyby nie to - nie bylibyśmy się pobrali!

- Kubuś Fatalista powiada, że wszystko w górze jest zapisane.

- Kubuś Fatalista miał rację! Musiało być zapisane w górze, że Antoniego Irzykowskiego, amanta ze sztuki "Królowa Przedmieścia" ugryzie zły pies, że spuchnie mu noga, że pójdzie do szpitala i że ja, statysta, będę musiał za niego grać na premierze. I tak się stało. Absolutny przypadek! Teatr był na własnym rozrachunku i premiera musiała się odbyć, krótko mówiąc - zespół nie miałby co jeść. Reżyser wymyślił, że ja może bym się nadał. Chciałem uciekać, ale mnie nie puścili. No i zagrałem, jakoś to wyszło. Trochę dlatego, że akurat pasowałem do tej roli, trochę wyprosiłem u Ostrobramskiej, resztę "zrobiła" wileńska publiczność. Po premierze pani Stanisława Perzanowska z panem Sempolińskim kazali mi iść do szkoły dramatycznej i zaczęli mnie tam uczyć. Jednocześnie musiałem grać za Antosia Irzykowskiego, a potem w innych sztukach - już za siebie samego. I tak, chcąc nie chcąc, zostałem aktorem. Widać tak było zapisane w górze, jak mówi Kubuś Fatalista.

A swoją drogą, żeby nie bieda w teatrze - nic by z tego wszystkiego nie wyszło.

- Polacy kochali Ordonkę. A jak ją traktowali Litwini?

- Cała wileńska publiczność - Polacy, Litwini, Rosjanie, Żydzi -uwielbiała ją. Władze natomiast miały do niej pretensję za patriotyczne piosenki, śpiewane oczywiście nie wprost, ale z takim podtekstem, że wszyscy wiedzieli, o co chodzi. No i bomba wybuchła na premierze "Krakowiaków i Górali". Litwini dobrze wiedzieli, co to za sztuka!

- Takie armaty ukryte w kwiatach?

- Polacy też wiedzieli, co w trawie piszczy. Zapachniało sensacją! Rano przed premierą - generalna. Przychodzimy do teatru, a tu - nie ma światła, nie ma ogrzewania! Litwini wyłączyli... i nie włączą! Co robić? Ktoś wytrzasnął z wojskowego szpitala zepsuty agregat, nasi elektrycy naprawili - będzie światło, trochę "pulsujące", ale będzie! Ogrzewanie też będzie! Od czego wileńska publiczność? - przynosili podziurawione specjalnie blaszane wiadra z rozżarzonym węglem drzewnym. Mróz jak diabli, całego teatru się nie ogrzeje, ale na scenie i w garderobach powinno być znośnie.

Nadchodzi wieczór. Sala pełniuteńka. Publiczność siedzi zakutana w jakieś pledy, swetry, resztki przedwojennych futer. Zimno, chyba poniżej zera, ale napięcie rośnie. (...)

A za każdą aluzję Bogusławskiego - brawa. Potem czegoś takiego w teatrze nie przeżyłem już nigdy.

I, jak było do przewidzenia, po słowach: "tutaj polską mamy ziemię!" - już nie entuzjazm lecz demonstracja! Musiało się tak skończyć.

- Czyli zakazem wystawiania sztuki?

- Oczywiście. Władze litewskie zdjęły sztukę natychmiast. Był to tylko zakaz władz miejscowych, republikańskich. Istniała szansa (nikła wprawdzie) odwołania się do centrali. O dziwo, przysłano z Moskwy komisję. Miała zadecydować o dalszym losie "Krakowiaków i Górali".

Zasiadło na sali czterech mężczyzn w granatowych garniturach i jedna kobieta w sweterku bordo. Nie liczyliśmy oczywiście na zmianę decyzji i postanowiliśmy grać bez ograniczeń, tak jak na premierze. Niech zobaczą! W przerwie zerkamy na widownię. Cała piątka siedzi jak zamurowana. Nie ruszają się z miejsc. Twardzi, psia kość! Obejrzeli do końca, poszli. My też. Do domu.

Nazajutrz przychodzę do teatru. Na bramie wielka "sztrajfa": Dziś wieczorem o 19.30 - "Krakowiacy i Górale"!

Zachodziliśmy w głowę, jakim cudem puścili. Divide et impera? Tak czy inaczej - graliśmy dalej przy bitych kompletach. Sprawa wyjaśniła się wiele lat później, a mianowicie dziesięć lat temu pojechałem do Wilna -pierwszy raz po wojnie. Na jednym z polonijnych przyjęć siadła obok mnie nobliwa, starsza pani - "Pan grał Studenta Bardosa w "Krakowiakach i Góralach" w 41. w "Lutni" - Grałem. - "Pamięta pan tę komisję z Moskwy? Miała zadecydować, czy będziecie grali czy nie". - Oczywiście, pamiętam. - "Czterech mężczyzn i jedna kobieta w sweterku bordo. To byłam, proszę pana, ja..."

Okazało się, że "towarzysze" dobrali sobie młodą osobę, znającą dobrze język polski, wilniankę, i zwalili na nią całą odpowiedzialność. - Wy tutejsza - powiedzieli - musicie się na tym znać. Decydujcie, można grać czy nie. - "Trochę się przestraszyłam, ale właściwie... tak ładnieście grali... I ta cudowna Hanka Ordonówna. No więc powiedziałam: "Według mnie chyba można". No to niech sobie grają! Podpisali "bumagę" i pojechali". - Ucałowałem serdecznie ręce starszej pani. To Litwini mieli pecha, że komisja akurat na Polkę trafiła - mówię. "Mieli podwójnego pecha, proszę pana, ja jestem Litwinką!"

"Litwo, Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie..." Bardzo skomplikowana jest ta nasza historia, prawda, proszę pani?

- Dziwnie się losy plotą... Kiedy pan wyjechał z Wilna?

- Wyjechaliśmy z Wilna pierwszym repatriacyjnym transportem w końcu stycznia 1945 roku. Wsiadając do pociągu, nie byliśmy tak zupełnie pewni, dokąd on nas zawiezie. Ale grunt palił się pod nogami. Trwały przecież wywózki, nie mogliśmy zwlekać. Więc, gdy podstawiono bydlęce wagony - władowaliśmy się czym prędzej.

- Domyślam się, że był pan już wtedy po ślubie. Jak w tamtych warunkach wyglądał ślub?

- Ubożuchno. Żona w kusym płaszczyku po mamie i w wełnianej pilotce zawiązanej pod brodą (pilotki wtedy były w modzie), ja w długich butach, jeszcze przedwojennych, w bryczesach, w kurtce po ojcu.

Sama ceremonia ślubna - cichutka i skromniutka, w kościele Serca Jezusowego. Tego kościoła już nie ma, rozebrano go do fundamentów. - Ale przysięga została.

- I żona też. Na szczęście - do dzisiaj ta sama! - A goście, jacy byli goście?

- Matka żony, siostra żony i dwoje świadków: sufler i jego żona. To wszystko. Aha! Była jeszcze podróż poślubna: autobusem-z Legionowej 107 na Mickiewicza 44.

- A koledzy, aktorzy?

- Też nic nie wiedzieli. Ale ktoś podpatrzył, jak żona wychodziła z mego mieszkania. Dziewczyna z porządnego wileńskiego domu u samotnego mężczyzny?! - Skandal! Blamaż... Biedna Janeczka czym prędzej zaniosła do teatru świadectwo ślubu, na wszelki wypadek! No i tajemnica się wydała. Wiełe byto śmiechu i radości. Ordonówna zarządziła składkę na prezent ślubny, ściskano nas, całowano. Byliśmy najmłodsi, jakby dzieci tego teatru. Lubili nas, opiekowali się nami i nam było dobrze z nimi.

W ogóle był to okres, w którym cały zespół, cały teatr był naprawdę zżyty ze sobą, a w dodatku łączył nas lęk przed tym, co było dookoła. Idąc do teatru człowiek nie był pewien, czy wróci do domu. Zaczynały się szykany, restrykcje, aresztowania, wywózki, kotły... Siostrę żony zgarnęli u szewca, brata - na ulicy. Chodziliśmy wszędzie razem, żeby, jeżeli będą nas brać, to we dwójkę...

- Dzięki Bogu, udało się uratować. Dokąd wywieziono was w tych bydlęcych wagonach?

- Do Białegostoku, choć wyjeżdżając z Wilna i siedząc trzy doby we wlokącym się transporcie, nie byliśmy tak bardzo pewni, dokąd nas dowiozą.

Ale za to na dworcu, spojrzawszy na siebie - dosłownie tarzaliśmy się ze śmiechu. Było z czego! Jedni z nas jechali w wagonach po mące, inni - po węglu...

Przy wileńskim stole. Książka i Wiedza. Warszawa 1992

Na zdjęciu: Zygmunt Kęstowicz

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1884 - 1955)

Potomek przesiedleńców z własnego kraju, (nakaz władz carskich) za udział członków rodziny w Powstaniu Styczniowym, syn Jenszów Józefa i Anny pochodzącej z holenderskiej rodziny Petznik osiadłej w Polsce od połowy XVIII wieku; Karol Henryk urodził się w 1884 r. W 1905 r. ukończył średnią szkołę matematyczno - przyrodniczą (wówczas zwaną Szkołą Realną) w Saratowie (Rosja). Po ukończeniu tej szkoły studiował w Piotrogrodzkim Instytucie Technologicznym na wydziale mechanicznym, który ukończył z odznaczeniem w 1915 roku. Jeszcze w czasie studiów podjął pracę w Biurze Projektów i Studiów powołanego specjalnie w sprawie nawodnienia doliny rzeki Czu w ówczesnym Turkiestanie, obecnie Kazachstan na granicy z Kirgizją (miasta Bisztek, Ałma Ata), gdzie projektowano nawodnienie ponad 121 000 ha bardzo urodzajnej ziemi, która z niedostatku letnich opadów i braku wód bieżących, stawała się w połowie lata suchym, wypalonym przez słońce stepem - pustynią. Po uzyskaniu dyplomu inżyniera - technologa delegowany został i wyjechał z rodziną do Siemireczeńskiej Obłaści w Turkiestanie (obecnie w Kazachstanie i Kirgizji) na budowę olbrzymiego systemu nawadniającego ogromną powierzchnię stepu. Aby uzmysłowić wielkość tego zamierzenia i pojąć warunki, w jakich realizowano to zadanie, należy powiedzieć, że był to rejon Rosji bardzo słabo zaludniony przez koczownicze, pasterskie plemiona Kirgizów, Kazachów i Uzbeków, że do najbliższego terminalu kolei było ponad 450 km (kolej kończyła się w Taszkiencie),że przed rozpoczęciem realizacji zasadniczego zadania, należało wybudować i stworzyć całą infrastrukturę tej olbrzymiej budowy, a więc wybudować na górskich rzekach własne hydroelektrownie, własne fabryki cementu, osiedla dla pracowników itp. Karol Henryk Jensz pełnił tam początkowo funkcję inżyniera ds. technicznych budowy, a następnie od połowy 1916 roku Naczelnika całości Budowy. W 1921 roku zrezygnował z pracy w Turkiestańskim Kierownictwie Budowy w związku z zamiarem wyjazdu do wolnej już i suwerennej Polski. Po dziewięciomiesięcznej, w bardzo trudnych warunkach podróży - przez całą niemal głodującą i porewolucyjną Rosję, dotarł z rodziną w 1922 roku do Polski i zamieszkał w Wilnie. W Wilnie został z miejsca zaangażowany do pracy w Urzędzie Wojewódzkim na stanowisku Kierownika Wydziału Wodno - Pomiarowego. W 1927 roku inż. K. H. Jensz rezygnuje z państwowej posady i zakłada własne biuro. Biuro Inżynieryjno Melioracyjne przy ul. Portowej w Wilnie, które funkcjonowało od 1931 r., kiedy to ze względu na niewypłacalność zleceniodawców, spowodowaną ogólnokrajowym kryzysem gospodarczym, zaistniała konieczność zlikwidowania Biura. W tym stanie rzeczy K. H. Jensz przyjął proponowane mu stanowisko Dyrektora Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji miejskich w Zarządzie Miasta Wilna. Na tym stanowisku pracował do czerwca tegoż roku, kiedy to awansowano go na funkcję Dyrektora Technicznego Zarządu Miasta, od tego momentu podlegały jemu wszystkie agendy techniczne Wilna podległe Zarządowi,łącznie z elektrownią, komunikacją miejską itp. W tym też okresie został mianowany Technicznym Vice Prezydentem Miasta, stanowisko to utrzymał aż do przejęcia Wilna przez władze litewskie. Obok wyżej wymienionych stanowisk, inż. Jensz wykładał w latach 1926 - 1931 w Państwowej Szkole Technicznej na Wydziale Mechanicznym hydromechanikę, budowę silników wodnych, pomp i turbin. W czasie Drugiej Wojny Światowej zmuszony do ukrywania się przed wywozem na wschód, pracował w Kowieńskim Kierownictwie Regulacji Niemna, a po inwazji niemieckiej ukrywał się zżoną i córką w majątku Zatrocze pracując w charakterze przewoŸnika nałodzi przez jezioro Galwe. Po zakończeniu wojny i po wymuszonej, przez władze sowiecko - litewskie, ewakuacji, inż. Jensz znalazł się w Gdańsku, gdzie od razu przystąpił do odbudowy Stoczni Gdańskiej, pracując od 24 września 1945 r. w Biurze Odbudowy Portów, a od 1948 r. na stanowisku Naczelnika Wydziału Budowlanego w tej samej organizacji. Z momentem powołania dożycia Centralnego Biura Studiów i Projektów Budownictwa Komunalnego przeniesiony został do tego Biura na stanowisko Kierownika Działu Techniki Sanitarnej. Na tym stanowisku zaskoczyła gośmierć w dniu 2 maja 1955 r. W uznaniu Jego zasług na polu pracy zawodowej został dwukrotnie odznaczony orderem - Złotym Krzyżem Zasługi po raz pierwszy przed wojną w 1933 r. w Wilnie, po raz wtóry po wojnie w Gdańsku, ponadto otrzymał wiele listów pochwalnych i uznaniowych. Życie rodzinne rozpoczął w 1911 roku zawierając związek małżeński z Wandą Karoliną Berdo - wnuczką odznaczonego orderem Napoleona Bonaparte za udział w kampanii rosyjskiej 1812 r. kapitana Wojsk Polskich. Małżeństwo to wydało trójkę potomstwa: Irenę w 1912 r., Jerzego w 1914 r. oraz Wandę w 1918. W tej rodzinie panował duch tolerancji religijnej i głębokiego patriotyzmu kultywowanego od wielu pokoleń przez rodziny obojga małżonków i to przekazali swoim potomkom.

(JJO) NG 28 (464), 2000 r.

***

Polska flaga na Górze Zamkowej Mgr inż. Karol - Henryk Jensz (1884 - 1955) Potomek przesiedleńców z własnego kraju, (nakaz władz carskich) za udział członków rodziny w Powstaniu Styczniowym, syn Jenszów Józefa i Anny pochodzącej z holenderskiej rodziny Petznik osiadłej w Polsce od połowy XVIII wieku; Karol Henryk urodził się w 1884 r. W 1905 r. ukończyłśrednią szkołę matematyczno - przyrodniczą (wówczas zwaną Szkołą Realną) w Saratowie (Rosja). Po ukończeniu tej szkoły studiował w Piotrogrodzkim Instytucie Technologicznym na wydziale mechanicznym, który ukończył z odznaczeniem w 1915 roku. Jeszcze w czasie studiów podjął pracę w Biurze Projektów i Studiów powołanego specjalnie w sprawie nawodnienia doliny rzeki Czu w ówczesnym Turkiestanie, obecnie Kazachstan na granicy z Kirgizją (miasta Bisztek, Ałma Ata), gdzie projektowano nawodnienie ponad 121 000 ha bardzo urodzajnej ziemi, która z niedostatku letnich opadów i braku wód bieżących, stawała się w połowie lata suchym, wypalonym przez słońce stepem - pustynią. Po uzyskaniu dyplomu inżyniera - technologa delegowany został i wyjechał z rodziną do Siemireczeńskiej Obłaści w Turkiestanie (obecnie w Kazachstanie i Kirgizji) na budowę olbrzymiego systemu nawadniającego ogromną powierzchnię stepu. Aby uzmysłowić wielkość tego zamierzenia i pojąć warunki, w jakich realizowano to zadanie, należy powiedzieć, że był to rejon Rosji bardzo słabo zaludniony przez koczownicze, pasterskie plemiona Kirgizów, Kazachów i Uzbeków, że do najbliższego terminalu kolei było ponad 450 km (kolej kończyła się w Taszkiencie),że przed rozpoczęciem realizacji zasadniczego zadania, należało wybudować i stworzyć całą infrastrukturę tej olbrzymiej budowy, a więc wybudować na górskich rzekach własne hydroelektrownie, własne fabryki cementu, osiedla dla pracowników itp. Karol Henryk Jensz pełnił tam początkowo funkcję inżyniera ds. technicznych budowy, a następnie od połowy 1916 roku Naczelnika całości Budowy. W 1921 roku zrezygnował z pracy w Turkiestańskim Kierownictwie Budowy w związku z zamiarem wyjazdu do wolnej już i suwerennej Polski. Po dziewięciomiesięcznej, w bardzo trudnych warunkach podróży - przez całą niemal głodującą i porewolucyjną Rosję, dotarł z rodziną w 1922 roku do Polski i zamieszkał w Wilnie. W Wilnie został z miejsca zaangażowany do pracy w Urzędzie Wojewódzkim na stanowisku Kierownika Wydziału Wodno - Pomiarowego. W 1927 roku inż. K. H. Jensz rezygnuje z państwowej posady i zakłada własne biuro. Biuro Inżynieryjno Melioracyjne przy ul. Portowej w Wilnie, które funkcjonowało od 1931 r., kiedy to ze względu na niewypłacalność zleceniodawców, spowodowaną ogólnokrajowym kryzysem gospodarczym, zaistniała konieczność zlikwidowania Biura. W tym stanie rzeczy K. H. Jensz przyjął proponowane mu stanowisko Dyrektora Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji miejskich w Zarządzie Miasta Wilna. Na tym stanowisku pracował do czerwca tegoż roku, kiedy to awansowano go na funkcję Dyrektora Technicznego Zarządu Miasta, od tego momentu podlegały jemu wszystkie agendy techniczne Wilna podległe Zarządowi,łącznie z elektrownią, komunikacją miejską itp. W tym też okresie został mianowany Technicznym Vice Prezydentem Miasta, stanowisko to utrzymał aż do przejęcia Wilna przez władze litewskie. Obok wyżej wymienionych stanowisk, inż. Jensz wykładał w latach 1926 - 1931 w Państwowej Szkole Technicznej na Wydziale Mechanicznym hydromechanikę, budowę silników wodnych, pomp i turbin. W czasie Drugiej Wojny Światowej zmuszony do ukrywania się przed wywozem na wschód, pracował w Kowieńskim Kierownictwie Regulacji Niemna, a po inwazji niemieckiej ukrywał się zżoną i córką w majątku Zatrocze pracując w charakterze przewoŸnika nałodzi przez jezioro Galwe. Po zakończeniu wojny i po wymuszonej, przez władze sowiecko - litewskie, ewakuacji, inż. Jensz znalazł się w Gdańsku, gdzie od razu przystąpił do odbudowy Stoczni Gdańskiej, pracując od 24 września 1945 r. w Biurze Odbudowy Portów, a od 1948 r. na stanowisku Naczelnika Wydziału Budowlanego w tej samej organizacji. Z momentem powołania dożycia Centralnego Biura Studiów i Projektów Budownictwa Komunalnego przeniesiony został do tego Biura na stanowisko Kierownika Działu Techniki Sanitarnej. Na tym stanowisku zaskoczyła gośmierć w dniu 2 maja 1955 r. W uznaniu Jego zasług na polu pracy zawodowej został dwukrotnie odznaczony orderem - Złotym Krzyżem Zasługi po raz pierwszy przed wojną w 1933 r. w Wilnie, po raz wtóry po wojnie w Gdańsku, ponadto otrzymał wiele listów pochwalnych i uznaniowych. Życie rodzinne rozpoczął w 1911 roku zawierając związek małżeński z Wandą Karoliną Berdo - wnuczką odznaczonego orderem Napoleona Bonaparte za udział w kampanii rosyjskiej 1812 r. kapitana Wojsk Polskich. Małżeństwo to wydało trójkę potomstwa: Irenę w 1912 r., Jerzego w 1914 r. oraz Wandę w 1918. W tej rodzinie panował duch tolerancji religijnej i głębokiego patriotyzmu kultywowanego od wielu pokoleń przez rodziny obojga małżonków i to przekazali swoim potomkom.

(JJO) NG 28 (464), 2000 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1914 - 2004).

Jerzy Jensz, Wilnianin, żołnierz wojny obronnej i Armii Krajowej (ps.Krepdeszyn), łagiernik sowieckich obozów, urodził się 28 października 1914 roku w Petersburgu w rodzinie, gdzie duch głębokiego patriotyzmu kultywowano od wielu pokoleń. Młodość spędził w Wilnie. W czasie walk o wyzwolenie Wilna w ramach operacji "Ostra Brama" 13 lipca 1944 wraz z Arturem Rychterem (ps.Zan) jako pierwszy zawiesił biało - czerwoną flagę na Górze Zamkowej. Następnie z oddziałami AK otoczony przez wojska sowieckie w okolicy Puszczy Rudnickiej przez Miedniki został zesłany do sowieckich lagrów. W roku 1946, w ramach ewakuacji ludności polskiej z Litwy, znalazł się z córką Georgettą w Gdańsku, gdzie ukończył studia na Politechnice Gdańskiej (śp. żona Regina przebywała w lagrach jeszcze do roku 1948). Następnie osiadł w Krakowie i pracował na wielu budowach. Po wyjściu na rentę podjął się trudnej działalności wydawniczej, redagując "Okruchy Wspomnień z lat walki i martyrologii AK", dokumentując historię i losy żołnierzy AK.

Za swoje dokonania wojenne, zawodowe i w pracy społecznej został nagrodzony Medalem za Wojnę Obronną 1939r., Krzyżem Partyzanckim, Krzyżem Armii Krajowej, Medalem Wojska, Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Honorowymi Odznakami Żołnierza Armii Krajowej Okręgów Wileńskiego "Wiano" i Nowogródzkiego "Nów". Otrzymał też zaszczytny tytuł Weterana Walk o Wolność i Niezawisłość.

Przyznano Mu również odznakę-wyróżnienie "Za wkład pracy społecznej w Światowym Związku Żołnierzy AK poświęconej etosowi Armii Krajowej".

Decyzją Prezydenta RP był ostatnio awansowany do stopnia kapitana.

Ostatni raz odwiedził Wilno w maju 2002 roku, gdzie w czasie uroczystości, poświęconych Konstytucji Trzeciego Maja złożył kwiaty na Grobie Matki i Serca Syna, zwiedził Górę Zamkową (na zdjęciu) i inne miejsca Wilna, zostając w naszej pamięci jako człowiek o głębokim poczuciu obowiązku wobec historii i prawdy, niezwykłej skromności i serdecznej życzliwości wobec wszystkich, kto miał zaszczyt Go poznać.

Jerzy Jensz zmarł 18 stycznia 2004 i został pochowany obok Żony w rodzinnym grobowcu w Krakowie na cmentarzu w Grębałowie.

Źródło: Nasz Czas 2/2004 (627) www.nasz-czas.lt

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1857 - 1929).

Czesław Jankowski a Juliusz Słowacki. Autor Irena Fedorowicz Czesław Jankowski należy obecnie do grona literatów zapomnianych czy też w ogóle mało znanych. Oszmiańczuk z urodzenia, związany był z kilkoma miastami: Krakowem, Petersburgiem, Paryżem, a najdłużej - z Warszawą i Wilnem. Posiadał zarówno talent poetycki (należał w swoim czasie do autorów popularnych, wręcz zagłaskiwanych przez krytykę), doskonałe wyczucie języków obcych (tłumaczył ok. 35 autorów, głównie niemieckich i francuskich), jak też dar obserwacji, który - w połączeniu z szerokimi horyzontami myślowymi - zapewnił mu trwałą pozycję wśród znanych publicystów polskich oraz miano najwybitniejszego felietonisty wileńskiego. Ów dualizm pomiędzy Jankowskim - poetą a Jankowskim - publicystą, na który zwrócił uwagę w swoim czasie Adam Grzymała - Siedlecki, owo bycie człowiekiem XX wieku w tym, co czyni się na co dzień a "paniczykiem w żabotach, gdy zasiądzie się do krosien rytmu" - stanowi główny rys osobowości literata. Jako poeta Jankowski debiutował w wieku 19 lat na łamach "Biesiady Literackiej" (1876). Zaczynając od 1879 roku opublikował m. in. trzy zeszyty "Poezji" (I - III), zbiorki "Capriccio", "Cykl arabesek" (1889) oraz "Rymów nieco" (1892). Siedem lat po debiucie poetyckim, w 1883 roku, rozpoczął działalność publicystyczną na łamach "Kuriera Warszawskiego", a następnie - powstałego na jego miejscu "Kuriera Codziennego" (był jego kierownikiem literackim, a w latach 1890 - 1893 - sekretarzem). Współpracował również z "Tygodnikiem Ilustrowanym", "Ateneum", petersburskim "Krajem", ale jak twierdzi R. Jurkowski, do 1889 roku wciąż był bardziej poetą niż dziennikarzem. Niemniej jednak publicystyka pochłaniała go coraz bardziej: ostatnie zbiorki poetyckie "Wiersze niektóre" (Kraków 1913) oraz "Quasi una fantasia" (Warszawa 1916) zawierają już niemal wyłącznie przedruki utworów z wcześniejszych tomików. Obchodzący w 1926 roku jubileusz 50 - lecia działalności literackiej Czesław Jankowski swoje osiągnięcia poetyckie z perspektywy lat określił lakonicznie: "Ot, zabawa to była i tyle - dała przelotne chwile rozgłosu, a potem legła w niepamięci..." To prawda, że w poezji nigdy nie osiągnął tego poziomu, co w dziennikarstwie, gdzie uchodził za publicystę błyskotliwego, piszącego na sposób zachodni, a przede wszystkim - wszechstronnego. Pisywał nie tylko felietony, ale też przeglądy polityczne, recenzje literackie, malarskie, teatralne, korespondencje z podróży itp. Nie zmienia to faktu, iż przez przedstawicieli swego pokolenia był kojarzony głównie jako poeta, przyjaźnił się z wieloma kolegami po piórze, m. in. Marianem Gawalewiczem, Zenonem Przesmyckim, Adamem Asnykiem (był on ojcem chrzestnym córki Jankowskiego, Ewy). Utrzymywał kontakty osobiste i korespondencyjne z przedstawicielami starszego pokolenia romantyków: Teofilem Lenartowiczem, Józefem Ignacym Kraszewskim, a przede wszystkim Adamem Edwardem Odyńcem, który wspierał go cennymi uwagami dotyczącymi warsztatu liryka (własnoręcznie poprawiał pierwsze wiersze Jankowskiego) oraz utorował mu drogę do warszawskiego salonu Deotymy (JadwigiŁuszczewskiej). Nie jest więc sprawą przypadku, iż w poezji Jankowskiego ujawnia się sporadycznie wpływ tradycji romantycznej. Tak np. jego debiutancki wiersz pt. "Piosnki i ludzie", zamieszczony nałamach "Biesiady Literackiej", jest inspirowany poezją Władysława Syrokomli. Podobną rolę odegrała również twórczość Juliusza Słowackiego, a przede wszystkim jego "Hymn o zachodzie słońca" ("Smutno mi, Boże"), powstały podczas podróży poety w 1836 roku do Aleksandrii w towarzystwie Stefana i Aleksandra Hołyńskich oraz Zenona Brzozowskiego. Będąc pod wrażeniem "Hymnu" Słowackiego, Jankowski napisał własny, krótszy pt. "Smutno mi, Boże". Znalazł się on w zeszycie I "Poezji" Jankowskiego, wydanym w Warszawie w 1879 roku. Wiersz ten stanowi nawiązanie do utworu Słowackiego nie tylko ze względu na tę samą formę gatunkową, tytuł oraz identyczne powtórzenia w 6. wersecie: "Smutno mi, Boże". "Ale wbrew poetyce hymnu tradycyjnego, zarówno u Słowackiego, jak też u Jankowskiego monolog - medytacja nie ma charakteru rezygnacji, lecz odwrotnie - przybiera formę wyzwania czy też - jak proponuje W. Kubacki - polemiki ideologicznej". Zdaniem Kubackiego, w "Hymnie" Słowackiego została ukazana sytuacja, gdzie "Bóg jest tylko po to,żeby człowiek mógł mu powiedzieć, iż wszystko się dzieje na opak w jego cudownie urządzonymświecie (...)". Uwaga ta w pełni pasuje również do wiersza Jankowskiego pt. "Smutno mi, Boże", gdzie zarzut wobec Boga jest wypowiedziany wprost: Po coś mi oczy przedwcześnie otworzył Na przepełnionyświat cudy twojemi? Po coś mi, Boże, w duszę zachwyt włożył, Zachwyt dla ziemi? Z zainteresowania Jankowskiego twórczością Juliusza Słowackiego zrodził się jeszcze jeden wiersz, ale tym razem jedynie nawiązujący do dzieła Wieszcza. Jest to wiersz zapisany w 1905 roku w albumie panny Z. K. (chodzi tu o Zuzannę Krausharównę, późniejszą Rabską (1882 - 1960) - nowelistkę, poetkę, autorkę książek dla dzieci), a zamieszczony później w zbiorku poezji "Wiersze niektóre" (Kraków 1913). Wiersz ten stanowi jedynie luźne nawiązanie do dramatu Juliusza Słowackiego "Balladyna". Autor przywołuje imiona dwojga bohaterów tego utworu - Goplany i Skierki: Pamięta Pani, jak Goplana Skierce Każe po kwiatki biec, po muszki złote? Pani! Gdym niegdyś kochał się w pasterce, Z rozkoszą taką spełniałem robotę. Bywało wieńczyk z niezabudek splotę I niosę... wierząc w tkliwe niewiast serce. Dziś mariwodaż [afektowna galanteria, manieryczność - I. F.] Tym, co we wspomnień już odeszli ciszę. Są, których spokój taki niepokoi, Są, co brzdąkają w bezdźwięczne klawisze I piszą jeszcze wiersze... Ja - nie piszę. Pani! Są różni wielbiciele twoi. Okazuje się, że w dramacie "Balladyna" brak jest fragmentu mówiącego o zleceniu Skierce przez Goplanę zbierania kwiatów. Takie polecenie otrzymuje nie Skierka, lecz Chochlik: "Narwij mi róż, Chochliku! poleciał mój wianek [z uśpionych jaskółek - I. F.]" (akt I, scena 2), co ten kwituje mruknięciem: "Już się zaczyna praca". Później Goplana karci Chochlika za przyniesienie chwastów i pokrzyw (s. 147). Być może chodzi o kwiaty do wianków, które Skierka - na rozkaz Goplany - zakłada na głowy Aliny i Balladyny, wtedy, gdy w chacie wdowy zjawia się Kirkor (akt I, scena 3, s. 153). Nie ma też w dramacie "Balladyna" żadnej wzmianki o "złotych muszkach". Wygląda na to, że Jankowski nie znał dobrze tekstu i potraktował ten wątek w sposób dowolny. Nie zapominał o Wieszczu, ani o jego twórczości również Jankowski - publicysta. W kwietniu 1899 roku, z okazji 50. rocznicy śmierci Juliusza Słowackiego, Jankowski pełniący wówczas czasowo obowiązki zastępcy redaktora petersburskiego tygodnika "Kraj", opublikował na łamach tego pisma szkic pt. "Życie poety", w którym złożył hołd Słowackiemu jako "jednemu z największych artystów poetyckiego słowa, jakich świat wydał". Autor ubolewał nad tym, że dotychczas twórczość Słowackiego nie doczekała się wyczerpujących opracowań, nie mówiąc już o uwiecznieniu go w postaci pomnika, na co zasługuje jako jeden z twórców najbardziej zasłużonych dla kultury polskiej. Jankowski uznał Słowackiego za równego Mickiewiczowi i Krasińskiemu, a nawet stwierdził, iż być może przewyższa tego pierwszego, jeżeli chodzi o wpływ na "nastrój w duchu i w formie poezji polskiej". Niewiele natomiast miejsca poświęcił Jankowski roli Wilna i okresu wileńskiego w życiu poety, temat ten wręcz zbagatelizował: "Powiedzieć niemal można: wpływ stanowczy miało na Słowackiego nie słuchanie w ciągu lat czterech (1824 - 1828) wykładów uniwersyteckich, nie zetknięcie się z bujnem życiem koleżeńskim ówczesnym, jeno drobne na pozór wypadki życia własnego, pierwsza miłość, przyjaźń z egzaltowanym Szpitznaglem". Jako najważniejszy rezultat pobytu Słowackiego w Wilnie, Jankowski uznał wczesne i szybkie rozwinięcie się w nim "wszystkich darów wrodzonej bujnej i artystycznej natury", co później miało zaowocować zamiłowaniem do przebywania w świecie wyobraźni. Znacznie większą rolę publicysta przypisał pobytowi Słowackiego za granicą, podróżom dalszym i bliższym, kontaktom z bratnimi duszami. Za jedno z najprzedziwniejszych dzieł Wieszcza Jankowski uznał poemat "Anhelli", a za utwór jedyny w swoim rodzaju (na skalę literatury światowej!) - "Hymn o zachodzie słońca...", "Króla Ducha" natomiast określił jako dzieło "wspaniałe miejscami, ale chaotyczne". Słowacki i jego twórczość znalazły się w centrum uwagi w roku 1909, przy okazji obchodów 100. rocznicy urodzin i 60. - śmierci poety. Obchodom tym, które osiągnęły skalę krajową, towarzyszyły burzliwe debaty nad sposobem uwiecznienia Wieszcza i miejscem jego pochówku, po planowanym sprowadzeniu prochów z Francji. Miał swój udział w obchodach rocznicowych również Czesław Jankowski, mieszkający wówczas w Warszawie. Był on członkiem powołanego w kwietniu 1909 roku Komitetu Obywatelskiego ds. sprowadzenia prochów Słowackiego do kraju, a także autorem komentarzy do obrazów inspirowanych twórczością Wieszcza, których reprodukcje znalazły się w "Albumie sztuki polskiej i obcej" (zeszyt 9), wydanym w 1909 roku przez Towarzystwo Akcyjne S. Olgelbranda i synów. Wydawcy nieprzypadkowo wybrali Jankowskiego na autora przedmowy do albumu oraz komentarzy. Miał on bowiem za sobą spore doświadczenie jako recenzent pisujący na tematy dotyczące malarstwa dla "Ateneum" i "Tygodnika Ilustrowanego" oraz jako jeden (na równi z Wojciechem Gersonem i Stanisławem Witkiewiczem) z kierowników działu sztuk pięknych w "Kurierze Warszawskim". Niewątpliwie miało znaczenie również to, że Jankowski był malarzem amatorem, uczniem Stanisława Witkiewicza. W przedmowie do "Albumu sztuki polskiej i obcej" Jankowski stwierdza, iż ilustrowanie dzieł Słowackiego jest zadaniem niezwykle trudnym, bowiem poeta sam był uzdolnionym malarzem, doskonale znał się na kombinacjach kształtów i kolorów. W rezultacie więc jego opisy wprost zaskakują malowniczością i malarskością, a postaci "mienią się zawsze doborem najwyszukańszych barw, stoją w nadzwyczajnym świetle lub w misternych załamywaniach świateł i cieni". Autor przedmowy przytacza wypowiedź na ten temat jednego z malarzy (i literata jednocześnie), Antoniego Gawińskiego: "Gdyby malarze polscy tak malowali, jak widział Słowacki, sztuka nasza rodzima nie miałaby równej na świecie." Jankowski zwraca również uwagę na to, że świata fikcyjnego Słowackiego (w odróżnieniu np. od Mickiewicza) nie sposób jest ująć w kształty realne, gdyż jest on cały "przestylizowany indywidualnością poety, jego oryginalnym, poetyckim na świat patrzeniem", co stanowi dla ilustratora dodatkowe utrudnienie. Zdaniem publicysty, malarz będzie w stanie sprostać stawianym mu wymaganiom tylko wtedy, jeżeli pomiędzy nim a Słowackim zaistnieje swoiste "pokrewieństwo duchowe". Takowe pokrewieństwo z poetą dostrzega Jankowski u swego przyjaciela z okresu studiów w Krakowie, Jacka Malczewskiego. "Album sztuki polskiej i obcej" zawiera 5 ilustracji: "Smutno mi, Boże" Władysława Wańkiego (inspirowaną przywoływanym niejednokrotnie "Hymnem o zachodzie słońca"); "Œmierć Ellenai" Jacka Malczewskiego, powstałą pod wpływem poematu "Anhelli"; "Córka króla Lecha" Artura Grottgera, nawiązująca do "Króla Ducha" oraz "Balladyna" Leona Wyczółkowskiego i "Kirkor u wdowy" Czesława Tańskiego, będące impresjami malarskimi na temat dramatu "Balladyna". Każda ilustracja została opatrzona przez Jankowskiego komentarzem, który stanowi omówienie wyeksponowanego przez autora fragmentu dzieła literackiego, uzupełnione cytatami z utworu, a niekiedy też - informacją na temat okoliczności powstania tegoż utworu bądź obrazu. Tak na przykład Jankowski dosyć drobiazgowo omawia okoliczności powstania "Hymnu" Słowackiego, próbuje oddać atmosferę podróży morskiej, ale też analizuje pomysł artysty malarza, aby przedstawić poetę nie na statku, lecz na jednomasztowej łodzi rybackiej, co ma służyć bardziej wyrazistemu uplastycznieniu jego samotności. Komentarz do obrazu olejnego "Œmierć Ellenai" z kolei zaczyna autor od opisu przedstawionej sceny oraz krótkiej charakterystyki losów bohaterki. Cytując pełną uznania wypowiedź Zygmunta Krasińskiego na temat opisu sceny śmierci Ellenai, Jankowski uzupełnia ją własnymi dygresjami: "Obraz ma w sobie surową patetyczność sceny, rozgrywającej się w krainie dziewiczej, dzikiej, gdzie uczucia ludzkie dorastają do bezwzględności i potęgi miejscowej przyrody. Nie przedziwna elegijność poematu Słowackiego natchnęła malarza, nie bajeczna gra kolorów, lecz natchnęła go groza, uderzająca z kart niektórych. Zda się, że moce jakieś żywiołowe działają; przyszły niepodzielnie od słowa i z istot ludzkich uczyniły - nadludzi." Mniej udany jest komentarz do obrazu "Zamordowana Alina" Leona Wyczółkowskiego. Uzupełniony dwoma cytatami z dramatu "Balladyna", dotyczy oceny koncepcji malarza, aby ukazać bohaterkę widzianą oczami Filona (Jankowskiemu przypomina ona z kolei w tej scenie Ofelię). Wniosek został ujęty w jednym zdaniu: "Nastrój elegijny przenika obraz, cały trzymany w charakterze wizjonerskim, doskonale przystosowanym do ogólnego stylu fantastycznej tragedii Słowackiego, obdarzonej wewnętrzną siłą urągania się z tłumu ludzkiego, z porządku i ładu, jakim się wszystko dzieje na świecie". Podobnie jest w przypadku rysunku Artura Grottgera "Córka króla Lecha". Trudno jest oceniać komentarze Jankowskiego. Z pewnością ujawniają one zdolności autora jako publicysty i znawcy sztuk plastycznych, ale też nie stanowią dzieł błyskotliwych czy nowatorskich. Kolejna (i ostatnia) przygoda Czesława Jankowskiego ze Słowackim miała miejsce już w roku 1927, przy okazji dojścia do skutku - planowanego od 1909 roku - sprowadzenia z Francji prochów poety. Jankowski miał wówczas 70 lat, rok wcześniej uroczyście obchodził jubileusz 50 - lecia działalności literackiej. Nie zważając na wiek, był stałym współpracownikiem wileńskiego "Słowa", redagowanego przez Stanisława Cata Mackiewicza, zyskał sobie miano nestora dziennikarzy wileńskich oraz "wyraziciela opinii wileńskiej w rzeczach sztuki". Zaczynając od kwietnia tego roku, odkąd oficjalnie podano do wiadomości, iż długooczekiwane sprowadzenie prochów Słowackiego do kraju ma wkrótce nastąpić, Jankowski opublikował na łamach dziennika "Słowo" kilka felietonów na ten temat. W kwestii miejsca pochówku "barda narodowego najwyższej miary", jak określił Słowackiego Jankowski, opowiedział się zdecydowanie za katedrą na Wawelu, a tym samym wystąpił przeciwko projektowi promowanemu przez Straż Piśmiennictwa Polskiego [zalążek Akademii Polskiej, zrzeszającej najbardziej zasłużonych literatów - I. F.] złożenia prochów poety w podziemiach warszawskiej katedry św. Jana. Jankowski uznał argumenty członków Straży Piśmiennictwa Polskiego o rzekomym umiłowaniu przez Słowackiego Warszawy za mało przekonujące. Jego zdaniem, wtedy gdy Słowacki woła: "Ja nie wierzę, abyś ty się, Warszawo, zlękła carskiego czoła i carskich rycerzy...", ma na myśli nie konkretnie stolicę, lecz Polskę w ogóle, jest więc dla niego Warszawa symbolem politycznym kraju. Jankowski zaapelował do czytelników, aby podczas uroczystości towarzyszących sprowadzeniu prochów Słowackiego do kraju, które obejmą wszystkie środowiska twórcze w całej Polsce, nie zabrakło udziału Wilna. Apel ten odniósł skutek: 14 czerwca, w dniu ekshumacji prochów Wieszcza z paryskiego cmentarza, w kaplicy na wileńskiej Rossie odbyło się nabożeństwo żałobne, w którym wzięli udział przedstawiciele władz miejskich, literaci, dziennikarze oraz naukowcy z Uniwersytetu Stefana Batorego. Po nabożeństwie uczestnicy ceremonii zebrali się przy grobie ojca poety, Euzebiusza Słowackiego, w celu pobrania ziemi, która miała być złożona wraz z trumną w krypcie na Wawelu (podobnie w Krzemieńcu pobrano ziemię z grobu Salomei Becu, matki Wieszcza). Skrzynkę z ziemią z grobu Euzebiusza Słowackiego, umieszczoną w specjalnej szkatułce, prof. Stanisław Pigoń przechowywał na uniwersytecie (w rektoracie) do chwili zabrania jej przez delegację wileńską do Krakowa. Gdy Jankowski następnego dnia relacjonował na łamach "Słowa" przebieg ceremonii, która miała miejsce na cmentarzu Rossa, prawdopodobnie nie wiedział jeszcze, że to on właśnie - na równi z Witoldem Hulewiczem - dostąpi zaszczytu niesienia owej szkatułki z ziemią podczas uroczystości krakowskich w dniu 28 czerwca 1927 roku. Uroczystości krakowskie, a także powiązane z tą okolicznością - wileńskie, znajdowały się w centrum uwagi prasy w całym kraju. Przebieg tych uroczystości relacjonowało również wileńskie "Słowo". Felieton Jankowskiego o wrażeniach krakowskich ukazał się na łamach dziennika stosunkowo późno, dopiero po upływie 2 tygodni. Został on zamieszczony w pięciu odcinkach (nr 156 - 160) pod tytułem "U prochów Słowackiego". Jankowski przedstawia bieg wydarzeń w porządku chronologicznym, od momentu oczekiwania na przystani w pobliżu Mostu Poniatowskiego w Warszawie na przybycie z Gdyni statku (o nazwie "Mickiewicz"!) z hebanową trumną za szczątkami Słowackiego (26 VI), towarzyszenie konduktowi pogrzebowemu w drodze do katedry św. Jana, aż po powitanie zgotowane przez krakowian na ulicy Lubicz (27 VI) i przebieg głównych uroczystości w dniu 28 VI. Cytuje również fragmenty rozmowy z Janem Lechoniem, który wraz z Arturem Oppmanem był bezpośrednim świadkiem ekshumacji prochów Słowackiego, a następnie eskortował je do kraju. Wcześniej, w dniach 6 - 7 lipca, Jankowski opublikował w dwóch odcinkach artykuł pt. "Ostra Brama i Słowacki w wydawnictwach okolicznościowych", w którym dokonał przeglądu nowości edytorskich związanych z ostatnimi wydarzeniami, jak też podsumował udział w nich Wilna. Okazało się, że udział ten w przypadku uroczystości związanych ze sprowadzeniem prochów Słowackiego w skali kraju nie został dostrzeżony. Czesław Jankowski skomentował ten fakt z najwyższym smutkiem: "Ile to w prasie napisano - o Krzemieńcu! Posypały się opisy, wspomnienia, widoki. A o Wilnie, które stokroć bardziej zaciążyło na Słowackiego organizacji duchowej i na jego twórczości... ledwie, ledwie. Ktoś tam gdzieś coś bąknął. Wilnu naszemu zawsze wiatr w oczy." Narzekania Jankowskiego były uzasadnione. Udział Wilna w wydawnictwach okolicznościowych okazał się również znikomy. Publicysta próbował więc sam wypełnić lukę w tym zakresie: napisał broszurę pt. "O Słowackim", wydaną przez Wileński Komitet udziału w obchodzie złożenia na Wawelu prochów poety. Wspomniana broszura czy jak chce autor - "książeczka", omawia w sposób dostępny "najprostszemi słowy" dzieje życia i twórczości Słowackiego ze szczególnym uwzględnieniem okresu wileńskiego, któremu (inaczej niż w szkicu z 1899 roku) przypisuje niezwykle istotną rolę. Jankowski zaczyna od określenia istoty bycia poetą oraz porównania dwóch największych romantyków - Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego. Jego zdaniem, Słowacki jest równy Mickiewiczowi pod względem płomiennego patriotyzmu, ustępuje mu "niezłomnym ducha majestatem", ale za to prześciga - "porywającą pięknością poetycką wszystkiego, co pisał, tudzież lotnością wyobraźni, dla której zdają się granice nie istnieć". Mówiąc o okresie wileńskim, Jankowski celowo pomija drażliwe tematy (sprawę śmierci ojczyma, kontaktów rodziny z ludźmi z otoczenia senatora Nowosilcowa), a niekiedy wręcz podaje błędne informacje. Tak np. twierdzi, iż chrzest przyszłego poety "z oleju" odbył się w kościele św. Michała, gdy tymczasem wiadomo, że miało to miejsce w kościele akademickim św. Jana. Podkreśla natomiast, że tu w Wilnie, zaczęły się kształtować cechy osobowości poety (m. in. samotność z wyboru, przeświadczenie o wyznaczonym mu posłannictwie) oraz zainteresowania artystyczne (literaturą, teatrem, muzyką, malarstwem), a przede wszystkim - talent poetycki, który - zdaniem Jankowskiego - osiągnął potem szczyt w "Beniowskim". W atmosferze wileńskiej widział też przyczynę zainteresowań Słowackiego mesjanizmem, czego owocem jest "Genezis z ducha", będący kluczem do zrozumienia innych jego dzieł. Czesław Jankowski kończy swoją książkę słowami: "W dniu 3 IV 1849 roku, po odbyciu spowiedzi i przyjęciu Komunii, przy zupełnej przytomności umysłu, w podniosłym nastroju religijnym, wsparty na rękach obu najbliższych swoich przyjaciół, późniejszego arcybiskupa warszawskiego Felińskiego i Francuza Pettiniaud'a - Juliusz Słowacki oddał Bogu ducha." Dwa lata po ukazaniu się wspomnianej książki oraz 80 lat pośmierci Juliusza Słowackiego, w podobnej atmosferze, w obecności księdza Waleriana Meysztowicza orazświeżo poślubionej młodziutkiejżony Jadwigi, oddał Bogu ducha również Czesław Jankowski. Obu poetów połączyły nie tylko te same miasta (Wilno i Warszawa), zamiłowanie do poezji i malarstwa, ale również okolicznościśmierci...

NG 50 (435)1999 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1892 - 1983 ). Pejzaż inflancki w twórczości Kazimiery Iłłakowiczówny. Autor Agnieszka Durejko.

Autorka publikacji Agnieszka Durejko jest adiunktem Katedry Literatury XIX wieku w Instytucie Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Urodziła się 4 grudnia 1965 roku we Wrocławiu. Jest absolwentką Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I Stopnia we Wrocławiu im. Karola Szymanowskiego w klasie fortepianu. W latach 1980-1984 uczęszczała do III Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza.

Zainteresowania kulturą literacką i muzyczną zadecydowały o wyborze studiów polonistycznych w rodzinnym mieście, które ukończyła w 1989 roku. Praca magisterska, Monografia Wileńskiego Cmentarza na Rossie, została napisana pod kierunkiem profesora Jacka Kolbuszewskiego. Po ukończeniu studiów pracuje w Instytucie Filologii Polskiej w charakterze pracownika naukowo-dydaktycznego. Artykuły pisane przez Agnieszkę Durejko stanowią wynik związków rodzinnych z kresami (ojciec pochodził z Nowogródka) oraz zamiłowania do odkrywania i badania mało znanych zagadnień. Szeroko rozumiana problematyka kresowa, uwzględniająca obszar dzisiejszej Litwy i Łotwy, stała się głównym tematem publikacji Agnieszki Durejko.

W życiu prywatnym Agnieszka Durejko jest mamą dwóch synów: Dawida i Dominika oraz zapaloną miłośniczką morza i żeglarstwa.

Dorobek literacki Kazimiery Iłłakowiczówny jest nadzwyczajnie bogaty i zdawać by się mogło, że dobrze poznany. Jednakże pojawiające się przy różnych okazjach wypowiedzi świadczą jeszcze o niedokładnym penetrowaniu tej wspaniałej, bardzo malarskiej, a zarazem muzycznej twórczości poetyckiej. Polska poetka jest niewątpliwie największym zjawiskiem spośród wszystkich ludzi pióra piszących o Inflantach.

Tradycja literatury polskiej w byłych Inflantach polskich nie ma ciągłości. Twórczość literacka Polaków nie daje się więc sprowadzić do ciągłego procesu kulturowego, zaznacza się jednak wyraźnie tendencja, widoczna przede wszystkim w poezji, wyrażania emocjonalnego związku z ojczyzną, której najwyraźniejszym symbolem, organizującym ten krajobraz rodzinny, jest rzeka Dźwina. Toteż przestrzeń literacka historycznie widzianej Litwy zyskuje obok Niemna drugi charakterystyczny element.

Stefan Napierski pisał o Iłłakowiczównie chyba niezbyt słusznie: "Obolała, dwóch skłóconych ojczyzn córka (tej Litwy, która jej nie pragnie, i tej Polski, którą zbyt długo rzeczywistą pragnęła) genetycznie rozdwojona, psychicznie bezdomna, buduje wokół siebie, jako ostatnie schronienie, świat fikcji poetyckiej...".[1] Granice w życiu Iłłakowiczówny nie odnoszą się wyłącznie do obszaru, terytorium, krainy, one przebiegały w rozmaity sposób. Pojawiały się na przykład w chwilach przełomowych dla jej życia. Urodziła się w Wilnie, i tam spędziła kilka lat ze swoją mamą Barbarą i siostrą. Po śmierci matki została rozdzielona z siostrą i adoptowana przez wuja. Drugi etap życia złączył ją z przybraną matką Zofią Bujnową i Inflantami Polskimi, które były prowincją w historycznie rozumianej Litwie już przecież od XVI wieku, czyli od czasów panowania Zygmunta Augusta. Kilkanaście lat spędzonych w Baltyniu i okolicach, odcisnęło mocne piętno na duszy Iłły. U schyłku życia , w 1981 roku powiedziała: "Dla mnie ojczyzną zawsze pozostaną Litwa i Łotwa. Wszystko inne- i Warszawa i Poznań- było i jest dla mnie zagranicą. Cały mój pejzaż jest stamtąd, z moich stron rodzinnych. To nie przypadek, że poetka zestawia ze sobą te dwie przestrzenie, uwzględniając fakt, iż istotnie byłe Inflanty należały do Łotwy po 1918 roku. W swoich utworach opisywała jakby wspólnie "nieznanych świętych Łotwy i Litwy, a także brzozy rosnące od Dźwińska do Mołodeczna i od Mołodeczna do Wilna".[2]

To właśnie tam na ziemiach naddźwińskich zrozumiała, że pisanie jest jej powołaniem, chciała pisać, choć potem przez całe życie obawiała się czy robi to dobrze. Stąd wykazywała tyle aktywności przy innych zajęciach. Życie od początku nie było dla niej łaskawe. Kilka lat po urodzeniu straciła ojca i matkę, wychowywał ją wuj Jakub Iłłakowicz w Dyneburgu. Mocno zaniedbaną zabrała filantropka Zofia z Zyberk Platerów Bujnowa. Kazia znalazła dom, opiekę i miłość. Trudno więc się dziwić, iż ten fragment życia zaowocował także zbiorkami poezji, które uchwyciły piękno ziemi dzisiaj łotewskiej

Kochała przyrodę, w której się wychowała, tworzyła z nią całość. Potrafiła dostrzegać niewielkie, drobne rzeczy, jak "motyl trąca motyla", swoje rzeki, ale i "nasze dziewczęta". (To zbiorowe odczuwanie jest bardzo charakterystyczne dla wielu twórców z Inflant). Poetka w swoim wspaniałym tomiku Popiół i perły nie pisze wierszy, tylko jakby wierszowane obrazki, mocno skondensowane treściowo. Odnosi się wrażenie, iż zjawiska, które opisuje, miejsca, które charakteryzuje, są bardzo namacalne, rzeczywiste, obserwowane jakby bez perspektywy czasowej. (Wiersze rzadko mają budowę stroficzną) Matylda Wełna pisała: "Zdumiewa [...] prawda szczegółu, bystre, zachłanne oko, które wszystko widzi, nawet rzeczy drobne, mało ważne, przez innych pomijane, niedostrzegane. Od dzieciństwa zżyta z przyrodą, umie na nią patrzyć, kontempluje wszystkie jej przeobrażenia, nasyca się jej pięknem. [...] Dla niej w przyrodzie było coś tajemniczego: rzeka samograjka, bez- siwy ze starości[3]; zna nazwy polnych kwiatów, nie przejdzie obojętnie obok badyli, uroczą ją pożyteczne zioła, dostrzega małe dramaty zwierząt i roślin"[4].

W jej poezji odnajdujemy bogactwo uczucia i fantazji[5], bogate i wylewne opisy, przeciwstawione zwięzłym, króciutkim wierszykom. Iłła bawi się słowem. Jej wyobraźnia żywi się niepohamowanym temperamentem i jednocześnie wrażliwością godną artysty malarza. Muzykalność i śpiewność wiersza można wyłapać nie tylko słuchem, ale i zmysłem wzroku. Jak pisano w gazecie przedwojennej: "Tajemnicza zawsze istota talentu, gdy chodzi o Iłłakowiczównę, staje się bardziej jeszcze niepojętą. Czemu się to dzieje, że najfantastyczniejsze obrazy, najbardziej dziwaczne i nieoczekiwane skojarzenia stają się źródłem głębokich wzruszeń, w czym tkwi ich emocjonalna siła?...."[6]. Próbą odpowiedzi na to pytanie będzie zaprezentowanie tego wycinka życia poetki i pokazanie fragmentu dorobku literackiego, który bezpośrednio wiąże się z przestrzenią ziemi inflanckiej, na której Iłłakowiczówna przez jakiś czas się wychowywała. "Dzieciństwo spędziłam na dawnych Inflantach, w dzisiejszej Łotwie.[...] Najbliższą "stolicą" tamtych stron był dzisiejszy Daugavpils, wówczas zwany Dyneburgiem, najbliższym miasteczkiem mojej wiejskiej okolicy był Krasław, a do kościoła jeździło się do Indrycy nad Dźwiną"[7].

Okres życia w Baltyniu i Stanisławowie sama Iłła tak opisywała: "Przywieziono mnie linijką z Krasławia od pani Żabiny [....].A do pani Żabiny dostałam się od wujostwa ze Śniegów...Do nich zaś przedtem spadłam od wuja i wujenki, u których miałam się wychowywać w Dyneburgu po śmierci matki mojej Barbary w Śniegach. Nie było tam żadnego wychowania i płakałam całymi dniami, zaniedbana i zawszona, pod opieką dwóch dzieńszczyków (rosyjskich ordynansów), więc zabrano mnie z powrotem do Śniegów. Tymczasem u pani Żabiny cały czas leżała moja fotografia. Tę fotografię zobaczyła moja matka, Zofia, i postanowiła mnie wziąć do siebie. [...] Baltyn leży dziś na Łotwie Sowieckiej, wtedy leżał w guberni Witebskiej. Ganek był obszerny, opleciony dzikim winem. Matka moja Zofia siedziała przy herbacie, na ganku, za niskim, koszykarsko plecionym stolikiem, kiedyśmy zajechały. Miała białe włosy i jedno pasmo ciemnorudych, patrzyła na mnie bez uśmiechu,[...]"[8].

O Stanisławowie wiadomo, że go nie lubiła. "Zresztą wszystko zło zaczęło się właśnie w Stanisławowie.[...] Parafią naszą stała się Indryca, wieś nad Dźwiną, gdzie nie było nic i nikogo, oprócz kościoła. Krasław był jedyną naszą światłością, z chwilą przeprowadzenia się o wiorst osiem dalej w głąb, wyjazdy nasze stały się coraz rzadsze, a przyjazdy do nas całkowicie ustały. W Stanisławowie trzeba było wszystko urządzać od parku począwszy. W Baltynie był zasiedziały dwór ze starym parkiem i nawet własny cmentarz byłych właścicieli Baltyna, jakichś kurlandzkich baronów"[9].

Dlatego nic dziwnego, że dostrzegano w jej twórczości bogactwo języka ze słownictwem ze wszystkich stron. Lubiła słownictwo ludowe, zapamiętane z okresu młodości. Dlatego nie jest łatwo tłumaczyć jej wiersze na język obcy, są zbyt osobiste i trudne. Dzięki lekturom dziewiętnastowiecznym miała bogaty zasób polszczyzny z tegoż wieku. I choć nie była nowatorką, nie tworzyła słów nowych, ani nie zapożyczała ich z innych języków, to jednak poprzez zastosowanie wyrazów gwarowych ożywiała swoje wiersze i nadawała im specyficzny klimat. Zwiększoną ekspresję osiągała także poprzez wykorzystywanie znaków interpunkcyjnych.

Tomik wierszy Popiół i perły stanowi zbiór wspomnień z kraju lat dziecinnych, z byłych Inflant Polskich. Znamiennym jest fakt iż poetka w jednym z wierszy określa odbiorców tych swoich utworów: Nie dla obcych

Ten las, ten ogród, ten dom,
te porosłe cząbrem manowce
-to nie są wiersze dla was,
to nie są wiersze dla obcych.
Stoją tu czcionkami zaklęte
grządkami na stronicach,
ale ten kto żywcem spamiętał,
tylko ten się może zachwycać (...) [10].

Skoro nie dla obcych, a tylko dla tych co tę inflancką ziemię znają, to dlaczego sam wiersz zachwyca? Decydują tu na pewno dwa elementy, przestrzeń opisywana, jak i sposób opisu. Wartość estetyczna wiersza i walory pozaestetyczne są tak duże, że jak pisano w miesięczniku: "te fragmenty opisowe mają wystarczającą plastykę, by uprzytomniać sprawy i rzeczy nawet obcej wyobraźni; przenikający je liryzm narzuca się uczuciowości nawet nie zainteresowanego, nie dotkniętego utratą zakordonowych części Rzeczypospolitej człowieka"[11].

Obok tego wiersz, w którym nastąpił wyraźny podział na tych obcych i na tych swoich, w tomiku znalazły się jeszcze inne wiersze, które podkreślają jakby granicę istniejącą między tamtym światem naddźwińskim a krajem nad Wisłą. Wiersze Iłły o latach dzieciństwa powstawały w latach dwudziestych, kiedy to ziemie inflanckie zostały wcielone do Łotwy. Poetka pisze o "tamtejszych dzieciach", które kiedyś uczyła. Przychodziły z okolicznych miejscowości: Ruchman, Liwczan, Kokiń, dostawały elementarze, siedziały na trawie i uczyły się pisać i czytać. W wierszu tym pojawia się uczucie tęsknoty i troski o dzieci z tamtych czasów.

Czyście dzisiaj szczęśliwsze,
czy lepszy dzień wam świta,
małe tamtejsze dzieci,
które uczyłam czytać?


Przychodziły z Liwczan
przybywały z Kokiń,
w oczach miały siwych , modrych
spokój głęboki.


Dawałam im elementarze,
mówiąc : "Czekajcie, sama wam wszystko pokażę",
a one siadały w trawie
czapkami , warkoczykami się bawiąc.[...]


Zlatywały się roje much,
coraz bardziej słaby w nas wszystkich duch,
przez palce jak słońce przeciekał...
Przysłano nam chleba i mleka.[...]

Wyraźne odczuwanie podziału ci i tamci oraz podział wynikający z perspektywy czasowej, na tych z tamtych czasów z dzieciństwa i tych współczesnych Iłłakowiczównie, widać w wierszu Tamtejsi [12]:

Jacyż to nasi tamtejsi?
Bledsi , chudsi , lżejsi, mniejsi.
Piechotą na jarmark idą,
by ich podwiózł - proszą Żyda;
służą starowierom jak parobcy,
nie strzyżeni , niepiśmienni...Ciche owce!
Tyfus ich dziesiątkuje i cholera,
tacy byli w mym dzieciństwie...Jacyż oni teraz?
Dzieci ich patrzą jak blade kwiatki lnu,
psy ich zawsze wyją , skomlą - nie znają snu...
W kościele łanem się chylą zbitym przez grad,
ten najszczęśliwszy z nich , co krzyżem padł;
Hostia nad nim wzniesiona jaśnieje niezwykle
O święci , nieznani święci Łotwy i Litwy!.

Charakterystycznym wierszem uwzględniającym tę niesamowitą inność dwóch światów: Inflant nad Dźwiną i Polski nad Wisłą można zauważyć także w wierszu Powietrze koło mnie już nie te rozpoczynający cykl Wiersze chropowate. Ta tęsknota za czymś co nie wróci, co nie da odczuć zapachu powietrza naddźwińskiego, kładzie się cieniem na cały wiersz.

Powietrze koło mnie już nie te,
Pieni się kotłuje i wre....
[...]

Zastygłam od czarnej biedy,
Dawno mię kamieniem przykryto,
Nie wiem od kiedy
Leżę pod wielka płytą...[...]

W poświęconym przybranej matce tomiku wierszy, można uznać za dominantę liryzm wypływający z wierszy Iłły. Poetka chwyta chwilę, która kiedyś minęła. Potrafi opisać radość i jak pisała Stefania Podhorska Okołów: "Motywy tej radości są rozmaite, ale wszystko jednako proste i dziecinne; stąd wieloplanowość fragmentów obrazka i jednolitość ogólnego nastroju"[13]. Znakomicie pokazuje to wiersz Niedziela[14], w którym radość osiąga najwyższy poziom przy "różowej ślicznej wykrochmalonej sukience":

Ganek- z lekka wilgotny od rosy,
ślady stóp na zgrabionem bose.
Jeszcze wcześnie. Stangret myje koła.
Dzwony biją dalekiego kościoła.
Już Barbara z Józią śpieszą na piechotę;
już ich nie ma; już znikły za płotem.
A ja mam sukienkę różową, ślicznie krochmaloną,
i cieszę się , że święto i że już dzwoniono.

Niezależnie od tego, czy wiersz opisuje postać, scenkę rodzajową, czy też krajobraz, z tych utworów emanuje świeżość uczuć i natłok emocji związanych z przeżyciami z dzieciństwa [15]. Pojawia się w tomiku galeria postaci: służba domowa, chłopi, służący, żydzi, rzeźnik oraz przeżycia jak sny przewidzenia, strachy, tęsknota, troski i radości dzieciństwa. Iłła nie ulega sztywnym ramom wierszy. Jej utwory są wierszami drobnymi, najczęściej bez podziału na zwrotki. Liczy się tylko ich melodia, ich brzmienie. Można odnieść wrażenie, iż teksty są fragmentaryczne, jakby po muśnięciu piórem, śladem chwili, która również jest krótka. (Ta prostota i asceza wyrazu jest wręcz w tych wierszach niesamowita).Tę prostotę zauważono również w 1930 roku przy okazji artykułu o poetce: "Ten Dwór w Dorotpolu[16] mógłby się stać przedmiotem interesującej rozprawy o prostocie w poezji. Na jego przykładzie można by z powodzeniem bronić tezy, że prostota uchodzi tylko ludziom skomplikowanym"[17]. W otoczeniu takich ludzi i takich miejsc jakie opisuje, wychowała się. Zżyła się z tym światem do tego stopnia, że widzi jak kwiat kartofli okiem do niej mruga, mówiąc: "gdzie taka uroda druga"?, "jęczmień zdradliwy i miękki szuka dotknięć ciepłej ręki...wślizga się pod jedwabie, już kłują lepkie wąsiska!", zna miejsca, gdzie jeżyny "lepkie, ciemne, płodne - w czarne kałuże zaglądają do dna" i wie, że ,choć "na nich jagoda błyska", pod niemi są wężowiska, ma swoje ukochane knieje i rzeki, nie obcy są jej kacapi, którzy wciąż "jedzą aż człowiekowi słabo", rozczesują swe "brody jasno-złote, żegnają ziewające paszcze jeszcze pełne chleba i jasnymi oczyma w jasne patrzą niebo"[18].

Niektóre wiersze są nawet nieco udramatyzowane, jak choćby wiersz Wabolskie jezioro[19]. Odbiorca tego tekstu widzi przesuwające się niczym w projektorze obrazy. Kleryk leży chory, nie ma kto poprowadzić nieszporów, odprawianych jedynie przez ptaki, kościoły w Liksnie i Iłłukszcie " rozbite". Z chórem czajek i innych ptaków lamentują kobiety. W tym samym czasie pojawia się blady chłopiec z dziurą w czole i lancą. Klęka i żegna się, znika. Nikt się tym jednak nie przeraża, gdyż wszyscy wiedzą iż "nad jeziorem czasem widny nieboszczyka polskiego pana zabity syn." Kadr po kadrze przesuwa się przed oczami czytelnika, który uczestniczy w misterium ducha pojawiającego się nad jeziorem, scenariusz wydarzenia. O jeziorach inflanckich Iłlakowiczówna napisała: "Było tam dużo jezior, więcej, niż można sobie na raz wyobrazić. Z jednego pagórka w naszym Stanisławowie można ich było widzieć przynajmniej osiem"[20].

W krótkim wierszu Krup [21], poetka nie opisuje choroby , ani nie roztrząsa uczuć, relacjonuje raczej na gorąco fragment prawdziwego życia:

Tyle lekarstw, coraz nowych prób
Tyle nocy dusił dziecko krup
Jeszcze nie ustąpił, jeszcze nad nim stoi
Pomarnował w domu wszystkich , wszystkich samych swoich!
Ciągle tak na dworze zimno, ciągle wilgotno...
Stangret Waśkę i Orlika przywiódł pod okno;
Jeden strzyże, strzyże uchem, drugi w głos stęka.
"Nie powróci już do zdrowia mała panienka!"
Żółte koty mrucząc pilnie czuwają:
"Będzie zdrowa, będzie zdrowa, czekajcie maja".

Jak stwierdza Wilhelm Szewczyk, Iłłakowiczówna wolała pisać o epizodach społecznych z przeszłości, od rzeczywistości teraźniejszej stroniła[22]. Jednak cechą najbardziej zauważalną w tomiku Popiół i Perły jest miłość ojczyzny, kraju lat dzieciństwa, a z niej wyrasta miłość rzeczy prostych, codziennych, ukrytych w trawach, łące, kwiatach, rzeczce, itp.

Ta spostrzegawczość i kochanie przyrody ujawniło się we wszystkich wierszach tomiku, ale także w tomie prozatorskim Trazymeński zając. Autorka pracy porównała wiersze związane z jakimś wycinkiem krajobrazu i zestawiła je z fragmentem prozy. Pięknym przykładem poetyckiego opisu jest wiersz Cmentarz w Jurahowie [23]:

Po stromym urwisku czeremcha się wspina;
Śpią w brzozowej kniejce dziedzice Baltyna.
Płynie łąką bystry ruczaj,
Młyn daleko stuka, huczy,
z wzgórz okolicznych pachnie las sosnowy
i dymy lecą od Baltyna i Jurahowa,

któremu przeciwstawia się wspomnienie poetki pisane także prozą:

"Baltyn leżał na górze, a cmentarz całkiem w dole za bagnistą łączką, którą przecinał bieg wody. [...]. Na drugim wysokim brzegu leżało Jurahowo, a nie opodal zejścia stamtąd wśród kwaśnych kępiastych pastwisk - okrągły, zadrzewiony, okopany rowem cmentarzyk[..]"[24].

Cmentarzyk jurahowski klęczy po pas w trawach
płot- dawno obalony; bydło wchodzi bez obawy,
pomiędzy ciasne pnie łaciate krowy się tłoczą
i łamią bez, i brzózkom zbyt długie obrywają warkocze.
Fujarka pytająco gwiżdże tuż , tuż za dawnym wałem....
...Na grobie śpi z kiścią traw w pysku owca z jagnięciem białem

Na cmentarzu jurachowskim znajdowały się mogiły baronów kurlandzkich. "Zresztą stan ich był pożałowania godny. Okalający je okop powoli zapełniał się trawą i zielskiem, jeżyny rozpleniając się obniżyły brzeg rowu. Lazł tamtędy kto żyw: dzieci po jagody, baby po chrust, owce i świnie -ze zbytków".[25]

Przychodzimy o wczesnym ranku, na przełaj przeciąwszy drogę.
"...Trzeba pomóc biednym umarłym , a oni nas też kiedyś wspomogą...?
Mamy łopatki i grabki, ciężko pracujemy schylone.
" Trzeba oczyścić mogiłki śpiącym kurlandzkim baronom".
Równamy ślad racic, podźwigamy upadłe krzyże....
" I oni nad nami się schylą , kiedy śmierć się do nas przybliży!"

"Wczesnym bardzo rankiem zbiegałyśmy[26] ze stromej pochyłości, zostawiając na lewo zarośnięte czeremchą zbocze i parów szalejący od słowików...Słowiki i komary pamiętam z inflanckich moich czasów jako najdokuczliwszą nocną plagę[27]... Biegnąc tak na cmentarz przed śniadaniem i lekcjami, niosłyśmy łopaty i grabie, każda z nas - stosownie do swego wzrostu i sił. Lubiłam te wyprawy, uważając je za ofiarę połączoną z przygodą [28].

Ta granica między poezją a prozą jakby się zaciera. Iłłakowiczówna pisze swe wspomnienia zlepiając strzępy wrażeń i obserwacji. Jak pisał Krzysztof Dybciak, " jej narracja jest pozbawiona ciągłości tematycznej, fabularnego uporządkowania, wyraźnego oświetlania faktów"[29]. Mało wyrobiony czytelnik, mógłby w niektórych momentach nie wyczuć różnicy między wierszem i prozą. Okazuje się więc, że ta umiejętność zapisywania chwili zrodziła więc nie tylko utwory liryczne. Opisana polskość na ziemiach dzisiejszej Łotwy jest czymś oczywistym[30]. Należy jednak zauważyć, iż w swoich utworach Z rozbitego fotoplastikonu, Niewczesne wynurzenia oraz Trazymeński zając, czasami wprowadza postaci innej narodowości, ale nadaje im specyficzne określenia[31] np. służącą Matyldę, która jest "Łotewką", bałtkami są pomocnice domu: Berta , Elza, Tina. "Czy były to autentyczne Niemki, czy Łoteweczki z Rygi , nie wiem, dość, że za nimi ściągnął cały szereg osobistości domowo-podwórzowych mówiących po niemiecku. Ogrodnik Walter, rymarz Frischengruber, szereg panien służących Mamy, (...)"[32]

Przeglądając tomik Popiół i perły, oraz prozę Iłłakowiczówny, można dojść do wniosku, iż przestrzeń geograficzna byłych Inflant Polskich, wyznaczyła Iłłakowiczówna poprzez najważniejszą rzekę Dźwinę oraz jej dopływy, liczne miejscowości, miejsca, które poznała w dzieciństwie. To była jej przestrzeń magiczna, polska, inflancka. W wierszu Dom nasz czytamy: "Tam w modrzewiach tych starych, stoi/ w krajobrazie przepasanym Dźwiną/ dom....[33] Tylko parę razy wprowadziła określenie tej przestrzeni, poprzez nazwę polityczną, czy też geograficzną. W "ziemi łotewskiej" pochowano jej matkę, natomiast jak zauważył wspomniany wyżej Krzysztof Dybciak[34], we wspomnieniach z 1940 roku odnajdujemy określenia "Łotwa sowiecka."

Krytycy bardzo ciepło ocenili ten zbiór wierszy. "Jesteśmy świadkami powrotu w świat dzieciństwa, który, dzięki wstecznej ewokacji zjawisk, połączonej zawsze z najwyższym napięciem strun uczuciowych, staje się triumfalnym wkroczeniem w świat poetyckiej zjawy[...]. Czytelnik przechodzi niejako osobiście wszystkie etapy tej wędrówki po krainie pamięci [...][35].

Wydanie tomiku Popiół i perły 1930 roku , zbiegło się z przyznaniem nagrody miasta Wilna im. Adama Mickiewicza za rok 1929. Wilno, jako historyczna stolica Litwy, centrum kulturalne, będące odniesieniem dla nieco prowincjonalnych miast inflanckich w XIX i na początku XX wieku, doceniło walory talentu poetyckiego Iłłakowiczówny. W ten sposób podkreślono zasługi poetki opiewającej ziemię kresową od Wilna do Mołodeczna za tomiki wcześniejsze takie jak: Płaczący ptak (1927) i Zwierciadło mocy. W "Przeglądzie literackim" napisano: tomiki " wskazują na okres dojrzałości talentu i pełnią żniwa tak bujnych kłosów poezji, wiązanych w snopy na naszych dalekich kresowych łanach."[36]

Przypisy

[1] Stefan Napierski, Mitologia cierpienia (O postawie poetyckiej Iłłakowiczówny)
[2] Zobacz wiersz Inwokacja, K. Iłłakowicz, Popiół i perły, Warszawa 1930, s.154
[3] Z wiersza Tamtejsze dzieci, W: Popiół i perły, Warszawa 1930, s.76.
[4] Matylda Wełna, Wierność życiu, s.5 i 16, W: Kazimiera Iłłakowiczówna, Poezje. Wybrała i wstępem opatrzyła Matylda Wełna, Lublin 1989.
[5] Pisano o tym w " Kobiecie współczesnej", Warszawa 1930, nr 8, s.5. "Bogactwo uczucia i fantazji stawiają Iłłakowiczównę na czele współczesnych poetów i poetek. Zdumiewająca jest bogata skala uczuć, których wyraz coraz to inny, znajdujemy w jej lirykach. O szerokości skali talentu autorki świadczą też jej prześliczne wiersze dla dzieci, tak znakomicie przystosowane do tkwiącej w duszy dziecka potrzeby poetyzowania życia otaczającego."
[6] "Kobieta współczesna" , op. cit.
[7] Józef Ratajczak, Lekcje u Iłłakowiczówny, Poznań 1987, s.8-9.
[8] Kazimiera Iłłakowicz, Niewczesne wynurzenia , Warszawa 1958, s.7-8.
[9] Tamże s.22.
[10] K Iłłakowiczówna , Popiół...., op. cit. s.26-27 ,.Zobacz: Józef Ratajczak, Lekcje.....,op. cit. s.29.
[11] "Przegląd Współczesny", Kraków 1931, t.37, R.X, nr 108, nr 144-145.
[12] K .Iłłakowiczóoowna, Popiół...., op. cit. s. 72.
[13] Stefania Podhorska Okołów, Popiół i perły, W: "Bluszcz" , Warszawa, 1930, nr 7, s.11.
[14] K. Iłłakowicz, Popiół, op. cit. s.46.
[15] Choć w "Czasie" wydawanym w Warszawie z 1930 roku, nr 76, napisano: "W otwierającym tom Dom nasz, dała poetka głęboko odczute, choć tu niekiedy wyjątkowo może zbyt rozlewne, wspomnienia z "kraju lat dziecięcych".
[16] Wiersz z tomiku K .Iłłakowiczówny, Popiół...,op.cit.,s.48.
Nad jeziorem - aleja lipowa:
tam mieszka Pani Piotrowiczowa.
Dwór miała rozłożysty, sad wielki i stromy,
kiedykolwiek się przyszło, zawsze była w domu:
nastawiała konfitur na białej serwecie
i mówiła " To dla was ,dzieci. Jedzcie....Jedzcie!"
[17] J.E. Skiwski, Poetka Gorzkich Uniesień, Kazimiera Iłłakowiczówna, Laureatka Nagrody Wilna, W: "Tygodnik Ilustrowany", Warszawa 1930, nr 11, s.205.
[18] "Przegląd Literacki", Warszawa 1930, nr 3, s.2.
[19] K. Iłłakowiczówna, Popiół ...., op. cit. s.32.
[20] Kazimiera Iłłakowicz, Niewczesne.... op. cit. s.5.
[21] K. Iłłakowicz, Popiół.... , op. cit. s.4.
[22] Wilhelm Szewczyk, Posłowie do Wierszy Wybranych K. Iłłakowiczówny, Łódź, Poznań 1949 , s.278.
[23] K. Iłłakowiczówna, Popiół...., op. cit., s. 37.
[24] K. Iłłakowicz, Trazymeński zając, op. cit. s.136.
[25] Tamże. s. 137
[26] Fraulein Ewlza Spalwink była pierwszą boną." Myślałam , że jest w moim życiu czymś wiecznym."- pisała Iłłakowiczówna we wspomnieniach. Z nią właśnie Iłła chodziła pracować na cmentarz. Zobacz: K. Iłłakowicz, Trazymeński zając....., op. cit., s.136
[27] Co wyraźnie widać w wierszu Poziomki, gdzie zamiast o poziomkach słychać i widać komary oczekujące na swój łup.
Dojrzewają jagody,
komary lecą od wody,
lecą chmurą, zbite w kupę,
lecą wężem, lecą słupem,
zwijają się wiankami, wiankami,
czekają na dziewczęta z dzbankami.
[28] K. Iłłakowiczówna , op. cit. s.138.
[29] Krzysztof Dybciak , op. cit. s.51.
[30] Podobne wrażenie robi proza Bolesława Limanowskiego, polityka, historyka i publicysty, urodzonego w powiecie dyneburskim, która opisuje ojczysty kraj z połowy XIX wieku. Wrażliwość na piękno krajobrazu widać w jego pamiętnikach. Częste podróże z domu do szkoły, czy na studia pozwoliły Limanowskiemu na poznanie ziemi łotewskiej, a kiedyś polskiej. Dużo miejsca poświęca opisowi Polaków , rodziny, ale wspomina także o innych mieszkańcach ziemi rodzinnej. Więcej zobacz u B. Limanowski, Pamiętniki (1835-1870), Warszawa 1937.
[31] Zwrócił na to uwagę również Krzysztof Dybciak , op. cit..s.54.
[32] K. Iłłakowiczówna , Niewczesne wynurzenia, op. cit., s.23.
[33] K. Iłłakowiczówna, Popiół....., op. cit, s.53
[34] K. Dybciak , op. cit. s.54.
[35] "Bluszcz" , op. cit. , s.10.
[36] "Przegląd Literacki", 1930, nr 3, s.2

Nasz Czas 7/2003 (596)

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1905 - 1983)

Szanowna redakcjo. Dziękuję bardzo za wydrukowanie artykułu o mym stryjku, ks. A. Borysowiczu i za uzupełnienie go ciekawymi zdjęciami. Ten numer "Naszej Gazety" wysłałam do papieża.

Ponieważ redakcja pieczołowicie zbiera i zachowuje każdy ślad polskości w Wilnie, przesyłam publikacje z książki "Znani i nieznani ziemi radomskiej" dotyczące malarki, Haliny Hermanowicz, urodzonej i wykształconej w Wilnie. Jednym z Jej obrazów jest "Św. Krzysztof", który namalowała na zamówienie mojego wujka - wilnianina, ks. kanonika Seweryna Hołowni. Poprosiłam Andrzeja, aby zrobił zdjęcia z tego obrazu, które załączam. Ciekawą rzeczą jest to, że Halina Hermanowicz na tym obrazie dała św. Krzysztofowi swoją własną twarz. Jest więc to w istocie Jej autoportret.

Halina Hermanowicz namalowała też w 1955 roku mój portret, którego zdjęcie załączam. Krótko przed Jej śmiercią, w marcu 1983 roku obraz ten był wystawiony na jakiejś wystawie w Radomiu pod tytułem "Kwiat jabłoni". Pamiętam, że za ten portret p. Hermanowicz zdobyła też jakąś nagrodę.

Mama moja wspomina, że p. Hermanowicz była bardzo ekscentryczna. Podobno była pierwszą kobietą w Radomiu, która chodziła w spodniach. Kiedyś Rodzice zaprosili ją na długi weekend do leśniczówki w Garbatce pod Radomiem, gdzie spędzaliśmy wakacje. Przyjechała pociągiem, z którego wyszła trzymając dwie klatki z ptakami, na jej ramieniu siedziała oswojona sroka, a z jednej kieszeni wyglądał domowy szczur. To zgadza się z przesłanym tutaj artykułem, że Halina Hermanowicz była wielką miłośniczką zwierząt.

Być może przesłane materiały pozwolą Państwu ocalić imię Haliny Hermanowicz od zapomnienia.

Serdecznie pozdrawiam. Bożena Borysowicz, Holandia

Artysta - plastyk, jedna z najbarwniejszych postaci radomskiego środowiska twórczego w okresie od 1945 roku do śmierci. Urodziła się 1905 roku w Wilnie, gdzie spędziła okres swojego dzieciństwa, mając możność kontaktowania się z bogatą kulturą tego miasta, działającego silnie na widza swymi zabytkami, architekturą i sztuką. Na głębsze poznanie miasta wypadło poczekać kilkanaście lat. Ojciec Haliny Hermanowicz - dla ratowania zdrowia swojej żony, cierpiącej na płuca, mając na względzie leczenie córki, podjął decyzję o przeniesieniu się na południe Rosji. Rodzina Hermanowiczów przeprowadziła się najpierw do miejscowości Borżom, a następnie do Tbilisi i Baku. Pobyt na Kukazie wywarł ogromne wrażenie na przyszłej malarce. Na Kaukazie miała możność podziwiania potęgi i piękna przyrody. Posiadając silny charakter, niespotykaną u dziewcząt odwagę, wyruszała samotnie na skaliste zbocza gór, często przemierzała górskie ścieżki na grzbiecie swojego ulubionego wierzchowca, konia Barsa. Uroki Kaukazu i Morza Kaspijskiego stanowiły jeden z najczęstszych tematów przewijających się we wspomnieniach Pani Haliny. Obserwację otaczającego świata przeniosła na zwierzęta, płazy, gady. Oswojone okazy hodowała w swoim pokoju w Temir-Chan-Szura, w fermie Miszczenko (środkowy Kaukaz), budząc tym faktem przerażenie wśród rówieśników. Podziw dla piękna przyrody oraz umiłowanie jakim darzyła zwierzęta, splotły się w dwa zasadnicze kierunki działań, którymi dążyła przez całe swoje dorosłe życie.

Po eksternistycznie zdanej maturze, nadeszła pora zastanowienia się nad wyborem kierunku studiów. Medycyna? A może malarstwo? Zdecydowała się studiować malarstwo. Została studentką powszechnie szanowanego, posiadającego bogate tradycje Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie - Wydział Sztuk Pięknych. W 1937 roku, po zdaniu egzaminu konkursowego u profesora Ludomira Ślendzińskiego (ur. 1889) uzyskała dyplom artysty - malarza. Dyplom wystawiony na nazwisko Haliny Hermarowicz posiadał nr 17. Pracę dyplomową stanowił znacznych rozmiarów obraz (o wymiarach 200 cm x 120 cm), noszący tytuł "Na stopniach świątyni".

Nadejście II wojny światowej pokrzyżowało planowaną działalność twórczą. W 1945 roku zamierzała na stałe osiąść w Krakowie, razem ze swoją serdeczną przyjaciółką Wierą oraz jej matką. Jak to często w życiu bywa przypadek sprawił, że zamieszkała w Radomiu i przeżyła tutaj około trzydziestu ośmiu lat.

Uprawiała malarstwo sztalugowe, szczególnie interesując się tematyką religijną, historyczną oraz człowiekiem. Swoje wypowiedzi artystyczne realizowała, posługując się często metaforą i symbolem. Poszczególne płótna charakteryzują się ściszonym kolorytem, zawężoną gamą barw z dominantą tonów ciemnych i szarości, wprawiając widza w zadumę, powodując zrodzenie się refleksji o głębokim znaczeniu. Wielokroć jest w nich zawarty morał, pouczenie prowadzące widza ku uświadomieniu sobie wyższych wartości. Rozumiejąc oddziaływanie twórcy na widza w procesie percepcji, przywiązywała zasadniczą wagę do społecznej wymowy swoich prac malarskich. Jej postawa życiowa i przesłanie zawarte w twórczych realizacjach, stanowiły harmonijną jedność, pozbawione były najmniejszych nawet zgrzytów: tutaj i tam przeważała chęć służenia człowiekowi, dobru i wszystkiemu co obiektywnie uznaje się za czyny szlachetne. Podczas tworzenia uznawała zasadę dominacji w obrazie treści nad formą. Pragnęła przekazać widzowi swoje autentyczne przeżycie.

Halina Hermanowicz uczestniczyła w wielu wystawach profesjonalistów, poczynając od 1946 roku; gdy w salach obecnego Hotelu Europa przy Placu Konstytucji wystawione zostały prace artystów, którzy tuż po wojnie znaleźli się w Radomiu. Była to pierwsza wystawa powołanego w 1945 .roku Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Radomiu, którego została członkiem. Za swoją twórczość plastyczną Halina Hermanowicz otrzymała w 1948 roku nagrodę Ministerstwa Kultury i Sztuki, a w 1952 roku nagrodę TPSP.

Rozproszenie prac oraz niechęć artystki do publicznych wystąpień spowodowały, że nie doszło za życia Pani Haliny do zorganizowania wystawy indywidualnej jej prac, chociaż w swojej wypowiedzi pisemnej przeprowadziła wartościowanie własnego dorobku twórczego, nadając następującą kolejność dziełom malarskim: "Ogrójec I", "Ogrójec II", "Portret Pani z jaskółkami", "Matka", "Echa karnawału II", "Wołający na puszczy I", "Wołający na puszczy II", "Portret p. W.", "Przemienienie Pańskie", "Św. Krzysztof", "Pochwała pracy", "Pojednanie", "Miłosierdzie Boże", "Jezu, ufam Tobie", "Pożegnanie", "Z dymem pożarów", "Chrzest Chrystusa", "Drogowskazy", "Przemijanie", "Dolce far niente".

Prace Haliny Hermanowicz znajdują się: w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Radomiu ("Fragment Radomia" zakup z 1948 r.), Muzeum Okręgowym w Radomiu ("Per aspera ad astra", "Przemijanie" - zakup z 1981 r.), Szkole Podstawowej nr 5 im. Jacka Malczewskiego w Radomiu ("Radom, miasto Jacka Malczewskiego") oraz u osób prywatnych.

Za swoją działalność twórczą otrzymała Halina Hermanowicz "Złotą Odznakę Związku Polskich Artystów Plastyków", Odznakę "Zasłużony Działacz Kultury", a w 1980 roku Złoty Krzyż Zasługi.

Około dziesięciu lat swego życia poświęciła pracy pedagogicznej, nauczając w Studium Nauczycielskim - Wydział Wychowania Plastycznego w Radomiu.

Kreśląc sylwetkę Haliny Hermanowicz, należy wspomnieć iż długie lata była członkiem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce. Uczestniczyła czynnie w opiece nad zwierzętami, interesując się ich losem, a w najtrudniejszych dla nich okresach roku, szczególnie zimą, karmiła zbożem i okruchami ptaki w radomskim parku im. T. Kościuszki, kupując dla wiewiórek orzechy.

Zgodnie z wyrażonym przez siebie życzeniem, została pochowana w Radomiu na cmentarzu prawosławnym, obok swojej przyjaciółki Wiery.

Ewelina Pierzynska - Jelska, "Znani i nieznani ziemi radomskiej" T. II, Radom 1988

Od redakcji "NG": serdecznie dziękujemy naszej wiernej Czytelniczce za wcześniejsze publikacje i niniejszy materiał. Oczekujemy na następne, które będą miłą niespodzianką dla naszych Czytelników.

NG 40 (529). 2001 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

ks. kardynał

Urodzony 17 października 1923 r. w Szukiszkach koło Bujwidz w rejonie wileńskim, wyświęcony na kapłana 18 czerwca 1950 r. w Białymstoku, mianowany Administratorem Apostolskim w Białymstoku 12 stycznia 1970 r., konsekrowany 8 lutego 1970 r., mianowany Arcybiskupem Metropolitą Wrocławskim 15 grudnia 1975 r., ingres do Katedry Wrocławskiej 2 lutego 1976 r., kreowany Kardynałem 25 maja 1985 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1787-1861)

Żołnierz czy poeta?

Koleje życia i twórczości Antoniego Goreckiego.

Autor Jolanta Orłowska (Misiewicz)

Między Wilnem a Dusieniętami

Antoni Gorecki (1787-1861) - poeta, uczestnik wojen napoleońskich i powstania listopadowego - niegdyś mieszkał i tworzył na Wileńszczyźnie. Po powstaniu wyemigrował do Francji i nigdy już nie powrócił na ziemię ojczystą. Na obczyźnie powstała zasadnicza część dorobku poetyckiego pisarza. W okresie romantyzmu Gorecki był znany i lubiany, od wielu lat jednak postać ta jest zapomniana i niesłusznie pominięta w rejestrze nazwisk zasłużonych dla literatury polskiej. Poeta zasłynął przede wszystkim jako satyryk i bajkopisarz, który w sposób niekonwencjonalny wskazywał i krytykował wady społeczne. Przy zetknięciu z Antonim Goreckim najbardziej fascynujące i zajmujące są trzy rzeczy: oryginalność, talent poetycki oraz niepospolita, zajmująca osobowość.

Antoni Gorecki urodził się w 1787 roku w Wilnie w rodzinie wojskiego - Walentego Goreckiego i Anny z Reuttów. Ojciec Antoniego, syn Kaspra, prawnuk Michała, sędziego grodzkiego chełmskiego należał do zamożnego szlacheckiego rodu o głębokich tradycjach patriotycznych. Od 1400 roku Goreccy należą do herbu Dołęga.

Antoni przyszedł na świat w Wilnie jako czwarte, najmłodsze dziecko w rodzinie. Miał starsze od siebie siostry - Różę (z pierwszego małżeństwa żonę Tadeusza Wysogierda, z drugiego - Ludwika Zambrzyckiego) i Scholastykę (później żonę Melchiora Wańkowicza, matkę Walentego - słynnego portrecisty) oraz brata Józefa. Charakteryzując młodszego syna Anny Goreckiej, Morawski pisał: "Antoni, młodszy, twarzą brzydki jak grzech śmiertelny, ale /.../ najmilszy człowiek, który patrząc się w lustro ściskał ramionami i sam na siebie "czysty Żydek" powiadał, był przeciwieństwem starszego brata"1. Wrażliwy i uczuciowy był zawsze troskliwym synem i przyjaźnie nastawionym do otoczenia człowiekiem.

Po niesystematycznym wykształceniu początkowym, które otrzymał w domu, w 1802 r. Antoni Gorecki wstąpił na Wydział Literatury Uniwersytetu w Wilnie, w czasie studiów zapoznał się i zaprzyjaźnił z Lelewelem. W 1805 roku ukończył naukę z wyróżnieniem. W tym czasie zaczął przejawiać się talent poetycki Antoniego. Debiutował dając do druku w "Dzienniku Wileńskim" przekład pierwszej elegii Tybulla2.

Jako dziewiętnastoletni młodzieniec, Antoni Gorecki przedostał się do Księstwa Warszawskiego i rozpoczął służbę wojskową w 3. pułku piechoty pod dowództwem Kaliksta Zakrzewskiego, następnie służył w pułkach 11. i 15. Zdobył tytuł oficera. Nawet w wojsku nie wypuszczał pióra z ręki. "Wójcicki pisze o nim w jednej ze swoich prac pamiętnikarskich: "Najwięcej tworzył przy robotach fortecznych Modlina, gdzie był wykomenderowany do ich dozoru. Siedząc na usypiskach wysokich wałów, spoglądając to na niebieskie wody Narwii, to na białe Wisły, które tu się łączą razem, przy ich szmerze rzucał na papier swe wrażenia i uczucia"3. Podczas kampanii 1812 roku Gorecki został, jako ceniony już autor pieśni obozowych, adiutantem generała Stanisława Mielżyńskiego. Brał udział między innymi w walkach pod Smoleńskiem, Możajskiem, Tarutino. Po bitwie pod Możajskiem Napoleon mianował go 11 października 1812 roku kawalerem Legii Honorowej.

Klęska wojsk francuskich w walce z Moskalami pozostawiła na długie lata gorycz w sercu młodego patrioty. W 1818 roku poeta opublikował w "Tygodniku Polskim" wiersz pod tytułem Bitwa pod Berezyną, wyrażający rozczarowanie i żal poety do Bonapartego:

(...) Nieszczęśliwy nasz naród ufał ci na próżno,
Upada dzieło ręką stawione bezbożną.
Na to ci mały człecze Bóg miecza pożyczył,
Abyś ludy uwolnił, nie trony dziedziczył (...)4 .

Po wystąpieniu z wojska w 1815 roku w stopniu kapitana, Antoni Gorecki osiadł w majątku rodzinnym Dusienięta ( Dusinienai). Jest to nieduża miejscowość, sąsiadująca z Czarnym Borem, przecięta rzeczką Rudomianką.

Antoni Gorecki, jako młody polski oficer, był często zapraszany do salonów arystokratycznych Warszawy, Wiednia i Wilna. Podczas licznych balów, które odbywały się w okresie karnawałowym, poeta miał okazję przebywać w wyszukanym towarzystwie. "Gorecki, bardzo nieładny nadzwyczaj lubił piękne kobiety - pisze Stanisław Morawski we wspomnieniach z lat młodości. - Zaintrygowała go wielce piękna Wielopolska, jak ją pierwszy raz w salonie zobaczył. Czy dla tego nerwowego uczucia, czy z przypadku jąkać się zaczął w rozmowie. Panna Wielopolska (...) parsknęła na to ze śmiechu."5 Obrażony Gorecki wpisał później do sztambucha pięknej damy następujące słowa:

W tych wierszach pozostanie dwóch wad pamięć wieczna:
Ja, żem był zajękliwy, Pani, że niegrzeczna.
I rzekną potomkowie, czyniąc porównanie,
Że tam winna natura,tu - złe wychowanie6 .

Według Józefa Falkowskiego, "była to nie panna, lecz pani Janowa Wielopolska, z domu Potulicka, znana z dowcipu i szybkiej decyzji"7. Odpowiedziała ona wnet Goreckiemu, wysyłając mu do Wiednia ten oto czterowiersz, który zamieścił w swojej książce Stanisław Morawski:

"Błędnym, choć dowcipnym, często mędrków zdanie
Gdyż śmiech płodem natury tak, jak zająkanie...,
A kto dowcip zaostrza i płeć słabą łaje,
Dobrego wychowania dowodu nie daje"8.

W latach 1816-1818 Antoni Gorecki podróżował po Europie: zwiedził Niemcy, Francję, Austrię i Włochy. Z podróży po Europie Antoni Gorecki przywiózł piękną pamiątkę - album z dedykacjami od przyjaciół, spotykanych po drodze. W tym czasie poeta nadal tworzył wiersze wojenne i bajki, najczęściej o treści politycznej. Swe utwory zamieszczał głównie w "Dzienniku Wileńskim", wydawanym nakładem księgarni Zawadzkiego w Wilnie i w "Pamiętniku Warszawskim", wydawanym przez Węckiego w Warszawie. Od 1817 roku Bruno Kiciński wespół z J. Brykczyńskim wydawał "Tygodnik Polski i Zagraniczny", który Franciszek Salezy Dmochowski określił jako "pismo literackie dla płci pięknej przeznaczone"9. Liczne utwory zamieszczał tu między innymi Antoni Gorecki, bliski przyjaciel redaktora. O zażyłych stosunkach obu poetów świadczą liczne utwory Goreckiego, skierowane do tłumacza Przemian Owidiusza, na przykład Wiersz do Brunona Kicińskiego, pisany 12 marca 1818 roku w Wiedniu:

Bruno Kiciński, przyjacielu luby!
Z którym mięłączą wiek młody,
Miłość nauki, swobody,
I święte Apollaśluby (...)10.

Do Litwy

Córce mojej Annie Biszewskiej, jej mężowi i jej dziatkom wiersz ten 73 letni starzec, na pamiątkę ofiarną.

O! Litwo! Luby mój kraju rodzinny,
Już cię przed zgonem moim nie zobaczę;
Tu między Franki, w ich ziemi gościnnej,
Kości me złożę tułacze.

Nie wiem ja jakąśmierć zrobi zmianę,
Co w moim będzie istnieniem,
Lecz kiedy wolnym Duchem zostanę,
Zaraz do Ciebie lecę z odwiedzeniem.

Doświadczę jak to Duchem bydz [!] błogo,
Żadna przeszkoda nic mu nie znaczy;
Gdzie chce podsłucha, gdzie chce zobaczy,
Sam nie dojrzan przez nikogo.

A może będzie ta rozkosz mi dana,
Że biegąc Litwo przez Twe przestrzenie,
Usłyszę moją pieśń tam powtarzaną,
I dobre o mnie wspomnienie.

8 czerwca 1818 roku Antoni Gorecki został uroczyście mianowany na członka Towarzystwa Szubrawców, założonego, jak podaje Józef Bieliński, 11 lutego 1817 roku w Wilnie. W gronie Szubrawców, podczas ceremonii wtajemniczenia, powitany został uroczyście wierszem Franciszka Grzymały (Gurcho)11:

(...) Świadek świetnych rozpaczy i odwagi cudów,
Przywykły do krwawych trudów,
Gorecki staje przed nami. Walczyłeś! I dziś się nowe
Do walki pole otwiera
Bo wiadomości brukowe Widzą w tobie bohatera (...)

Antoni Gorecki, znany już w społeczeństwie z bajek broniących moralności, z wielkimi honorami został przyjęty do Szubrawstwa. Zgodnie ze statutem Szubrawców otrzymał pseudonim, który sam sobie musiał wybrać na podstawie mitologii litewskiej. Według słów Zdzisława Skwarczyńskiego, Gorecki zdecydował się na imię Warpu, oznaczające bożka pobudki wojennej12.

W tym czasie zaszły zmiany w życiu osobistym Antoniego Goreckiego. W 1818 roku ożenił się z Weroniką Eidziatowicz, córką ziemianina z woj. Augustowskiego. Była to podobno bardzo piękna kobieta, nazwana przez Stanisława Morawskiego "rafaelową Madonną"13. Młode małżeństwo zamieszkało w Dusieniętach. Odtąd poeta rzadko odwiedzał Warszawę, dzielił raczej swój czas między Wilnem a Dusieniętami. 5 maja 1825 roku urodził się pierworodny syn barda polskiego, Tadeusz. Kolejne lata pożycia małżeńskiego Antoniego i Weroniki zaowocowały urodzinami syna Ludwika oraz córek: Róży, Kamili i Anny. W stosunkach między małżonkami panowała zgoda, ale gdy dochodziło między nimi do dyskusji, w których żona próbowała narzucić własne zdanie, poeta lubił mawiać w ten sposób:

Kiedy się żona upiera na swoim,
Mówcie jej wtenczas mężowie:
"Ty która jesteś tylko żebrem moim,
chcesz rozkazywać mej głowie"14.

Dom Goreckich, bądź w Wilnie, bądź w Dusieniętach zawsze był otwarty dla gości. U Goreckich często organizowane były tak zwane "obiadki" wesołe i głośne na całe Wilno, na które zbierała się śmietanka inteligencji wileńskiej. Spotkania takie słynęły z tego, że gospodarz improwizował przy stole wierszyki, na przykład:

Winko drogi dar jest nieba, Ale bądź muzo ostrożna
-Przy winku milczeć nie można,
A dzisiaj milczeć potrzeba!?15

Podczas prześladowań filomatów u Goreckich odbywały się narady, jak pomóc studentom skazanym na wydalenie z uniwersytetu, zbierano dla nich składki pieniężne. Szczególnie w tym celu poświęcały się żona i matka poety. Uczucia patriotyczne, wypielęgnowane w poecie od dzieciństwa przez rodziców, przejawiały się częstokroć w jego twórczości. W 1828 roku wielką sławę zdobyła Bajka o furmanach, w której stwierdza poeta, iż koniom rasy polskiej potrzeba sympatycznego głosu, a nie bicza. Za ten utwór, z rozkazu księcia Konstantego, Gorecki został aresztowany i uwięziony w Warszawie. Aresztowanie Goreckiego wzmogło jego popularność jako poety. Mimo, że przed powstaniem listopadowym nie ukazał się żaden tomik poetycki Goreckiego, jego utwory, w czasie zaostrzenia stosunków politycznych, "w rękopisach po szkołach krążyły"16- pisał Antoni Edward Odyniec.

Powstanie i emigracja

W końcu stycznia pamiętnego roku 1831, dzięki staraniom Lelewela, powstał w Wilnie Centralny Komitet Wileński odpowiedzialny za zorganizowanie powstania na Litwie. "W skład komitetu weszli: Antoni Gorecki, Stanisław Szumski, Ludwik Zambrzycki, Edward Römer, Justyn Hrebnicki, Michał Baliński oraz Leon Rogalski" 17- podaje historyk litewski F. Sliesoriunas.

Powstańcy ponieśli klęskę. Ograniczeni do własnych sił, nie mogli podołać potędze caratu. Litwinom brakowało także doświadczonych dowódców i jedności. "Karol Załuski, z zawodu dyplomata /.../ z Antonim Goreckim, jako szefem sztabu, powziął nieszczęśliwą myśl zdobywania Wilna połączonymi siłami.

Według Mariana Tymowicza, "Antoni Gorecki działał również w Wiłkomierzu i Telszach awansując do stopnia pułkownika"18. Niedługo przed upadkiem powstania został wysłany z misją dyplomatyczną do Szwecji, Anglii i Francji. Po drodze umknął przed aresztowaniem w Szczecinie, wsiadając na okręt angielski "Penelope". W ucieczce pomógł mu kapitan okrętu, Anglik - Wilhelm Ramzden, któremu później w podziękowaniu Gorecki poświęcił jeden ze swych wierszy. Na początku sierpnia poeta przebywał wraz z Mickiewiczem w Dreznie. Z tej okazji powstał wiersz Do Adama Mickiewicza, towarzysza podróży 1831. Po klęsce poeta opuścił kraj na zawsze, dzieląc na uchodźstwie los byłych powstańców.

Weronika Gorecka, żona poety, znalazła się w nader trudnej sytuacji po wyemigrowaniu męża. Przez wiele lat, samotnie wychowując troje dzieci, mogła liczyć tylko na siebie. Sytuacja znacznie się pogorszyła, gdy władze carskie wykryły przynależność Antoniego Goreckiego do powstania. Majątek jego skonfiskowano, pozbawiając tym samym żonę wszelkich środków utrzymania.

Po niedługim pobycie w Dreznie, Gorecki zamieszkał w Paryżu z Ludwikiem Zambrzyckim. Wkrótce za nimi do Francji przybył generał Józef Dwernicki, cieszący się wielką popularnością ogółu za swe bohaterskie czyny. Otoczenie Dwernickiego wystąpiło z propozycją utworzenia komitetu do spraw narodowych, do którego obrano jedenastu członków. Wśród nich znalazł się także Antoni Gorecki. "Później jednak zamiast A. Goreckiego wystawiono do rzędu członków "Komitetu Narodowego Polskiego i Ziem Zabranych" [księdza] Aleksandra Jełowickiego, /.../ Goreckiego zaś zsunięto na zastępcę. Obrażony poeta-żołnierz postanowił nie brać więcej udziału w sporach politycznych. Gdy później jeszcze raz proponowano mu członkostwo w Komitecie, stanowczo odmówił".

Gdy Adam Mickiewicz przybył do Paryża, wokół niego głównie skupiało się życie towarzyskie postępowej części emigrantów. Według notatek Józefa Tretiaka, "zimą z roku 1833 na 1834 wieczorami schodzili się do Mickiewicza przyjaciele, oprócz Zaleskich przede wszystkim Domejko, Witwicki, Stefan Zan, Antoni Gorecki, Bohdan Jański i twórca Pana Tadeusza czytał im ustępy, które tylko co spod pióra jego wypłynęły.

Radosnym wydarzeniem w życiu Goreckiego staje się wydanie w 1834 roku jego pierwszego tomiku poetyckiego pod tytułem Poezje Litwina, który zawiera, oprócz bajek, przeważnie lirykę patriotyczną z okresu powstania listopadowego. Wydrukowanie tomiku powierzył Gorecki ks. A. Jełowickiemu. W roku 1837 ukazał się następny tomik poezji Goreckiego pod tytułem Bajki i poezje nowe, w którym znalazło się wiele wierszy o zabarwieniu mesjanistycznym.

Szczególne poparcie dla idei mesjanizmu wyrażał Gorecki po przyjeździe do Paryża Andrzeja Towiańskiego. Podobnie jak Mickiewicz, był on jednym z pierwszych i najbardziej oddanych zwolenników doktryny towianizmu. Zapał poety wygasł jednak bardzo szybko, w końcu września 1841 roku. Posłużyło ku temu zabawne wydarzenie, o którym donosi Jan Szeląg we wstępie do książki Diabeł i zboże. Autor przytacza cytat z krakowskiego "Albumu Pszonki" z 1845 roku, świadczący o odejściu A. Goreckiego od "mistrza" Towiańskiego: "O odstąpieniu jednego z dwóch najpierwszych Towiańskiego adeptów /.../ taka wieść chodzi. Pewnego razu czytał mu Towiański "Akt wiary", który - jak powiadał - Pan mu podyktował. Gorecki słuchał "Aktu" tego z uwagą i pobożnością, ale gdy nazajutrz zawezwał go Towiański do podpisania "Aktu", a ten spostrzegł na nim gęste od dnia wczorajszego poprawki: "O, Mistrzu - rzecze - Pan Bóg jest nieomylny i co raz zrobi, nie poprawia nigdy; nie Pan Bóg więc musiał wczoraj ci "Akt" dyktować, kiedy dziś na nim poprawek tyle widzę." I "Aktu" nie podpisał."19 Reakcja Goreckiego na niedoskonałość "mistrza" pozwala sądzić, że w atmosferze mistycyzmu stworzonej przez Towiańskiego, bajkopisarz potrafił myśleć krytycznie.

Po odejściu od towiańczyków Gorecki nawiązał kontakt ze Zgromadzeniem Zmartwychwstania Pańskiego, zbliżył się bardzo z Janem Koźmianem, ultramontaninem20 i zaciekłym przeciwnikiem Towiańskiego. Poeta ostro krytykował naukę swego ex-mistrza, wyśmiewał obietnice powrotu do kraju bez wysiłku i walki. Z Janem Koźmianem łączyła Goreckiego dawna zażyłość. Poznali się, widocznie, jeszcze w przedpowstaniowej Warszawie, po powstaniu oboje znaleźli się na emigracji. O wiele starszy Gorecki opiekował się młodym pisarzem, pożyczał mu często pieniądze. Mimo wpływu Koźmiana Gorecki coraz bardziej oddalał się od Kościoła, otwarcie manifestował swe antyklerykalne i antypapieskie stanowisko. Poeta miał żal do papieża Piusa IX, który w liście do biskupów polskich zganił Polaków. Niechęć do kleru Antoni Gorecki zachował do końca życia, chociaż szczerze wierzył w Boga i praktykował. Podobno sam sobie konsekrował komunię świętą.

W 1843 roku ukazał się kolejny tomik poetycki Goreckiego, Kłosek polski, czyli nowy tomik poezji, w którym znalazło się wiele utworów krytykujących stanowisko Ojca św. wobec sprawy polskiej. Najwięcej dokuczliwych ukłuć zawiera wypowiedź pod tytułem Uwagi nad doktryną dziś papieża względem Polski, umieszczona na końcu tomiku.

W 1850 roku doszło do wytęsknionego spotkania poety z synem Tadeuszem. Znalazłszy się po 1839 roku w Petersburgu, Tadeusz Gorecki studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych pod kierunkiem wybitnego malarza rosyjskiego Karola Briułłowa. Jego prace wyróżniały się talentem, dlatego po trzech latach studiów Tadeusz został odznaczony złotym medalem i otrzymał stypendium rządowe, by mógł dokształcać się za granicą. Dzięki temu młody malarz wyjechał do Francji. Przez trzy kolejne lata Tadeusz Gorecki opiekował się ojcem w Paryżu, później musiał wyjechać do Hiszpanii i Włoch, wrócił dopiero w 1857 roku.

W 1850 roku Antoni Gorecki wydaje w Paryżu kolejny tomik poetycki Wolny głos, który spotkał się z e słowami krytyki ze strony Józefata Bolesława Ostrowskiego. Zaczynając od 1857 roku corocznie ukazywały się nowe książki: Siewba, czyli nowy tomik pism (Paryż 1857), Nowy zbiorek (Paryż 1858), Jeszcze tomik (Paryż 1859), Nowe pisemko (Paryż 1860), Wiersze różne, które napisał Walentego syn Antoni Gorecki (Paryż 1860), Rozmaitości (Paryż 1861). Większość wierszy, zawartych w wymienionych wyżej tomikach, można odnieść do słabszych utworów Antoniego Goreckiego. Niegdyś popularny bajkopisarz wiedział, że talent jego wygasa, z tego powodu bardzo cierpiał. Poeta tracił czytelników także z innego powodu. Przypuszczam, że nowe pokolenie nie interesowało się już wydarzeniami wojen napoleońskich, mniejszą popularnością cieszyły się bajki. Do końca życia poeta nie przestał reagować utworami na zjawiska życia zbiorowego, przy każdej okazji potrafił rozbawić przyjaciół i znajomych nową bajką lub satyrą.

Po powrocie do Paryża w 1857 roku Tadeusz Gorecki ożenił się z Marią Mickiewiczówną. W ten sposób doszło do spokrewnienia dwóch zwaśnionych na tle religijnym poetów. Niestety Mickiewicz tej chwili się nie doczekał. Młode małżeństwo zamieszkało w Paryżu i opiekowało się odtąd schorowanym ojcem. Z powodu postępującej choroby ostatnie cztery lata życia Antoni Gorecki spędził w municypalnym domu zdrowia "Duboiss", gdzie zapewniona mu była należyta opieka lekarska.

Niemal jedyną pociechą bajkopisarza na stare lata stało się obcowanie z synem i jego rodziną. Zachowało się wiele ciepłych, serdecznych listów od ojca do syna i odwrotnie, które mogą dostarczyć cennych wiadomości nie tylko o ostatnich latach życia pisarza, ale także o realiach politycznych i stosunkach społecznych omawianego okresu. O mocnej więzi emocjonalnej poety z synem i synową świadczą nie tylko listy, lecz także utwory poetyckie poświęcone najbliższym: Do Celiny Goreckiej, Do mojej synowej, a także bardzo piękny wiersz pt. Do mego syna Tadeusza, napisany 28 października 1860 r. w Paryżu:

Mazarini rzuciwszy raz cierpienia łoże,
Gdy przechadzał się wślicznym malowideł zbiorze:
?Ach! jak przykro, rzekł, wkrótce na śmierci rozkazy,
Będę musiał opuścić tak piękne obrazy.
Ale mego zmartwienia większa jest przyczyna,
Czuję, wkrótce mnie śmierci cios przeszyje srogi,
I rozstaniem się z tobą Tadeuszu drogi,
Będę musiał opuścić tak zacnego syna21.

Wielką przyjemność choremu bajkopisarzowi sprawiały odwiedziny w ?Duboiss? przyjaciół i znajomych. Przez cały czas przebywania na obczyźnie Gorecki nie przestawał tęsknić do Litwy, czynił nawet pewne starania o to, by wrócić do kraju, nic więc dziwnego, że pragnął spotkań z ziomkami przybywającymi z byłej Rzeczypospolitej. Tęsknota za ojczyzną była inspiracją do napisania wielu wierszy.

Antoni Gorecki zmarł 18 września 1861 roku. Pochowany został początkowo w 15-osobowym grobie zbiorowym zaprojektowanym przez Cypriana Kamila Norwida na cmentarzu Montmartre w Paryżu. W ostatnią drogę, 24 września, odprowadzili go nie tylko członkowie rodziny, ale także rzesze znajomych i przyjaciół. Znanemu poecie i żołnierzowi oddano francuskie honory wojskowe, pożegnalne słowo przy grobowcu wygłosił Franciszek Grzymała: ?Bracia Rodacy! Zmarły Gorecki miał zwyczaj w ciągu tułactwa, póki mu zdrowie służyło, oddawać cześć zasłużonym rodakom na grobie mową wiązaną. Wstępuję w jego ślady, to jest głos mój w prozie kończę na grobie poety językiem poetycznym:

Spoczywaj Bardzie polski tu na obcej ziemi;
Ale gotuj się w podróż z braćmi żyjącemi;
Bo pod ziemią rodzinną grzmi wulkan i błyska,
Bo walki z wrogiem Polski godzina już bliska(...).

Później prochy Goreckiego zostały przeniesione do mogiły rodzinnej Goreckich na cmentarzu Montmorency. Prawnuk Antoniego, Jerzy Gorecki w ten oto sposób powiedział o tym cmentarzu: "Cmentarz w Montmorency, nazywany cmentarzem polskim, został odkryty w ubiegłym wieku przez moich dwóch pradziadków, Antoniego Goreckiego i Adama Mickiewicza... Obaj poczuli się jakby przeniesieni w jakiś zakątek ich rodzinnej Litwy i postanowili, że będą na nim pochowani."24 Warto przypomnieć, że na cmentarzu w Montmorency spoczywają tak sławni Polacy, jak C. K. Norwid, W. Zamoyski, A. Paderewski, J. U. Niemcewicz, K. Kniaziewicz. Złożono tu zwłoki większości emigrantów polskich.

Wspomnienia i opinie współczesnych świadczą o Goreckim jako człowieku nadzwyczaj dobrym, szczerym i bezpośrednim w wyrażaniu uczuć. Honor i prawość postępowania wynosił ponad wszystko, potrafił być niezłomnym w przekonaniach. Wielu wspomina go jako obrońcę słabszych i pokrzywdzonych. Trafną charakterystykę Goreckiego podała badacz literatury Zofia Ciechanowska: "Charakteryzują go typowe rysy wrażliwego uczuciowca-artysty, połączone z prostotą żołnierską. Takim widzimy go w oryginalnej, bardzo indywidualnej twórczości. /.../ Zdobywał serca współczesnych rzewnym liryzmem bezpośredmich wypowiedzi, a przede wszystkim ciętym sarkazmem bajek /.../ jako błyskawicznej reakcji na współczesne wydarzenia. Takim, jak w twórczości, widzimy go w życiu: kierowany porywami, nieraz skrajnie przeciwnymi, lekkomyślny, a zarazem umiejący bez kompromisu oddać się sprawom poza osobistym"23. Całe swe życie, którego większą część spędził na emigracji, Antoni Gorecki poświęcił walce o wolność ojczyzny, nie tylko z karabinem, ale też z piórem w ręku dążył do przywrócenia utraconej niepodległości. Niestety po pamiętnym 1831 roku nie dane mu było ujrzeć rodzinnego kraju.

Po śmierci poety ukazały się następujące zbiorki wierszy: Pieśni (Paryż 1868), Pisma Antoniego Goreckiego (Lipsk 1878) oraz wydanie pełniejsze Pism (Lipsk 1886).

Na zdjęciach: Antoni Gorecki, Maria Gorecka (Mickiewiczówna), najstarsza córka Adama Mickiewicza i Celiny Szymanowskiej, żona Tadeusza Goreckiego, H Kamienica Goreckich przy ul. Dominikańskiej w Wilnieerb rodu Goreckich -Dołęga, Autorka pracy z Romanem Goreckim, potomkiem Antoniego Goreckiego i Adama Mickiewicza, Potomkowie A. Mickiewicza i A. Goreckiego Gilles i Roman Goreccy, sierpień1997 r. Strażniczka posiadłości Goreckich w Dusieniętach koło Czarnego Boru pani Gilberta Żebrowska

Przypisy:

1 S. Morawski, Kilka lat młodości mojej w Wilnie, Warszawa 1959, s.68.

2 Antoni Gorecki, Przekład elegii I Tybulla, "Dziennik Wileński", 1805, t. II, s. 105-109.

3 Cyt. za: L. S. Korotyński, Poeci-legioniści. Warszawa 1907, s. 84.

4 A. Gorecki, Bitwa pod Berezyną, "Tygodnik Polski", 1818, t. III, s. 259.

5 S. Morawski, op. cit, s. 458.

6 Tamże, s. 458.

7 J. Falkowski, Obrazy z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce. Poznań 1887, t. V, s. 204-205.

8 S. Morawski, op. cit., s. 593-594.

9 F. S. Dmochowski, Wspomnienia (1806-1830). Warszawa 1858, s. 4.

10 A. Gorecki, Wiersz do B. Kicińskiego, "Tygodnik Wileński", 1818, t. V, s. 271.

11 Pseudonim Grzymały, Gurcho, oznaczał bożka urodzajów.

12 Z. Skwarczyński, Kazimierz Kontrym. Towarzystwo Szubrawców. Łódź 1961, s. 121. 13 S. Morawski, op. cit., s. 68.

14 A. Gorecki, Sposób dla mężów, "Tygodnik Polski", 1818, t. III, s. 50.

15 G. Puzynina, W Wilnie i dworach litewskich. Chotomów 1988, s. 104-105.

16 A. E. Odyniec, Wspomnienia z przeszłośći. Warszawa 1884, s. 121.

17 F. Sliesoriűna

s, 1830-1831 metu sukilimas Lietuvoje. Vilnius 1974, s. 63-64.

18 M. Tymowicz, Towarzystwo demokratyczne polskie 1832-1863. Warszawa 1964, s. 191.

19 J. Szeląg. Wstęp. [W:] A. Gorecki, Diabeł i zboże. Warszawa 1960, s. 10.

20 Ultramontanizm - tendencja w katolicyzmie XIX wieku sprzyjająca centralizacji władzy kościoła w rękach papierza.

21 A. Gorecki, Wiersze (rękopisy), sygn. 148, rps 75 w MLMW.

22 J. Gorecki, Wspomnienia rodzinne, [w:] Blok-Notes Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza. Warszawa 1988, nr 9, s. 112.

23 Z. Ciechanowska, Malarz sprawy Walenty Wańkowicz, "Pamiętniki literackie", 1948 s.433.

NG 32 (521)2001r

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com