Przedstawiciele prawdziwej polskiej emigracji (tej zaraz powojennej, niepodległościowej) zapamiętali, że Wolińska wręcz demonstracyjnie popierała „Solidarność” i potępiała stan wojenny. Przyjaźnili się z prof. Normanem Daviesem i innymi oksfordzkimi akademikami. Wiedzieli, kim była – że to stalinowska prokurator. W Polsce bronił jej np. prof. Andrzej Friszke – ten sam, który ekshumacje Żołnierzy Niezłomnych nazywa dziś wykopkami. Trudno się dziwić – na warszawskiej „Łączce” i Służewiu leżą w dołach śmierci ofiary Wolińskiej. Nieprzypadkowo rodziny ofiar nazywały ją potworem w mundurze.
„W śledztwie”
– Mała, krępa Żydówka. Zawsze przyjmowała w mundurze, który jej pękał. Siedziała na krześle, nigdy nie wstawała. Chodziłam do niej przez dwa i pół roku, co dwa tygodnie. Zawsze, jak automat, powtarzała te same słowa: sprawa w śledztwie” – opowiadała mi Hanna Mickiewicz, żona szefa wywiadu przemysłowe go AK. Zatrzymany przez bezpiekę w 1950 r. Adam Mickiewicz miał szczęście – ze zniszczonym zdrowiem, ale wyszedł z więzienia. Innego AK-owca, Juliusza Sobolewskiego, Wolińska aresztowała w 1953 roku. Jego żona, Krystyna Sobolewska, po wielu staraniach została dopuszczona do gabinetu Wolińskiej. Pani pułkownik siedziała za wielkim stołem, zza którego ledwo ją było widać. Krystyna pytała o ratunek dla niewinnie przetrzymywanego męża, co Wolińska skwitowała krótkim: „to najgorszy dzień w moim życiu, bo umarł Stalin”. I wyrzuciła Sobolewską z gabinetu. Juliusz Sobolewski zmarł wskutek zbrodniczych praktyk w UB (rentgenowskie prześwietlenia w katowni przy ul. Rakowieckiej okazały się celowymi naświetleniami). I na nic się zdało złagodzenie kary śmierci, o którym postanowił były konkubent Wolińskiej – „ludowy” gen. Franciszek Jóźwiak (przedwojenny działacz WKP(b) i KPP; partyzant GL i AL, potem twórca i pierwszy komendant MO, wiceminister bezpieki; w 1956 r. Wolińska dała kosza Jóźwiakowi, wiążąc się ponownie z poślubionym w 1940 r. Włodzimierzem Brusem-Zylberbergiem, politrukiem w armii Berlinga, a potem stalinowskim ekonomistą).
Krystyna Sobolewska, żona Juliusza, mówiła mi przed laty: – Wolińskiej trudno dziś życzyć więzienia, kary śmierci, szubienicy. Marzę tylko o jednym – żeby została uznana za inkwizytorkę, człowieka podłego. Żeby ten potwór w mundurze przestał żyć w chwale żony profesora Oksfordu.
Żona Radka Sikorskiego
Na początku polskich starań o ekstradycję prokurator Wolińskiej-Brus w „Daily Mail” można było przeczytać: „Za ozdobnymi oknami imponującej wiktoriańskiej posesji w północnym Oksfordzie 80-letnia żona czołowego oksfordzkiego akademika czeka na dzwonek do drzwi. (…) Pieczołowicie skonstruowane emigracyjne życie profesora Brusa i jego żony zawaliło się. Oboje ukrywają się w domu za zaciągniętymi zasłonami, z niepokojem wyczekując wieści z Ambasady RP w Londynie lub brytyjskiego MSW”. My też czekaliśmy…
„Fajna pani. Otwarta, ironiczna, ciepła. To był dla mnie szok, kiedy się dowiedziałem – wiele lat później – że Polska żąda jej ekstradycji” – mówił „Gazecie Wyborczej” Paweł Pawlikowski, który do Oksfordu przyjechał z Polski jako młody chłopak, a Wolińską poznał, studiując w latach osiemdziesiątych u jej męża, prof. Włodzimierza Brusa. Jego państwo Brusowie wpuścili do domu, a potem podejmowali podwieczorkami. I zainspirował się tym, „ile osobowości może pomieścić się w jednym człowieku”. Tak powstała jedna z głównych bohaterek „Idy” – Wanda (w tej roli znakomita Agata Kulesza).
Na te kilka osobowości Wolińskiej zwróciła kiedyś uwagę Anna Applebaum, żona Radka Sikorskiego, i w 1998 r. napisała tekst: „The Three Lives of Helena Brus” („Trzy życia Heleny Brus”), akcentując, że w czasie wojny była w warszawskim getcie i to zdeterminowało jej późniejsze losy.
Bardziej pryncypialna była „Gazeta Wyborcza”, która przez wiele miesięcy przemilczała zbrodnie Wolińskiej, a w końcu – gdy sprawa stała się zbyt głośna – opublikowała sążnisty materiał. Podkreślano w nim, że fakt przebywania w getcie zmywał jej późniejsze winy – na zawsze pozostała ofiarą, nigdy katem. Jakże podobnie zabrzmiała potem Jewish Telegraphic Agency: doznawane w getcie cierpienia uprawniły Wolińską do późniejszego prześladowania Polaków (czytaj: polskich antysemitów).
Z kolei „The Independent” podkreślał, że Wolińska jest jedną z nielicznych już przedstawicielek mniejszości żydowskiej w Polsce, która ocalała z Holokaustu: „Byłaby to więc ekstradycja do kraju, gdzie znajdują się takie miejsca, jak Oświęcim i Brzezinka”. W te same tony uderzył też „The Sunday Times”: „Czy Żyd może liczyć na sprawiedliwość w kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie antysemityzm rodem ze średniowiecza wciąż pozostaje przygnębiająco mocno okopany? (…) Polski antysemityzm odradza się w sposób alarmujący”.
Danielak-Wolińska-Brus
Jakie były te trzy życia morderczyni sądowej? Urodziła się w 1919 r. w Warszawie jako Fajga Mindla Danielak. Zmarła 26 listopada 2008 r. w podlondyńskim Oksfordzie jako Helena Brus. 21 listopada 1950 r., jako płk Helena Wolińska, na wniosek por. Zygmunta Krasińskiego z Departamentu III MBP (walka z podziemiem), usankcjonowała bezprawne aresztowanie szefa „Kedywu” Armii Krajowej – gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”. W konsekwencji doprowadziło to do śledztwa, skazania i zamordowania jednego z największych bohaterów Polski Podziemnej (dowody winy spreparowano). Gen. Fieldorf został powieszony 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Kilkakrotnie uzupełniany wniosek ekstradycyjny o wydanie nam z Wielkiej Brytanii tej zbrodniarki wymieniał jeszcze 23 inne osoby, które pozbawiła wolności, łamiąc nawet stalinowskie „prawo” – m.in. bp. Czesława Kaczmarka, wielu AK-owców, jak również komunistę Zenona Kliszkę, prawą rękę Gomułki.
Bezprawność decyzji wobec gen. Fieldorfa polegała na tym, że Wolińska zatwierdziła jego aresztowanie dopiero po 11 dniach od jego zatrzymania, nie przedstawiając do tego żadnych dowodów winy. Drugi raz złamała prawo 15 lutego 1951 r., przedłużając areszt Fieldorfowi – podobnie jak poprzednio, ex post (poprzedni nakaz obowiązywał do 9 lutego) i również bez opisania czynu, który był mu zarzucany. Tym samym działała w zbrodniczej zmowie z bezpieką, która od pierwszych godzin torturowała generała.
III RP jak PRL
– Wolińską ścigano na mój wniosek. Była przecież pierwszym prokuratorem wojskowym, który aresztował ojca. Jej odpowiedzialność za śmierć „Nila” była taka sama jak całej reszty prokuratorów i sędziów z tej sprawy – mówiła mi kilka lat temu Maria Fieldorf-Czarska, córka generała. I opisywała, jak mordercy taty (nie) byli ścigani w III RP:
– Sąd Okręgowy w Warszawie utajnił rozprawę. Na salę pozwolono wejść tylko mnie, dziennikarzy wyproszono. Kazano mi nawet wyłączyć mikrofon. Powiedziałam, że nie życzę sobie, aby po raz kolejny sprawa mojego ojca była tajna, bo tak już było w PRL-u. W 1952 r. mordu sądowego na ojcu też dokonano za zamkniętymi drzwiami. Pani prokurator zagroziła, że oskarży mnie o obrazę majestatu sądu. Gdy ważyły się losy wydania Wolińskiej Polsce, tygodnikowi „Sunday Telegraph” Maria Fieldorf powiedziała: – Mój ojciec jest uznanym w świecie polskim patriotą, który walczył szlachetnie w obronie kraju przed nazistami. Wolińska, sama prześladowana przez Niemców, której rodzina zginęła z ich rąk, nakazując aresztowanie ojca, faktycznie podpisała na niego wyrok śmierci. Dla dobra mojego taty, mojego bohatera, do końca życia będę walczyć o jej ekstradycję, by stanęła w obliczu sprawiedliwości.Sprawiedliwości, której mojemu tacie odmówiono.
Maria Fieldorf sprawiedliwości jednak nie doczekała (tak samo zresztą jak odnalezienia szczątków ojca). Jej słowa okazały się prorocze: – Z prokurator Wolińską będzie tak, jak z sędzią Marią Gurowską, której nie chciano postawić przed sądem. Wielu osobom zależało, aby nie doszło do jej procesu.
16 kwietnia 1952 r. sędzia Maria Gurowska (z domu Zand) przewodniczyła składowi sędziowskiemu, który skazał Fieldorfa na śmierć. Zmarła – pod zmienionym nazwiskiem Górowska – w 1998 r., kiedy miał się rozpocząć jej (grubo spóźniony) proces o „mord sądowy”.
„Warszawska Dolores”
W wywiadach dla brytyjskiej prasy Wolińska oznajmiła, że ta „kretyńska sprawa” jej „nic a nic nie obchodzi”. Że nie przyjedzie do Polski (podobno jej rodzinnego kraju), gdyż nie może tu liczyć na sprawiedliwy proces, polskie władze nic jej nie obchodzą, a prokuratorowi, który ośmielił się postawić jej zarzuty, „ukręciłaby łeb”. Już w „ludowej” partyzantce – GL i AL, pod wdzięcznym pseudonimem „Lena”, była znana z niewyparzonego języka; jej wulgarny styl przerażał nawet innych stalinowców, ale bali się jej, bo niejednemu – ze względu na koneksje na szczytach komunistycznej władzy – złamała karierę, a nawet „załatwiła” odsiadkę.
(Jeden ze stalinowskich sędziów, który zwolnił z więzienia aresztowanych wcześniej przez Wolińską świadków Jehowy, relacjonował jej późniejszy telefon: „Dzwoniła do mnie »warszawska Dolores« [przydomek Wolińskiej] (…) i pytała, na jakiej podstawie zwolniliście jehowców. Odpowiedziałem, że na podstawie decyzji sądu. Wówczas powiedziała: »Nie bądź cie tacy mądrzy« i wyzwała mnie od ch…”.)
Nieliczni, jak wspomniany już „Daily Mail”, uważali ekstradycję za zasadną: „Polska jest krajem demokratycznym, przyjaznym wobec Wielkiej Brytanii. Nie ma powodu, by kwestionować niezawisłość polskiego wymiaru sprawiedliwości. W sprawie Wolińskiej rząd brytyjski jest na moralnie grząskim gruncie”.
Heleny Wolińskiej bronił oczywiście Włodzimierz Brus, używając znanej żydowskiej retoryki, że żona jest… „kozłem ofiarnym”. Nikt niestety nie sprawdził najważniejszego wątku, który mógł otworzyć drogę do ścigania tego „kozła”. Na początku lat siedemdziesiątych, kiedy Wolińska ubiegała się o przyznanie jej brytyjskiego obywatelstwa, we wniosku musiała odpowiedzieć na pytanie: czy brała udział w prześladowaniach, czy było wobec niej prowadzone śledztwo? Jeśli odpowiedziałaby twierdząco, nie mogłaby dostać brytyjskiego obywatelstwa. Musiała zatem skłamać. Dowód? Śledztwo przeciwko Wolińskiej (jak również innym stalinowskim funkcjonariuszom) prowadziły w latach 1956-1957 dwie komisje prokuratora generalnego PRL Mariana Mazura. Obie komisje postawiły jej szereg poważnych zarzutów, objętych sankcją karną – m.in. aresztowania bez dowodów winy i niereagowanie na skargi o przestępczych metodach śledczych. Wówczas Wolińską zwolniono jedynie z prokuratury „z uwagi na to, że charakter i rozmiar zarzutów z okresu pełnienia przez nią w naczelnej prokuraturze wojskowej kierowniczego stanowiska dyskwalifikuje ją jako prokuratora” i zdegradowano.
Podwieczorek ze zbrodniarzem zobowiązuje…
W filmie Pawła Pawlikowskiego Wanda popełnia samobójstwo. W rzeczywistości Wolińska zmarła śmiercią naturalną – jak już pisaliśmy – w 2008 r. w Oksfordzie. Rzeczpospolita” napisała: „Zgodnie z oficjalnym komunikatem jej pogrzeb miał się odbyć w miejscowym kościele. Ludzie, którzy przybyli na uroczystość, dowiedzieli się jednak, że o tej porze odbędzie się ceremonia pochówku kogoś innego. W ten sposób rodzina Wolińskiej zmyliła osoby postronne i dziennikarzy którzy chcieli wziąć udział w pogrzebie. Wolińską pochowano w tajemnicy dwa dni wcześniej. W ceremonii w obrządku żydowskim wzięło udział ok. dziesięciu osób, między innymi prof. Kołakowski. Uroczystość miała przebiegać w bardzo spokojnej atmosferze. Nic nie zakłóciło pogrzebu komunistycznej prokurator”. Kilka miesięcy później, w lipcu 2009 r., prof. Leszek Kołakowski podążył za swoją przyjaciółką. Ciekawe zresztą, czy w ostatniej drodze zbrodniarki uczestniczył Paweł Pawlikowski. W końcu wspólne podwieczorki powinny do czegoś zobowiązywać.
Na grobie państwa Brusów na żydowskim cmentarzu w Oksfordzie wśród liter w języku hebrajskim nie ma ani słowa – prócz miejsca urodzenia – o ich związkach z Polską. Faktycznie, oboje zasłużyli się Polakom jak najgorzej. Szczególnie „fajna, otwarta, ironiczna, ciepła” pani, która – nie bacząc na jej zbrodnie – stała się inspiracją dla reżysera filmu kandydującego do Oskara. Tadeusz Sobolewski, krytyk „GW”, zachwycił się przesłaniem filmu: „Krwawa Wanda była komunistką, stalinowską prokuratorką, wysyłała na śmierć »wrogów ludu«. Teraz pije. Sama sobie wymierza karę”. I o to właśnie chodzi – żeby komunistyczni zbrodniarze sami sobie wymierzali karę, czyli żeby tej kary w ogóle nie było. A potem – już po śmierci – żeby żyli w filmach, które relatywizują ich zbrodnie.
Bo reżyser „Idy” przyznaje, że stara się Wolińską zrozumieć (czy zrozumiałby też np. Josefa Mengele), żeby nie została „wyklęta”. Ciekawe, co na to ofiary takich bestii, potworów w mundurze, w tym gen. August Emil Fieldorf „Nil” i jego rodzina? Co na to prawdziwi wyklęci – polscy Żołnierze Niezłomni? A co na to III RP? Pookrągłostołowe państwo nie protestuje przeciwko takim produkcjom, tylko dodatkowo je reklamuje, uważając za towar eksportowy – najpierw zakłamane „Pokłosie”, teraz „Idę”. Aby to się zmieniło potrzebna jest – cytując prof. Marka Jana Chodakiewicza – KONTRREWOLUCJA.
Najwyższy Czas, 24/02/2015
http://nczas.com/publicystyka/ida-czyli-zaklamana-wolinska/