…Wobec zazębienia interesów międzynarodowych, nie ma już dziś miejsca na suwerenności państwowe starego typu. Jeżeli jakiś naród chce pozostać suwerennym, winien rozumieć, że taka możliwość istnieje jedynie przez integralne włączenie się do wolnego świata. …Musimy zdać sobie sprawę, że zachodzi wielki proces przejścia od dotychczasowego „adwokatowania” interesom narodowym, do „adwokatowania” interesom ludzkim. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, 1962

Zaledwie przed kilkoma tygodniami odnotowaliśmy publiczne słowne boje między grupami osobników, związanych z radiem „Znad Wilii” oraz postkomunistycznymi pismami „Kurier Wileński (Czerwony Sztandar)” i „Tygodnik Wileńszczyzny” (Дружба – Draugystė – Przyjaźń). Chodziło im bowiem o palmę pierwszeństwa w wyścigu o tytuł, kto z nich jest bardziej prosowiecki, a kto mniej. Wspólną natomiast, a bardzo ważną cechą tych tzw. „mediów”, jest ich finansowanie ze środków budżetowych sąsiedniej Polski poprzez MSZ, którym rządzi Radosław Sikorski, znany przede wszystkim z, delikatnie mówiąc, nierycerskiego stosunku do naszego kraju, co zresztą jest charakterystyczne dla wszystkich Sikorskich. Wielka szkoda, że powyższe interesujące boje tak szybko ustały, jak tylko ww. Sikorski pogroził z Warszawy palcem i przez ambasadę w Wilnie wylewnie powiedział „Cyt!”.

Bezpodstawnie, jak się okazało, snuliśmy nadzieję, że ta burza w szklance mętnej wody potrwa w nieskończoność, a my, polskojęzyczni Litwini i nasza Ojczyzna, Litwa, będziemy mieli chwilę wytchnienia wobec niekończących się maniackich ględzeń o tzw. mniejszościach narodowych, o rzekomo prześladowanych Polakach na Litwie i o potrzebie dokonania zamętu w piśmiennictwie litewskim poprzez wprowadzanie kolejnej porcji polskich i, możliwie rosyjskich, liter, jak to już było z rosyjskim „X” i polskim „W”.
Niestety, groźne a wylewne sikorskie „cyt” obróciło w proch i pył te nasze ciche marzenia i wszystko się potoczyło się od nowa, jak od dawna, jak od czasów sowieckich - utartym trybem. Szczekać nadal można i jak najgłośniej – ale tylko na Litwę i Litwinów, a nie nawzajem.
Z kopyta więc ruszył „Kurier Wileński”, spadkobierca „Czerwonego Sztandaru" i piórem Antona Radčenki publikacją pt. „Antysemityzm a litewscy Polacy” odnotował antysemickie nastroje w Europie oraz dostrzegł „[…] pewną analogię z polską mniejszością na Litwie. W poprzedniej kadencji udało się załatwić kilka spraw ważnych dla litewskich Polaków. Obecna koalicja zapowiedziała, że chce kontynuować tę politykę. Nie oszukujmy się, w dużym stopniu sprawy udało się rozwiązać, ponieważ te procesy są bacznie obserwowane w Warszawie. Warto jednak przyjrzeć się retoryce. Politycy koalicji poprzedniej i teraźniejszej publicznie podkreślali, że pisownia nazwisk czy Ustawa o mniejszościach narodowych są ważne ze względu na prawa części obywateli kraju. Nawet jeśli przede wszystkim chodziło o dobre relacje z Polską. Dlatego walka z antysemityzmem leży w interesie litewskich Polaków…”.
Ekwilibrystyka słowna niezwykle złożona i nie trzymająca się kupy, ale publicznie wnosząca jasność, jak nie trudno się domyśleć - na zlecenie chlebodawcy Sikorskiego – że te wszystkie zamęty z naszymi imionami i nazwiskami, znakami diakrytycznymi, programami nauczania – są potrzebne dla Warszawy i czynione na zadanie Warszawy, skąd nas bacznie obserwują. O czym zresztą powszechnie było wiadome nie od dziś.
Bo oprócz zwykłego chamstwa wobec naszego kraju i publicznie demonstrowanej chęci niszczenia bezcennych wartości narodu litewskiego, zawdzięczając wysiłkom którego Polska przez wieki mogła się zachować i rozwinąć, trwają nieustanne działania nad wnoszeniem i pogłębianiem podziałów wśród obywateli Litwy, nad zwiększaniem emigracji polskojęzycznych Litwinów do Polski, w tym poprzez filę UB, ustawioną w Wilnie głównie do realizacji powyższych celów. A polskojęzyczni Litwini – wyselekcjonowani kandydaci na emigrantów do Polski, wychowani i wykształceni kosztem i wysiłkiem naszego kraju, muszą już mieć dostosowane imiona i nazwiska do warunków Polski, być przygotowani według analogicznych lub podobnych szkolnych programów nauczania i przekonani, że tylko to jest dobre, co polskie oraz demonstrować niechęć wobec swojej Ojczyzny, Litwy.
Wszystko to wygląda makabrycznie brzydko, tym bardziej, jeżeli weźmie się pod uwagę, iż Polska dotychczas nie dokonała do dziś rachunku własnego sumienia i nie przeprosiła nasz kraj, a także narody Ukrainy i Białorusi za międzywojenną okrutną okupację, która przekreśliła i anulowała wszystkie litewsko – polskie historyczne ustalenia i układy. Dlatego niedawne, w czasie wizyty na Litwie, oświadczenie Sz. Hołowni o tym, że Litwa może zawsze na Polsce polegać - bardziej niepokoi, niż przekonuje. Tym bardziej, że za wieki sąsiedzkiej współpracy podobne przykłady, gdy Litwa mogła na Polsce polegać, nie są znane. Bo oprócz okrutnej okupacji, zapoczątkowanej w drugiej dekadzie XX w., ogłoszone przez Litwę odrodzenie państwowości w roku 1990, Polska też uznała znacznie później, niż wiele innych państw i narodów Europy i świata.
Ale wracając do bezcennej wartości Litwinów – języka litewskiego, który, w odróżnieniu od licznych języków słowiańskich, jest jednocześnie wyjątkowym elementem historii i kultury ludzkości. Zamiast się szczycić, iż jest nam dane żyć w atmosferze jego wpływów – ulegamy demagogii polityków sąsiedniej Polski oraz naciskom bezwzględnych i cynicznych miejscowych prowodyrów, domagamy się jego radykalnych zmian, a faktycznie – osłabiania i rozmycia, staczając się do poziomu nielubianego i niechcianego „polactwa”, jak to celnie w swoim czasie określił Rafał Ziemkiewicz.
Hitlerowcy mieli zwyczaj niszczyć masy ludzkie w zależności od przynależności narodowej, zaznaczając ich odpowiednimi znakami i gwiazdami. Sowieci wyniszczali narody poprzez wydzielanie i likwidację najcenniejszych grup socjalnych. Nam się proponuje wariant bardziej nowoczesny, ale skuteczny – wydzielenie nas z obywatelskiego społeczeństwa znakami w dowodach, by zatruwać życie, sprzyjając izolacji, marginalizacji, niezadowoleniu i emigracji. Przy okazji ględząc o prawach mniejszości narodowych, którą nie jesteśmy, narzucając nam polską narodowość, zamiast dokonania głębszej analizy procesów polonizacji, szczególnie w okresie międzywojennej okupacji. Wystarcza bowiem wziąć do rąk zachowane fragmenty pracy naukowej wybitnej językoznawczyni, wilnianki Haliny Turskiej (1901 – 1979), aby się upewnić, iż powyższe twierdzenia są tylko wyuzdanym przykładem postsowieckiej propagandy, która łatwo trafia do naszego przekonania po dziesięcioleciach sowieckiego prania naszych mózgów. Szczególnie intensywnej i podchwytliwej, bo prowadzonej po polsku, poprzez łamy „Czerwonego Sztandaru” pod kierunkiem byłego partyjnego koordynatora sowieckich służb represji Z. Balceviča w przeddzień i po ogłoszeniu Niepodległości Litwy.
Jak nam się zdaje, niezwykle trafnie ocenił działalność wydawniczą „Czerwonego Sztandaru” z Z. Balcevičem na czele i zespołem „krzewicieli polskości i wiary” na łamach swojego dzieła pisarz, wilnianin Tadeusz Konwicki (1926 – 2015) : „[…]Chryste Panie, co to za lektura… W środku Europy. Na oczach całego świata. W obliczu ONZetu, papieża i Pana Boga. To, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi więźniów, tu się robi z duszą tego czy owego narodku. Eksperymenty medyczne i psychologiczne. Wielki dom wariatów dla chorych nerwowo narodów. Gigantyczne więzienie dla oszalałych nacji…”
I ta propaganda dzisiaj, w wyrafinowanej formie, nadal płynie potokiem z łam „Kuriera Wileńskiego” (i nie tylko) , który dokonał swoistego wyłomu w działalności środków masowego przekazu na obszarach byłego obozu socjalistycznego – oficjalnie i publicznie ogłosił siebie spadkobiercą i kontynuatorem działalności komunistycznego „Czerwonego Sztandaru” i wspólnie zaznaczył 70. lecie komunistycznego i post komunistycznego wydań.
Co ciekawe, że jak dotychczas nikt nie zechciał zasięgnąć opinii Litwinów i samego „obiektu nieustannej troski”- polskojęzycznych Litwinów - czy oni widzą potrzebę i zgadzają się na rozmywanie ich prastarej mowy ojczystej, którą z tak wielkim i ofiarnym trudem udało się zachować i odbudować po wiekach polonizacji i rusyfikacji.
Demokratyczne społeczeństwa w takich wypadkach stosują referenda, głosowania, dogłębne badania opinii publicznej itp. W naszych warunkach przedstawiciele Polski, jak też będące na jej utrzymaniu „media” oraz grupa faktycznych, opłacanych, publicznie funkcjonujących agentów robią to poprzez jak głośne pogróżki, tak i niewidoczne naciski, zniekształcając i zakłamując fakty historyczne i dowody naukowe, ze szczególnym upodobanie oddając się intrygom oraz szelmowaniu osób o innym zdaniu, co nie ma nic wspólnego z demokracją, wyraźnie cuchnąc metodami represji sowieckich służb.
I na koniec – uważniej przyjrzyjmy tym „naszym obrońcom”, którzy bez naszego przyzwolenia i zgody utrudniają nam integrację obywatelską, głoszą o rzekomych, nam nieznanych prześladowaniach i utrudnieniach, wmawiają nam, iż jesteśmy Polakami, i że naszą ojczyzną, wbrew opinii Adama Mickiewicza, jest Polska.
A więc wyżej wymieniony Anton Radčenko – osobnik rosyjskiego pochodzenia, a jego dziadkowie – Jekaterina i Ivan Radčenki, zawodowi NKGBiści, przybyli na Litwę z Pskowa w ramach pierwszej sowieckiej okupacji. Ich wyrafinowana przestępcza antylitewska działalność jest odnotowana w powieściach Józefa Mackiewicza „Droga do nikąd” i „Nie trzeba głośno mówić”.
Dziś A. Radčenko - to wiodący „dziennikarz” (z zawodu buchalter?) „Kuriera Wileńskiego (Czerwonego Sztandaru)” i ekspert rządowego Funduszu wspierania mediów (Medijų rėmimo fondas). Jego rodzony brat - Aleksandr Radčenko, bliski znajomy sławetnej Eweliny Dobrowolskiej, wcześniej był widoczny jako redaktor „Gazety Wileńskiej” Česlava Okinčica, w minionej kadencji działał wśród doradców prezydenta Nausėdy, a następnie został przeprowadzony (?) do aparatu przewodniczącej Sejmu Čmilytė – Nielson, której ojciec też był rezerwistą KGB. Po ostatnich wyborach znalazł się w aparacie premiera Paluckasa. I jest to już nie pierwszy jego krąg, zataczany poprzez główne instytucje naszego państwa, gdzie wszędzie występuje jako „nasz bezcenny obrońca“. Oczywiście bez żadnego na to przyzwolenia.
Jak nietrudno zrozumieć nazwisko ich dziada i ojca było pisane cyrylicą i brzmiało jako Радченко. A dlatego gdyby zechcieli na ostatniej stronie swoich dowodów obywatela Litwy, które otrzymali bez żadnych wstępnych warunków i bez lustracji, własnoręcznie wpisać sobie rodowe nazwisko po rosyjsku – byłbym bezwarunkowo za. Gdyby zaś zechcieli wrócić do stron, skąd ciągnie ich ród – głosowałbym nawet dwoma rękami.
Ale co oni mają wspólnego z nami, polskojęzycznymi Litwinami, i kto ich upoważnił, polecił, nakazał występować o polskie znaki diakrytyczne w piśmiennictwie litewskim w celu pogłębiania podziałów w społeczeństwie Litwy, w obliczu wojennego zagrożenia ze strony Rosji?
Z kolei redaktor naczelny „Kuriera Wileńskiego (Czerwonego Sztandaru)” Robert Mickevič, osobnik białoruskiego pochodzenia. Przybył do Wilnie z Białorusi na przełomie epok i przeszedł widoczne pierwsze przeszkolenia w „Czerwonym Sztandarze”, z nauczaniem podstaw języka polskiego włącznie pod kierunkiem sławetnego Z. Balceviča. Niebawem poprosił o zatrudnienie w „Naszej gazecie”, gdzie wraz ze swoim patronem podjęli nieudaną próbę skompromitowania redakcji poprzez zamieszczenie odpowiedniej pro moskiewskiej publikacji. Po bandyckim napadzie na redakcję i wykradzeniu wszystkiego sprzętu i archiwów przez „nieznanych sprawców” – wrócił do redakcji „Kuriera Wileńskiego (Czerwonego Sztandaru)” na stanowisko redaktora naczelnego, gdzie ochoczo zamieszczał paszkwilanckie publikacje na tych, z którymi do niedawna współpracował. Dziś – to on już jeden tych, co „my Polacy z Wileńszczyzny”, i z tych, co my „naród polski”. I „nasz obrońca”, który nieustannie i nieusypanie ma „[…] na myśli sytuację polskiej mniejszości narodowej”…, którego bowiem zdaniem „[…]pozostają wciąż sprawy, które nie udało się rozwiązać na przestrzeni minionych ponad 30 lat”...
Ale o jakie sprawy chodzi i czy nie lepiej byłoby się jemu zając problemami swoich rodaków, Białorusinów, o tym, niestety, nie pisze.
Obraz „Kuriera Wileńskiego (Czerwonego Sztandaru)” i postaci redaktora naczelnego byłby niepełny bez szkicu do portretu właściciela pisma Z. Klonovskiego, który niezwykle szybkim rzutem na starcie od chałupniczego, ręcznego wylewania końcówek do trzonków łopat ze starych rybackich sieci, niespodzianie stał się właścicielem pisma, jakoby drogą wymiany powyższych końcówek na postkomunistyczny dziennik (?!).
Dziś wraz redaktorem i rodziną uprawiają dozowaną anty litewską propagandę i cichą niechęć, zniekształcając naszą historię, zamykając i uziemiając polskojęzycznych Litwinów na dolnym poziomie „kręgu spraw polskich”, czyli na własnym. Ma niezwykle wielkie zasługi wobec W. Tomaševskiego (imię jego ojca, pochodzącego widocznie również z Białorusi, znajduje się na liście osób, podejrzanych o współpracę z KGB) za jego wypromowanie poprzez nadawania honorowych tytułów i publikacje pochlebstw dla niego, jego przyjaciół i przyjaciółek, na których ten polega. A szczególnie poprzez zamieszczanie opłacanych materiałów oszczerczych, skierowanych przeciwko tym, którzy mieli inne, niepochlebne zdanie o Tomaševskim.
Z kolei V. Tomaševski, jak nam się zdaje ma jedyną wielką zasługę wobec środowiska polskojęzycznych Litwinów, że gwałtem przejął i zniszczył Związek Polaków na Litwie i niebawem wykończy swoja kieszonkową partię, a dlatego co aktywniejsi będą mogli wyzwolić się z izolacji i znajdą sobie miejsce w ogólnokrajowych partiach czy organizacjach. Bo twierdzenie o tym, że te jego organizacje działają i się rozwijają pod wodzą dwóch szwagrów i dwóch szwagierek, którzy nawzajem na siebie polegają, w bardzo swoisty sposób promując rodziny katolickie, wygląda już dawno nie śmiesznie. Zresztą biorąc niekiedy z najwyższym obrzydzeniem do rąk jego „Tygodnik Wilenszczyzny”, odnosi się wrażenie, że do zgłębienia jego treści potrzebny jest politolog – psychiatra, którego niestety nie mamy. Zostawiamy więc pole do popisu dla Č. Okinčica, który od tradycyjnego pociągania za sznurki, przeszedł nareszcie do piśmiennictwa autorskiego. Widocznie chce wszystkich przekonać, że Tomaševskiego w ogóle nigdy nie znał, nigdy z nim nie współpracował, nie bratał się, a tym bardziej nigdy nie popierał sojuszu „Вместе мы сила”. A podjął się bohaterskiej walki z tym „monstrem” jedynie dla dobra Litwy. I zapłacze. Na dowód, że baja prawdziwą prawdę.
I na koniec, jak nam się zdaje, właśnie o postaci centralnej tych procesów – Česlavie Okinčicu (Akynčicu), osobniku też białoruskiego pochodzenia po ojcu, głośno podkreślającym swoją rzekomą polskość, adwokacie z okresu sowieckiej okupacji, właścicielu radia „Znad Wilii”, sygnatariuszu, znajdującym się na opublikowanej w prasie liście osób, podejrzanych o współpracę z KGB. Stał się miliarderem złotówkowym po tym, jak w styczniu 1991 roku, w przeddzień krwawych wydarzeń na Litwie, przypadkiem udał się na kursy języka angielskiego do Londynu i zatrzymał się w Warszawie, gdzie organizował zbiórkę środków na pomoc Litwie na własne prywatne konto. Ma wyjątkowe zasługi w promowaniu i ukierunkowywaniu działalności Tomaševskiego i zorganizowanego ugrupowania tomaševskich, imitującego działalność partyjną, które z jego inicjatywy połączyło się z grupą pro moskiewskich Rosjan, prowadząc następnie przez prawie ćwierć wieku działalność polityczną pod wspólnym hasłem „Вместе мы сила”. Przed laty, razem Z. Balcevičem i A. Valionisem (obaj również z listy osób podejrzanych o współpracę z KGB) zorganizował działalność tzw. polskiego klubu dyskusyjnego, gdzie odbywały się bliżej nieznane spotkania i szkolenia, na których, jak wynika z migawek prasowych, uczestniczyli wszyscy wyżej wymienieni – E. Dobrowolska, A. i A. Radczenki, R. Mickevič, Klonovscy, a także wiele innych nieznanych nam osób, jak też obecny mer rejonu wileńskiego R. Duchnevič, również osobnik białoruskiego pochodzenia, który konsekwentnie kontynuuje „tradycje” tomaševskich, zachowując polskie nadpisy, nawet poświęcone przestępcom. Wszyscy oni, a także inni nieznani nam wychowankowie ww. klubu, są widocznie podstawowym motorem nacisków, rzekomo w naszym – polskojęzycznych Litwinów – imieniu, domagając się, w obliczu wojennego zagrożenia ze strony Rosji, polskich znaków diakrytycznych w naszych imionach i nazwiskach bez naszego na to upoważnienia, przyzwolenia czy chęci, umiejętnie pogłębiając podziały i ukierunkowując ostrze niechęci absolutnej większości Litwinów w naszym kierunku.
Wymieniając imiona tych, którzy, moim zdaniem, występują dziś na naszą i naszej Ojczyzny, Litwy niekorzyść, oraz pisząc o ich wspólnych powiązaniach, warto przypomnieć odnotowaną w powieści Melchiora Wańkowicza (1892 - 1974) „Szczenięce lata” jeszcze jedną specyfikę niewolniczej mentalności Białorusinów, szczególnie tych prawosławnych - chęci ich bycia panem, Polakiem i katolikiem za wszelką cenę. „[…] chłop (białoruski) lubił czuć silną rękę nad sobą, rozumiał się na tej „pańskości” i kochał się w niej… Do pojęcia pańskości nieodłącznie były przywiązane polskość i katolicyzm”
A jak już stają się „panami” – to promieniują niewolniczą mentalnością i bezczelnością na całego – bez wstydu i wyrzutów sumienia. Przy tym im więcej wykażesz im życzliwości – odwzajemnią zwielokrotnioną podłą złośliwością. Piszę to o wszystkich wyżej wymienionych (nie dotyczy to Dobrowolskiej i Duchneviča, z którymi nie miałem do czynienia) na podstawie osobistych wieloletnich doświadczeń.
Oto jeden z wzorcowych przykładów ich zachowań, które zademonstrował Č. Okinčic, będąc w apogeum sławy i dostatku, z V.Tomaševskim w dozgonnej przyjaźni, z pomocą kieszonkowej partii którego bratanek żony został urządzony na stanowisko viceministra spraw zagranicznych.
5 września 2008 roku na Zamku Królewskim w Warszawie odbyła się niepubliczna konferencja okrągłego stołu pt. „Solidarność – Sąjūdis: początek strategicznego partnerstwa", na której nasz kraj reprezentowali Vytautas Landsbergis, Virgilijus Čepaitis, Andrius Kubilius, Bronislovas Kuzmickas, Emanuelis Zingeris, Česlovas Laurinavičius oraz Česlav Okončic z bratankiem żony Jaroslavem Neverovičem.
W trakcie swego wystąpienia ku zdziwieniu zgromadzonych w 20 lat po ogłoszeniu Niepodległości Litwy Č. Okinčic wygłosił z palca wysłane nowe pomówienie że „[…] tych sześciu posłów dwa dni przed głosowaniem za niepodległość Litwy było w Moskwie na Kremlu – rozmawiali z ówczesnym premierem sowieckim, który kazał im głosować „przeciw”. Wtedy, dzięki moim kontaktom w Polsce, wysłaliśmy do Moskwy Marka Karpia i Marka Nowakowskiego. Odnaleźli oni tych sześciu i przyprowadzili do Ambasady Polskiej, do pana Cioska. Podczas rozmowy z nimi ustalono, że nie mają prawa głosować „przeciw”. To było to naprawdę ważne dla Litwy”
W roku 2010 książka o konferencji zostaje wydana w Warszawie. Jak później stało się wiadome, Č. Okinčic wojażował po Polsce promując zawarte w niej powyższe treści, doskonale wiedząc, że to nie ma nic wspólnego z prawdą i rzeczywistością. Bowiem sam przecież uczestniczył w spotkaniu w siedzibie Związku Polaków na Litwie wWilnie, gdzie odbyła się dyskusja i podjęto decyzję o trybie naszego głosowania.
Ponieważ konferencja nie była specjalnie nagłaśniana, a książka do nas nie dotarła, nie mogliśmy nic wiedzieć o fakcie naszego oczerniania. Zresztą widocznie o to chodziło, aby szelmowane osoby nie mogły się bronić, a w drukach zachować dla historii złośliwe pomówienia.
Tymczasem Instytut historii Litwy ręką usłużliwego „historyka” Č. Laurinavičiusa przenosi pomówienia do podręcznika historii, a przyszły przewodniczący Sądu Konstytucyjnego sławetny Dainius Žalimas – do jubileuszowego wydania, poświęconego „Sąjūdisowi” i na strony Bernardinai.lt. Co ciekawe, że chcąc się obleśnie upodobać uczestnikom konferencji i Č. Okinčicowi – oboje - Č. Laurinavičius i D. Žalimas - jeszcze od siebie dla większej wiarygodności w publikacjach dodają, że Marek Karp i Marek Nowakowski byli posłami Sejmu RP, co też nie ma nic wspólnego z prawdą i rzeczywistością.
Mijają kolejne lata. W roku 2012 i 2013 V. Landsbergis wydaje dwie broszury pt. „Susikalbėkime su savo lenkais” i „Mūsų patriotizmas, jūsų šovinizmas”, w których autor przedstawia jeszcze inną wersję naszych zachowań „[…] I oni sami też nie do końca zachowali się jako opozycja. Zdobyli się na krok pośredni z jakimś tam wyjaśnieniem… Jakby czując coś w rodzaju wstydu. Dyskomfort. Ale potem Okinčyc opowiadał, że ta trójka nawet ostatniej nocy przed historycznym głosowaniem przekonywała, aby nie głosować przeciwko”…
Co się więc stało? Czyżby V. Landsbergis zapomniał czy nie słyszał tego, co mówił w Warszawie na powyższy temat Č. Okinčyc? Czyżby nie V. Landsbergis przed oddaniem książki do druku zaakceptował zawarte w niej treści? Dlaczego namawianie do niegłosowania, którego też nie było, „przenosi” z Moskwy do Wilna? Może oszczerstwa noszą zbyt oczywisty charakter i nie chce być ich współautorem? Tego widocznie już od obecnego Naczelnika Państwa nie da się dowiedzieć.
Dopiero w styczniu 2014 roku w trakcie otwarcia wystawy fotografika z Polski książka przez przypadek trafia do naszych rąk. Pozew do sądu, przydzielony na rozpatrzenie dla znanej ze spolegliwości wobec rządzących sędziny, zostaje bez echa – jakby śmiała powątpiewać w uczciwość „takich postaci“ jak Naczelnik Państwa, przewodniczący Sądu Konstytucyjnego czy sowiecki adwokat i sygnatariusz Č. Okinčyc! Ograniczyła się więc stwierdzeniem, iż nie rozumie o jaką szóstkę tu chodzi, mimo przedstawienia wyników głosowania ze wszystkimi imionami i nazwiskami.
I tak już zostało. Wielka szkoda, że mimo upływu tylu lat dotychczas nie mamy niezależnych sądów. Państwo traci na tym szczególnie dużo.
Czy lepiej zachowywali się Balcevič, Tomaševski, Klonovski, Mackevič, Mickevič czy blizniacy - komsomolcy Palevič – Rybak? Ten sam styl, te same dążenie do niesienia zła i zniesławiania innych. To lubią i robią ze szczególnym upodobaniem. Inna rzecz, że bez trudu dzięki Litwie zdobyte w krótkim czasie bogactwa i sława przy braku wewnętrznej kultury ludzkiej, pchają ich do kolejnych bojów na skalę szerszą - podgryzania i osłabiania podstaw państwowości poprzez deformowanie łącznika wspólnoty obywatelskiej – języka litewskiego.
A wielu przecież jeszcze marzy, że pod wodzą tej „elity“ ich dzieci wyrosną na porządnych i uczciwych ludzi. Niestety, z ich udziałem i pod ich wpływem będą się płodzić tylko im podobni.
Jedyny sposób na przyszłe życie – to jak najdalej od ich gazet, radia i ich samych. I najbliżej trzymać z Litwą i Litwinami – na dobre i na złe. I naszym nakazem czasu powinno być - ręce precz od języka litewskiego, który przez wieki niszczony i zakazywany, na siłę polonizowany i rusyfikowany, którego nauczyciele i ofiarni dostawcy książek szli na katorgę do carskiej Syberii i polskiego obozu koncentracyjnego w Brezie Kartuskiej, a który jest świętością dla każdego Litwina i bez wątpienia był językiem domowym naszych dziadów i pradziadów. Głęboko też sobie uświadamiając, iż nie jesteśmy żadną mniejszością, a tylko inaczej mówiąca nieodłączną częścią większości.
I że również w naszym obowiązku leży obronić Litwę i siebie przed demonstrowaniem braku szacunku i wtrącaniem się w wewnętrzne sprawy naszej Ojczyzny ze strony sąsiedniej Polski, przed wymuszaniem naszej emigracji pod płaszczykiem nauczania w trzeciorzędnej uczelni, przed usilnym wciskaniem kart tzw. polaka, sprzyjających pogłębianiu podziałów i przed całkowitym wyniszczaniem naszego domowego narzecza, powstałego pod wpływem trzech języków.
I co i raz wracając do odległej myśli Adama Mickiewicza głęboko sobie uświadomić, że Litwa – to nasza Ojczyzna w pełnym tego słowa znaczeniu. I że każdy z nas jest współodpowiedzialny za jej los.
Ryšard Maceikianec, 2025-04-06.

 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com