Miłośnicy twórczości Józefa Mackiewicza mają dziś nie lada powody do radości – w ciągu zaledwie kilku miesięcy na krajowym rynku wydawniczym ukazały się dwa jego dzieła w języku litewskim – Nie trzeba głośno mówić (Nereikia garsiai kalbėti, leidykla Brėdis) i Prawda w oczy nie kole (Tiesa akių nebado, leidykla Naujasis žydinis. Aidai). Pamiętając o litewskim wydaniu z roku 2009 Drogi donikąd (Kelias į niekur, leidykla Aidai) – litewski czytelnik na podstawie tych trzech wydań może już wyrobić sobie pewien ułamkowy obraz, dotyczący postaci, skali wartości i dorobku Józefa Mackiewicza.
Przed wielu laty, kiedy to w roku 2002 na podstawie odnalezionego w wileńskiej Bibliotece Akademii Nauk im. Wróblewskich rękopisu, ukazało się pierwsze wydanie Prawdy w oczy nie kole w języku polskim, obawialiśmy się, aby czasem nie była to pierwsza książka Józefa Mackiewicza, przetłumaczona na język litewski. Na szczęście litewskie wydanie Prawdy w oczy nie kole poprzedziły powieści Droga donikąd i Nie trzeba głośno mówić, stanowiące spójną całość, dokumentującą okres życia na Litwie w obszernej panoramie wydarzeń dziejowych od pierwszej sowieckiej okupacji do końca drugiej wojny światowej.
Prawda w oczy nie kole też dotyczy fragmentu powyższego okresu, ale jest to nie typowe dla twórczości Józefa Mackiewicza dzieło (powieść? dziennik? polemiki?), zbyt osobiste, pisane od razu po świeżych doznanych urazach i zadrażnieniach, a dlatego nie może być wymiernikiem jego dorobku. Trudno dziś powiedzieć, czy autor nie zechciałby dokonać pewnych korekt, gdyby miał dostęp do rękopisu po zakończeniu wojny. Wszystkie inne jego dzieła, napisane i wydane na Zachodzie po ucieczce od „wyzwolenia“ , mimo iż powstały na tej samie zasadzie, iż jedynie prawda jest ciekawa, cechuje spokój i chłodna bez emocjonalna analiza wydarzeń. Nawet poczynań swoich prześladowców – grupy akowców, Jeziorańskiego i innych prosowieckich działaczy, którzy skutecznie utrudniali jemu życie, spychając nawet na kraj głodowego ubóstwa.
Dobrze więc się stało, iż do po części już przygotowanego czytelnika dotarła Prawda w oczy nie kole. Miejmy nadzieję, iż znajdą się też wydawcy jego najważniejszego, naszym zdaniem, dzieła – Zwycięstwa prowokacji, jak też Kontry, Lewej wolnej, Sprawy pułkownika Miasojedowa i innych powieści. Ale też i pomniejszych utworów, jak to Droga Pani..., Gdybym był chanem, Niemiecki kompleks, O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim, Władysław Studnicki, Ostatnie dni Wielkiego Księstwa, List do Szołochowa, Kisliakowy i setek innych esejów, artykułów i polemik, które, mimo swojej zwięzłości, głębią analizy i prawdy przemawiają bardziej przekonywająco, niż niektóre opasłe tomy.
Dziś możemy tylko ubolewać, iż z opóźnieniem o prawie ćwierć wieku, dotarła do nas ta jedynie ciekawa prawda wielkiego Wilnianina, obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego. Bowiem przemiany w naszej mentalności i ustrojowe mogły by być wtedy znacznie głębsze i trwalsze.
„…Powieści Maćkiewicza skłaniają do sceptycyzmu wobec literatury, bez ustanku przyrządzanej w coraz to innym sosie, w sosie obowiązującej w danym momencie mody, ideologii, polityki i tak dalej. Mają żywą narrację, zaciekawiają, tak że „nie można się oderwać", czyli spełniają wszelkie warunki niezbędne wtedy, kiedy powieść zajmowała miejsce zajęte później przez film i telewizję. Zawsze chyba istniała literatura zawodowa i niezawodowa. Do Maćkiewicza nikt nie chciał się przyznać i dlatego, że taki literacko zacofany i dlatego, że okropny reakcjonista, ale czytali, aż im się uszy trzęsły. I moim zdaniem pobił swoich współzawodników piszących bardziej wyszukaną prozą. Pobił artystycznie. Można zastosować do nich powiedzenie sowieckiego żołnierzyka: Francuzy w szelkach, no wojnu proigrali (Francuzi w jedwabiach, ale wojnę przegrali). Jego proza jest zwarta, oszczędna, funkcjonalna, widzi się co opisuje, a już specjalnie krajobraz jego okolic. Pośród znanych mi polskich literatów nikt tak nie pisał. Ale i Prus i Żeromski byli w porównaniu z nim literatami zawodowymi. Szlachcic szaraczkowy, jak go nazwałem, z tych upartych, wzgardliwych, zaciekłych milczków, pisał na złość. Na złość całemu światu, który czarne nazywa białym i nie ma nikogo, kto by założył veto. I właśnie w tej pasji jest sekret jego stylu. (Czesław Miłosz. Rok myśliwego. Biblioteka Kultury, tom 462. Instytut Literacki, Paryż 1990)