W odległych już czasach sowieckich żartowano, iż prawie każdy zna się na handlu i kulturze, bowiem w końcówce epoki mówiono o tym często i gorąco. Mimo, że handel tak naprawdę nie istniał, o czym zresztą świadczyły coraz bardziej świecące pustkami półki sklepowe, a działalność kulturalna, ukierunkowana na propagandę sukcesu, którego nie było, też budziła uzasadnione wątpliwości odnośnie celowości jej uprawiania w ówczesnej postaci.
Dziś jednym z takich tematów, na którym na Litwie wszyscy się znają, jest problematyka Litewskich Polaków.
Piszą o tym i mówią w ciągu prawie 30 lat działacze, politycy, politolodzy, dziennikarze i nawet studenci. A ponieważ nie przynosi to żadnych namacalnych zmian – staje się jasne, iż problemy, o których się mówi najczęściej są albo sztuczne, albo ich ocena i próby rozwiązywania są niewłaściwe ukierunkowane. Chcąc więc zrozumieć sedno tematu najwyraźniej należy zmienić kierunek naszego myślenia i wyjść poza utarty jeszcze w okresie sowieckim schemat.
Warto więc przypomnieć, iż gorące dyskusje wokół historii i problemów Litewskich Polaków, jako zbiorowości, na pewno nie bez udziału sowieckich służb, poprzez ówczesną prasę komunistyczną rozpoczęto za kilka lat do ogłoszenia Niepodległości. Tamte, już zapomniane publikacje na łamach cenzurowanej prasy, pozwoliły głęboko ugruntować opinię, iż Litewscy Polacy są polską mniejszością narodową z całą listą rzekomych problemów, rozwiązaniem których powinna się zająć władze Litwy. Przodował w tej dyskusji, poświęconej „obronie praw” Litewskich Polaków „Czerwony Sztandar” (dziś „Kurier Wileński”), kierowany przez Z. Balceviča, który wcześniej z ramienia partii koordynował w Wilnie działalność administracyjnych służb sowieckich, w tym KGB. Nie unikał udziału w tej dyskusji „Gimtasis kraštas” pod kierunkiem sławetnego A. Čekuolisa, a także redakcje pism „Tarybinis mokytojas”, „Atgimimas” i inne.
Obserwując bezstronnie spoza Litwy ówczesną propagandową działalność „Czerwonego Sztandaru" pochodzący z Wilna pisarz Tadeusz Konwicki taką wystawił ocenę: „[…]W środku Europy. Na oczach całego świata. W obliczu ONZetu, papieża i Pana Boga. To, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi więźniów, tu się robi z duszą tego czy owego narodku. Eksperymenty medyczne i psychologiczne. Wielki dom wariatów dla chorych nerwowo narodów” (Wschody i zachody Księżyca. W-wa 1990).
Wtedy też w roku 1989, jeszcze przed ogłoszeniem Niepodległości władze sowieckie zarejestrowały Związek Polaków Litewskich.
I tak już zostało. Ówczesna manipulacja głęboko zapadła do naszej świadomości.
W tym też najwidoczniej celu w przeddzień ogłoszenia niepodległości Rada Najwyższa LSRR przyjęła ustawę o mniejszościach narodowych, która przez ćwierć wieku była też oficjalnym „dowodem” istnienia „polskiej mniejszości narodowej” z całą listą problemów, stając się obiektem jałowych sporów i dyskusji, pogłębiając podziały i izolację Litewskich Polaków.
W tym też kierunku później został ułożony również Traktat między Republiką Litewską i Rzeczpospolitą Polską o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy, podpisany w Wilnie dnia 26 kwietnia 1994 r., stwierdzający „[...]że mieszkający od wieków na terytorium obydwu państw Litwini i Polacy (?!) wnosili i wnoszą trwałe wartości do kultury obu narodów i państw, jak również mają istotny wkład w rozwój kultury europejskiej”, i którego praktyka realizacji ugruntowała bezpodstawną opinię, iż w stosunku do Litwinów w Polsce i Litewskich Polaków powinny być stosowane „oko za oko, ząb za ząb” jednakowe oceny.
I tej propagandowej presji ulegliśmy niemal wszyscy, prowadząc do dziś dyskusje w ramach ugruntowanej wtedy sowieckiej koncepcji o istnieniu i niekończących się problemach „polskiej mniejszości narodowej”, którą ma prawo i powinna bronić sąsiednia Polska, jako część swego narodu przed zakusami „krnąbrnych Litwinów”. Dziś tą koncepcję sowieckich instytucji o „polskiej mniejszości narodowej i jej problemach” głównie ugruntowują w świadomości kolejnych pokoleń dwa ośrodki - zorganizowana grupa osób, występującą pod szyldem partii „Lietuvos lenkų rinkimų akcja” oraz wykładowcy, studenci i wychowankowie Wydziału Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego, którzy demonstrują swoją aktywność społeczną w powyższym temacie w różnego rodzaju instytucjach i środkach masowego przekazu. Niestety, kurczowo i niezmiennie trzymając się sowieckiej koncepcji o „polskiej mniejszości narodowej” dyskutanci tych dwóch zorganizowanych grup ograniczają się głownie do sporów personalnych, bowiem do niedawna znaczna ich część stanowiła jednolity, zwarty monolit i byli przez wiele lat razem - używając słów Č. Okinčica - "[...] niezmiernie szczęśliwi, bo Akcja Wyborcza jest, jego zdaniem, jest partią niezwykle integrującą i partią obywatelską".
Ponieważ ta propagandowa koncepcja minionej epoki narzucana jest nadal niezwykle natarczywie i w niezmiennym stylu – rodzi więc naturalnie wątpliwość odnośnie swojej prawdziwości i szczerości jej aktualnych głosicieli. I przede wszystkim odnośnie podstawy podstaw dyskusji - czy Litewscy Polacy są rzeczywiście mniejszością narodową i jakiego narodu stanowią część mniejszą?
Wątpliwości pogłębia fakt, iż w tej dyskusji wykładowcy i wychowankowie ww. Wydziału Uniwersytetu Wileńskiego całkowicie ignorują tezy oraz opinie swoich poprzedników z Alma Mater Vilnensis i zamiast je obalać i przedstawiać dowody własne – po prostacku, na wzór działaczy Akcji Wyborczej, pomijają je milczeniem.
Natomiast dla dobra nauki i prawdy, trzeba by było, naszym zdaniem, nie tylko nie pomijać wcześniejszych publikacji i opinii wybitnych naukowców, twórców i działaczy, a wręcz na odwrót – ich tezy powinny legnąć u podstaw dyskusji i stać się nicią przewodnią, łączącą historię i współczesność.
W takiej dyskusji, naszym zdaniem, przede wszystkim powinno nas zastanawiać skąd się znalazło na Litwie skupisko ludzi, których w przeddzień ogłoszenia Niepodległości zaczęto usilnie tytułować „polską mniejszością narodową”, jednoznacznie bezdowodowo sugerując, iż jest ona polskiego pochodzenia czyli pochodzi z Polski i jest częścią narodu, mieszkającego w sąsiednim kraju. I że stąd rzekomo wynika prawo Polski do interwencji w wewnętrzne sprawy Litwy i innych krajów na terytorium historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego w „obronie praw” i w celu „wspierania” polskojęzycznych obywateli tych państw, jako „swoich rodaków”, pozostawionych na „swoich kresach”.
Michał Baliński, urodzony i pochowany na Litwie wychowanek Uniwersytetu Wileńskiego , historyk, pisarz, publicysta, działacz oświatowy, kurator instytutu szlacheckiego w Wilnie i wiceprezes Wileńskiej Komisji Archeologicznej w wydanej prawie trzysta lat po unii lubelskiej książce jeszcze nie odnotował w Wilnie obecności Polaków, mimo iż pisał po polsku, najwyraźniej odnosząc siebie do Litwinów polskojęzycznych, chociaż takie określenie nie było wtedy widocznie w ogóle znane.
"[…] Mieszkańcy miasta Wilna co do ich rodu są Litwini, Rossyanie, Niemcy i Żydzi. Ludność innych plemion tak jest mała, że pod tym względem żadnego oddziału stanowić nie może" (Opisanie statystyczne miasta Wilna przez Michała Balińskiego. Wilno, Józef Zawadzki, 1835. Str. 61).
Co więcej - jeszcze w roku 1846 nie dostrzega ludności polskiej w całym powiecie wileńskim, odnotowując jedynie zauważalny proces polonizacyjny w kierunku południowym od Wilii.
"[…] Powiat Wileński. Po obu stronach Wilii położony, którego część cała zachodnia między Wilnem a Wiłkomierzem rozciągająca się jest bardzo żyzna, w pszenicę i len obfita, a od południa wielkimi borami wybornego gatunku sosny zarosła, zaludniony jest samemi Litwinami. Jednakże język litewski panuje ciągle dopiero od strony północnej czyli z prawego brzegu Wilii; od południa pod samym Wilnem ustąpił polskiemu, dalej zaś mieszają się z sobą wsi mówiące po litewsku ze wsiami gdzie mowa polsko – ruska jest w użyciu. Wszakże między ludem wiejskim język litewski, przeważa w tym powiecie obie poprzedzające mowy. W niektórych miejscach, chociaż nazwiska wsi, i nawet mieszkańców ich, są czysto litewskie, wszakże zapomniano już języka rodowego. Dawne inwentarze czyli opisy włości, dowodzą że zmiana ta początek swój bierze od wojen szwedzkich za Jana Kazimierza, które spólnie z morową zarazą po nich grasującą w kraju wiele wypleniły ludności. Nowi osadnicy z głębszej rusko – litewskiej części W. Księztwa przybyli, przyłożyli się do zmiany tej językowej między pozostałymi mieszkańcami". Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym, opisana przez Michała Balińskiego i Tymoteusza Lipinskiego, t.III. W-wa, nakład i druk S. Orgelbranda, 1846. str. 122 – 123.
Proces polonizacyjny rzeczywiście z czasem się nasilał, a szczególnie po powstaniu styczniowym, tym niemniej znaczniejszego czy masowego przesiedlenia ludności z sąsiedniej Polski na Litwę żadne źródła nigdy nie odnotowały. Pewne grupy urzędników, działaczy kultury i kolonistów znalazły się w naszym kraju w okresie okupacji przez Polskę części Litwy w latach 1920 – 1939. Ale wszyscy oni różnymi drogami – poprzez Syberię i armię Andersa, w trakcie wojny i w ramach powojennej umowy o ewakuacji porzucili Litwy, pociągając za sobą do Polski głównie na tzw. Ziemie Odzyskane około 200 tys. polskojęzycznych Litwinów. W minionym ćwierćwieczu nigdy nie przyszło spotkać spadkobierców tych, którzy przyszli na Litwę z lub w ślad za L. Żeligowskim.
W sto lat po opublikowanej opinii M. Balińskiego powtórzył ją na podstawie własnych obserwacji Michał Romer, rektor Uniwersytetów Witolda Wielkiego i Wileńskiego w wywiadzie, udzielonym redakcji „Iskier” w roku 1933. W roku 1993 powyższe zdanie M. Romera, dotyczące pochodzenia Litewskich Polaków zostało opublikowane na łamach „Zeszytów Historycznych” Jerzego Giedroycia.
„[…]Odrzucam przede wszystkim stanowczo traktowanie Polaków litewskich, jako rzekomo „odłamu Narodu Polskiego, zamieszkałego na Litwie”. Teoria ta, wywodząca nas z jakichś osadników i jeńców polskich, osiadłych lub osadzonych na ziemiach litewskich, wydaje mi się z gruntu mylna lub co najmniej historycznie bardzo nieścisła, poza tym zaś degradująca nas w społeczeństwie krajowym, bo strącająca nas ze stanowiska współobywateli kraju do roli kolonistów obcych, a więc krzywdząca nas w swych wnioskach politycznych.
Że jeńców polskich w różnych czasach mogło być dużo osadzonych na ziemiach litewskich, że mogli gdzieś być i poszczególni osadnicy polscy - to jest możliwe, ale że właśnie ich potomkami są dzisiejsi Polacy litewscy i że byli oni właśnie osadzani tam, gdzie dziś są największe skupienia polskie lub wyspy językowe polskie - na to żadnych dowodów i argumentów me ma”. (Michał Romer. Dwie teorie o Polakach litewskich. Zeszyty Historyczne, Nr 106. Rok 1993, Paryż).
Co więcej Michał Romer oraz pisarze Józef Mackiewicz i Barbara Toporska odnotowują, iż proces polonizacji ludności Litwy zazwyczaj odbywał się nie bezpośrednio, a za pośrednictwem etapu przejściowego w postaci rutenizacji.
„[…]Wielu uczonych litewskich, a między innymi i profesor Michał Romer w rozmowie ze mną, wskazuje, że proces ten jest dawno już zanotowany. Rzekomo ludność litewska nigdy nie ulegała bezpośrednio polonizacji. Najpierw się rutenizowała, a dopiero wtórnie polonizowała. Gdyby się rzecz tak miała, należałoby uznać w rezultacie, że chłopi mówiący po polsku, powiedzmy w powiecie trockim, nie są już spolonizowanymi Litwinami, a spolonizowanymi Białorusinami.
Charakterystyczne jest jednak dla atrakcyjności biało-rutenizmu, że procesowi polonizacji uległy raczej te wsie, które leżały po tamtej stronie b. linii administracyjnej, niż po tej, gdzie polonizacja stanowiła niejako program państwowy.
Ostatnio przez dłuższy czas przebywałem na dawnej granicy w okolicach Trok. I oto ciekawe zjawisko. W tym miejscu, po stronie „litewskiej", okoliczne wsie mówiły po polsku, zaś po stronie „polskiej", jak nożem uciął: wyłącznie po białorusku”. (Józef Mackiewicz. Wyjaśnić sprawę „tutejszych". Gazeta Codzienna nr 22 z dnia 28 stycznia 1940 r.)
Wielu autorów współczesnych wydań w języku litewskim odnotowuje nasilanie procesu polonizacji ludności na okupowanym terytorium w okresie międzywojennym, co tylko po części odpowiada prawdzie. Państwowy program polonizacji i działalność w tym kierunku administracji na wzór wojewody Bociańskiego z wielu powodów nie odniosły oczekiwanych skutków w zakresie języka i kultury.
W okresie międzywojennym "[…] aż do drugiej wojny światowej białoruski był językiem chłopów, poczynając już od dziesiątego kilometra za miastem (Wilnem)" (Barbara Toporska. Polityka polska wobec Białorusinów. Wiadomości 1962 nr 34 (856), Londyn).
Nastąpiła natomiast wyraźna polonizacja polityczna, czego dowodem jest masowa emigracja Litewskich Polaków (polskojęzycznych Litwinów) do Polski ( patrz. Vitalija Stravinskienė „Tarp gimtinės ir tėvynės: Lietuvos SSR gyventojų repatriacija į Lenkija (1944 – 1947, 1955 – 1959 m.). Vilnius, Lietuvos istorijos institutas. 2011) w ramach „Układu pomiędzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego a Rządem Litewskiej Socjalistycznej Republiki Rad dotyczącego ewakuacji obywateli polskich z terytorium Litewskiej SRR i ludności litewskiej z terytorium Polski” z dnia 22 września 1944 r. Inna rzecz w jakiej części na masowy wyjazd do Polski w latach 1944 – 1959 wpłynęła międzywojenna polonizacja polityczna i w jakiej części zagrożenie ze strony reżymu sowieckiego – takich badań widocznie nikt nie prowadził, a dziś na podobne analizy jest już zbyt późno.
Tym niemniej do dziś po upływu wielu dziesięcioleci od ww. ewakuacji (mylnie nazywanej niekiedy repatriacją) w środowisku Litewskich Polaków wyraźnie widoczne są jej skutki, które zadecydowały, iż „rząd dusz” sprawują obecnie osobnicy wywodzący się z lumpenproletariatu, półświatka i sowieckich struktur represji, element napływowy z Białorusi i Rosji, dla których „polskość” stała się dochodowym biznesem życia, formujący kolejne pokolenie Litewskich Polaków na swój wzór i podobieństwo.
Przy okazji warto odnotować, iż również obecnie głównym sposobem na izolację Litewskich Polaków i wyobcowywanie w swoim kraju jest polonizacja polityczna, nosząca znamiona cichej okupacji, której wyrazistym przejawem jest działalność partii na zasadzie domniemanej narodowości polskiej oraz wręczanie tzw. kart Polaka o rzekomej przynależności do narodu polskiego. Jest to zjawisko, naszym zdaniem, bardziej groźne i szkodliwe dla społeczeństwa Litwy, zdążającego w kierunku obywatelskiego państwa prawa, niż polonizacja językowa, która przy właściwym ustanowieniu proporcji i miejsca w stosunku języka państwowego oraz organizacji nauczania języka litewskiego na właściwym poziomie, może być nawet korzystna. Bowiem dobra znajomość języka polskiego przez większą grupę obywateli Litwy może być pomocna przy różnorodnych kontaktach z sąsiednią Polską, przy analizie historycznych wydarzeń i dokumentów itp. Chodzi jedynie o wychowanie postaw pro obywatelskich u tych, którzy go używają. Tym bardziej, iż niski poziom kultury i agresywne zachowanie W. Tomaševskiego oraz jego otoczenia nie tylko nie sprzyja upowszechnianiu języka polskiego na Litwie poza teren rządów Akcji wyborczej, a raczej na odwrót. Co innego, iż wielu działaczy i polityków nie tylko nie zwraca uwagi na polonizację polityczną, a z braku rozeznania i płycizny myślenia jej wręcz sprzyja, bezpośrednio i pośrednio wbrew M. Romerowi twierdząc, iż Litewscy Polacy – to rzekomo „odłam Narodu Polskiego, zamieszkały na Litwie” i… piąta kolumna Polski.
Natomiast wracając do dwustopniowego procesu polonizacji poprzez etap rutenizacji, odnotowany przez J. Mackiewicza i M. Romera. Z osobistych obserwacji wynika, iż nawet w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku praktycznie nikt innego języka, niż tzw. prostego (zbliżony do białoruskiego) na co dzień w mowie potocznej od granic Wilna w kierunku obecnej Białorusi poprzez Lavariškės, Rudaminę i Turgeliai, Jašunai i Šalčininkai nie używał. Podobną sytuację zresztą można było obserwować również z drugiej strony Wilii – w Buividiškes, Čekoniškes i Sudervė. Tylko w poszczególnych miejscowościach, jak dla przykładu w Nemenčinė, Buivydžiai czy w Eišiškės już używano polskiego dialektu wileńskiego.
Przejście z etapu rutenizacji w kierunku współczesnej polonizacji politycznej i językowej rozpoczęły się dopiero za kilka lat do i po ogłoszeniu Niepodległości. Zresztą z bezpośrednim udziałem ówczesnych liderów i polityków naszego kraju. Po pewnym uspokojeniu środowiska Litewskich Polaków w końcówce XX wieku, początek nowej fali procesów izolacji i polonizacji politycznej Litewskich Polaków dała wizyta A. Stelmachowskiego w maju 2000 roku u V. Adamkusa i A.Kubiliusa, w czasie której powyższy sławetny warszawski działacz uzyskał nieformalną zgodę na zwiększenie niekontrolowanych wpływów warszawskiej „Wspólnoty” i Polski na środowisko Litewskich Polaków, w tym w szkolnictwie, w ustalaniu liderów dla środowiska, w dziedzinie organizacji szkoleń i dokształcania itp.. W wyniku tej wizyty był zapoczątkowany trwający do dziś proces otwartej promocji V. Tomaševskiego, jego postsowieckiego otoczenia oraz wspieranie sojuszu z grupą pro moskiewskich Rosjan. Za zgodą władz w ten proces niezwykle aktywnie zaangażowało się aż trzech sygnatariuszy Aktu Niepodległości.
Z kolei Ministerstwo Oświaty i Nauki Republiki Litewskiej, które niezmiennie do dziś trzyma się koncepcji, zgodnie z którą w krajowych szkołach z polskim językiem nauczania proces dydaktyczny powinien być powiązany z historią i kulturą Polski – nie pozostawia praktycznie żadnych szans na budowanie pro obywatelskich postaw u kolejnych pokoleń Litewskich Polaków. Co więcej – w niektórych publikacjach ten system dezyntegracji i izolacji młodego pokolenia Litewskich Polaków jest nazywany najlepszym na świecie ( […] Lenkų švietimo padėtį Lietuvoje pagrįstai galima vadinti geriausia pasaulyje… J. Ambros na zadanie Centrum Studiów Europy Wschodniej (Rytų Europos studijų centras).
Powyższe, naszym zdaniem, daje podstawę co najmniej do wątpliwości, czy Litewscy Polacy są rzeczywiście „polską mniejszością narodową” czy też stanowią tylko grupę językową w postaci polskojęzycznych Litwinów, którzy po raz kolejny w swojej historii są poddawani usilnej polonizacji politycznej, gdzie polonizacja językowa stanowi tylko jeden z instrumentów pomocniczych. W odróżnieniu od podobnych procesów w przeszłości obecny etap nosi szczególnie wyrafinowany charakter, na co wskazuje wszechobecność byłych sowieckich służb oraz postsowieckiej kołchozowo – partyjnej nomenklatury jak też wykorzystywanie współczesnych środków masowego przekazu, które pozwalają zorganizowanej grupie za pieniądze podatników mieć monopol na informację i ją upowszechniać w terenie swojej władzy wbrew Konstytucji na podobieństwo terroru informacyjnego. Takie „budowanie polskiej mniejszości narodowej”, jej polityzacja i izolacja oraz brak głębszej analizy sytuacji, jak też zniekształcanie prawdy i faktów historycznych - nikomu korzyści nie przyniesie – ani dziś, ani w przyszłości, ani państwu, ani tym bardziej Litewskim Polakom.
Te wątpliwości potęguje aktualna działalność organizacji i ich liderów, koncentrujących swoją działalność wyłącznie na akcjach politycznych, nie angażując się w rozwiązywanie zaistniałych problemów, jakim przykładem pozostaje zwrot ziemi, nie dbając o kulturę, promocję wybitnych postaci minionych pokoleń, rozwój regionu i przyszłość tam mieszkających ludzi, a wyłącznie o materialny interes i polityczny status rodziny i zorganizowanej pod pozorem partii i społecznych organizacji grupy, gdzie spotykamy wyjątkową koncentrację tych, co robili z naszymi umysłami i duszami to, co „hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi więźniów”.
Tylko powierzchowna analiza dobitnie wykazuje, iż pogłębianie izolacji i tworzenie atmosfery, noszącej znamiona okupacji nie byłoby możliwe bez stałego poparcia rządzących krajem polityków z tą tylko różnicą, iż konserwatyści robią to po cichu i mniej formalnie, postkomunistyczni socjaldemokraci – otwarcie. Dowodem temu – stanowiska, potoki pieniędzy na poparcie i reklamę Akcji Wyborczej, udział w koalicjach rządowych oraz ciche przyzwalanie na łamanie prawa wyborczego i podstawowych praw człowieka i obywatela, co z kolei w układzie z liderami Akcji pozwala wykorzystywać Litewskich Polaków do odwracania uwagi od nabrzmiałych w państwie problemów, do różnorodnych akcji politycznych oraz załatwiania spraw prywatnych na terenach podwileńskich.
Wieloletnie pogłębianie izolacji i nagniatanie atmosfery „zagrożenia ze strony Litwinów”, imitowanej przez zorganizowaną grupę, stały się niezwykle ważnymi instrumentami, pozwalającymi na manipulowanie podstawową masą Litewskich Polaków w Wilnie i na terenach podwileńskich, którzy w wyniku bezkrytycznie przyjmują demagogicznym hasłom i apele, czemu też sprzyjają postsowieckie pozostałości, brak odpowiedniego wykształcenia i politycznego wyrobienia u starszych pokoleń oraz aktualny stan oświaty w stosunku do pokoleń młodszych.
Tylko kilka wyrazistych przykładów.
V. Tomaševski, stając się euro parlamentariuszem natychmiast na pierwszego i podstawowego swego doradcy przyjmuje emerytowanego zawodowego majora KGB Rosjanina Bałakina, otrzymującego emeryturę z Moskwy, mimo iż Sąd Konstytucyjny Litwy ustalił, że KGB jest organizacją przestępczą. I prowadzi „masy” z zażaleniami na rzekomy ucisk ze strony władz kraju pod …ambasadę Stanów Zjednoczonych. Zresztą robi to do dziś. Później tenże Bałanin przez 4 lata w imieniu bloku Tomaševskiego reprezentował (!?) Litewskich Polaków w radzie Wilna.
Inny lider Akcji, on też prezydent Związku Polaków M. Mackevič, wieloletni redaktor pism komunistycznych „Czerwony Sztandar” i „Советская Литва”, wychowanek Moskiewskiej Akademii politycznej przy KC KPZR ( czy też, jak inni twierdzą, Moskiewskiej szkoły KGB, co zresztą skrzętnie ukrywa przed społeczeństwem i fałszuje swój życiorys, mimo iż jest wiceprzewodniczącym sejmowego komitetu Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony) tradycyjnie w lata wyborów sejmowych przewodniczy pochodowi z politycznymi hasłami pod sztandarami sąsiedniej Polski przez centralne ulice stolicy - rzekomo na modlitwę do Ostrej Bramy. Jemu towarzyszą niezlustrowani ambasadorzy sąsiedniego kraju – wcześniej wychowanek Moskiewskiego Instytutu Sowieckiej Dyplomacji J. Skolimowski, po zamianie ambasadora - w maju br. dyplomata z czasów PRLu J. Czubiński.
A że zorganizowana grupa jedynie pozoruje partyjną działalność i „reprezentację mniejszości narodowej” wyraźnie świadczy fakt, iż koalicyjne porozumienie z postkomunistycznymi socjaldemokratami „w imieniu partii i Litewskich Polaków“ przybyli podpisać wyłącznie przedstawiciele rodziny - V. Tomaševski, jego brat stryjeczny oraz szwagier.
O tym, iż również w społeczeństwie Litwy brakuje głębszego rozeznania w powyższym temacie i że czy Litewski Polak, czy mieszkaniec sąsiedniej Polski – vienodai rodo - świadczą liczne wypowiedzi i publikacje. Nie należy też odrzucać, iż na Litwie i w Polsce – w dwóch krajach, w których przemiany ustrojowe przebiegały w podobny sposób i gdzie nie przeprowadzono lustracji i de sowietyzacji, wiele dezorganizującej informacji może się ukazywać na wskazanie odpowiednich służb i instytucji, zainteresowanych osłabianiem państwowości poprzez utrzymywanie podziałów i napięć społecznych. Przewodnią nicią i wspólnym mianownikiem niemal wszystkich tych publikacji i wypowiedzi jest trzymanie się powyższej sowieckiej koncepcji oraz sugestia o „polskim pochodzeniu“ (z Polski) Litewskich Polaków, i stąd wynikającym moralnym prawie Polski na interwencję w wewnętrzne sprawy Litwy i środowiska Litewskich Polaków. Te publikacje, naszym zdaniem, są również dowodem zakompleksiania autorów wobec Polski i pewnego braku poczucia godności własnej.
Tylko ostatnie publikacje V. Bruverisa, R.Valatki, M. Antonoviča, J. Ambros i nawet V. Sinicy oraz wiele innych wcześniejszych autorów dowodzą, iż nie są oni w stanie wykroczyć poza utarty w czasach sowieckich schemat. Ba, nawet V. Landsbergis, w swoich wydaniach, w odróżnieniu od M. Romera, twierdzi, iż Litewscy Polacy są polskiego pochodzenia, co nie sprzyja poszukiwaniu prawdy oraz utrudnia właściwą ocenę sytuacji.
Taka postawa dziennikarzy, działaczy i polityków nie zachęca też specjalistów i naukowców do zajęcia się z obowiązku tematem tak zwanych mniejszości narodowych – Państwowa Komisja Języka Litewskiego unika jak ognia inicjowania i organizacji nauczania języka litewskiego w terenie zamieszkania Litewskich Polaków, Centrum Etnografii potrzebę przeprowadzenia badań w powyższych miejscowościach pozostawia intruzom z Polski, Instytut Historii Litwy nie zadaje sobie trudu zainicjowania zmiany treści podręczników w szkołach z polskim językiem nauczania z tym, aby były one zgodne z krajową historiografią. Co więcej - w swoich wydaniach zakłada fałszywe treści, ukierunkowane na utrzymywanie podziałów i konfliktów na przyszłość.
Próba zachęcania naukowców – historyków wyższych uczelni, w tym Uniwersytetu Wileńskiego, do podjęcia nabrzmiałego tematu zazwyczaj się kończy kontrpropozycją do ustawiania się w kolejce do zabrania głosu w niejakim „polskim klubie dyskusyjnym“ na Wydziale Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych, gdzie na pierwszym spotkaniu buszował znany rezerwista KGB A. Valionis , na drugim – ww. Z Balcevič w towarzystwie Č. Okinčica, na trzecim - jakoby Anton i Aleksandr, wnukowie Ivana i Jekateriny Radczenków, przybyłych na Litwę z Pskowa w okresie pierwszej sowieckiej okupacji, których postacie, postawy i czyny odnotował w swoich powieściach Józef Mackiewicz…
Trudno więc byłoby oczekiwać, iż w najbliższym czasie mogą nastąpić istotne zmiany w powyższym temacie, a tym bardziej w wyniku mnogości powierzchownych publikacji. Tym niemniej nasze obserwacje dowodzą, iż nie jesteśmy odosobnieni w takiej ocenie sytuacji i dla myślących nie stadnie powyższy sowiecki schemat jest ciasny i mało wiarygodny. Mamy więc prawo oczekiwać, iż również ci, którzy mają w służbowym obowiązku umacnianie państwowości i demokracji oraz oświecanie ludności, wcześniej czy później zakończą okres obojętnej bezczynności i milczenia oraz zechcą zadziałać w temacie, nurtującym społeczeństwo.
Ryšard Maceikianec