Ostatnio w polskojęzycznych środkach masowego przekazu na Litwie, będących na utrzymaniu polskiego rządu (na garnuszku ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego i rządowej Fundacji im. Jana Olszewskiego) rozgorzały bratobójcze walki o tytuł kto jest bardziej prosowiecki (prorosyjski), a kto mniej.
Ta burza w szklance mętnej wody, jak można zrozumieć, zaczęła się od tego, iż jakieś tam towarzystwo wzajemnej adoracji w Polsce, w jakimś tam raporcie zaznaczyło prosowieckie (prorosyjskie) tendencje w polskojęzycznym blogu L24.lt, wydawanym na Litwie w postaci dodatku do postsowieckiej partyjnej agitki „Tygodnik Wileńszczyzny“.
Z kolei niejaki Wiktor Jusiel, wydający ten anty obywatelski dodatek, uznał, iż wcięcie w raporcie z negatywną oceną jego działalności jest zasługą Česlava Okinčica, właściciela radia „Znad Wilii“, którego imię znajduje się na opublikowanej w prasie liście osób podejrzanych o współpracę z KGB, i który to, jego zdaniem, dokonał na L24.lt ataku w „[...] KGBistowskim okińczycowym stylu“.
Po stronie W. Jusiela stanęło zorganizowane ugrupowanie „tomašewskich“, imitujące partię, któremu przewodzi W. Tomašewki, syn już nieżyjącej osoby, a której imię jest również na ww. liście. Natomiast po stronie podejrzanego o współpracę z KGB Č. Okinčica – „Czerwony Sztandar – Kurier Wileński” z Z. Klonowskim i R. Mickiewiczem na czele, mimo że jeszcze zupełnie niedawno szelmowali każdego, kto miał inne zdanie niż Tomašewki, a jego chwalili i złocili, nadając jemu, a także otaczającym go podpieraczom i przyjaciółkom, na których on polega, tytuły rzekomych „Polaków roku”, przy tym nie zależnie od płci. A dlatego dla przykładu przyjaciółka jego szwagra Edita Tomašiunaitė z tytułem t.zw. „Polaka (zaprzeszłego) roku“ wygląda jak koń zziajany.
Zresztą i sam Č. Okinčic przez wiele lat był wyjątkowo zaangażowany w promowanie Tomašewkiego, jego zorganizowanego ugrupowania oraz ww. pisma, w którym ukazuje się dodatek L24.lt.
Tak będąc doradcą w prezydenturze najwyraźniej inicjował włączenie Tomašewskiego w skład państwowej delegacji, udającej się na czele z V. Adamkusem na uroczystości w Warszawie, który w czasie wręczania jemu polskiego orderu czy medalu za bliżej nieznane zasługi, odmówił przyjęcia wcześniej uzgodnionego odznaczenia. Jak twierdzą uczestnicy powyższej imprezy, skandal zainicjował Tomašewski w związku z tym, że prezydent Litwy V. Adamkus otrzymał odznaczenie wyższe, niż było przewidziane dla Tomašewskiego.
Wszystko wskazuje też na to, że to Č. Okinčic następnie wyciszył awanturę i nakazał Kwaśniewskiemu dostarczyć nagrodę do Wilna (w zębach czy w kieszeni – tego nie wiemy), która następnie bez rozgłosu została wręczona przez Kwaśniewskiego, a przez Tomašewskiego przyjęta z wdzięcznością i jakoby, zgodnie z pouczeniem Č. Okinčica, nawet z ucałowaniem w rękę w czterech ścianach polskiej placówki wywiadowczej, penetrującej środowisko inteligencji litewskiej.
W związku z tym, że te walki stały się dla całego świata niezwykle interesujące, przyćmiewając nawet inaugurację Trumpa, warto więc przypomnieć, iż wszyscy wyżej wymienieni ramię przy ramieniu przez długie lata wspierali sojusz ugrupowania „tomašewskich” z pro moskiewskimi Rosjanami pod hasłem „Вместе мы сила” , który, jak można sądzić z publikacji, powstał właśnie z inicjatywy Č. Okinčica.
Jak zaznaczył w swoim czasie dziennikarz Stanisław Tarasiewicz „[…]Taka sytuacja chyba przydarzyła się właśnie Czesławowi Okińczycowi, skandalicznemu doradcy społecznemu wszystkich poprzednich prezydentów, a ostatnio kolejnych premierów, w tym obecnego - Andriusa Kubiliusa.
Otóż, jak dowiedzieliśmy się, doradca litewskiego premiera, prywatnie też prezes radia „Znad Wilii”, zachęcał (na szczęście delikatni) władze w Moskwie, żeby skończyły z pluralizmem politycznym wśród litewskich obywateli narodowości rosyjskiej. Rosjanie na Litwie mają bowiem dwie partie polityczne, zamiast mieć jedną, jak tego życzyłby skandaliczny polityk. Ze swoimi właśnie sugestiami doradca litewskiego premiera zwrócił się do przedstawicieli rosyjskiej ambasady w Wilnie, którzy byli obecni na sobotnim konwencie partii politycznej „Akcja Wyborcza Polaków na Litwie” (29 stycznia 2011 r.).
Jak donoszą nasze źródła, prezes Okińczyc zwrócił uwagę rosyjskich dyplomatów, że na Litwie są dwie partie Rosjan, którzy poniekąd konkurują ze sobą, a co jest nie dobrze i na co też władze w Moskwie powinny zwrócić uwagę.
Warto też zaznaczyć, że te sugestie do Rosjan padły w obecności polskich dyplomatów, którzy również uczestniczyli w konwencie przedwyborczym partii politycznej. W tym kontekście dziwi i zaskakuje bowiem zmiana poglądów prezesa, tudzież sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy, bo na Litwie i w Polsce wielu pamięta, jak 20 lat temu, w sierpniu 1991 r., ten sam człowiek, lejący łzy w polskim parlamencie apelował do krajów demokratycznych, by stawiły się w obronie Litwy, gdzie ówczesne władze na Kremlu próbowały również narzucić społeczeństwu litewskiemu jednomyślność polityczną.
Takiej postawy prezesa nam nie tłumaczy również to, że jedna z rosyjskich partii – Alians Rosjan, startuje w wyborach samorządowych w koalicji z Akcją Wyborczą Polaków na Litwie, której Czesław Okińczyc jest wielkim adoratorem i zwolennikiem (w swoim czasie jego radio, łamiąc zresztą wszelkie wcześniej zawarte umowy, wyrzuciło z eteru reklamę oponentów politycznych AWPL).
Swoją drogą chcielibyśmy zapytać sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy (bo być może rosyjskim dyplomatom nie wypadało mu zadać tego pytania), w jaki cywilizowany, demokratyczny i oficjalny sposób rosyjskie władze mogą wpływać na formowanie nurtów politycznych w niepodległym państwie litewskim? Nie podejrzewamy bowiem doradcy litewskiego premiera, by apelował do władz obcego mocarstwa o formowanie przestrzeni politycznej na Litwie w sposób niecywilizowany, niedemokratyczny i tajny...
Oczekujemy też, że wszelkie wątpliwości w sprawie swoich sugestii dla Rosji prezes da publiczne wyjaśnienie, jak zresztą przystoi osobie publicznej w demokratycznym wciąż kraju, bo doradca premiera i sygnatariusz osobą publiczną na pewno jest, jak też Litwa jest wciąż krajem demokratycznym…”(www.infopol.lt)
Zresztą wyżej wymienionemu towarzystwu wcale nie przeszkadzało, kiedy to przez nich wyreklamowanemu W. Tomašewskiemu doradzał i prowadził jego biuro zawodowy major KGB Balakin, który przez następne cztery lata z ramienia „listy tomašewskiego” „reprezentował” polskojęzycznych Litwinów w radzie stolicy Litwy…
„[…]Czesław Okińczyc, doradca premiera Litwy Andriusa Kubiliusa, przekonywał, że jest niezmiernie szczęśliwy, bo AWPL osiągnęła najwięcej co mogła. – Jest to partia integrująca, partia obywatelska, a jej wyborcy są najbardziej aktywnymi wyborcami w kraju – wyliczał sygnatariusz Aktu Niepodległości. Jego zdaniem to, że Polacy mówią jednym głosem jest największą zasługą i osiągnięciem AWPL i osobiście jej przewodniczącego (Tomašewskiego) ”(Tygodnik Wileńszczyzny).
Zresztą „Tygodnik Wileńszczyzny”, spadkobierca po sowieckim wydaniu „Дружба - draugystė – przyjaźń”, nie tylko wynosi pod niebiosa Tomašewkiego, jego partyjniaków i przyjaciółek, na który on polega, nie tylko zniekształca historię, gloryfikuje polską międzywojenną okupację, budując wśród polskojęzycznych Litwinów anty obywatelskie postawy i nastroje, ale też w tym czasie gdy Ukraina broni całej Europy, zamieszcza na swoich łamach, możliwie na wskazanie polskich polityków, opłacających wydawanie powyższego pisma, różne złośliwe publikacje, zawierające niesprawdzone fakty o Ukraińcach i Ukrainie.
Podobnie zresztą jak i pobratymczy „Kurier Wileński”, który przed rokiem ogłosił siebie spadkobiercą po komunistycznym piśmie „Czerwony Sztandar” (przypadek unikalny na postsowieckiej przestrzeni), a który jad anty litewski, skierowany na budowanie anty obywatelskich postaw, sączy z cicha, nieustanie, w sposób bardziej wyrafinowany jak na spadkobiercę sowieckiej gadzinówki przystało, która przez długie lata, jak stwierdził we „Wschodach i zachodach księżyca” śp. pisarz Tadeusz Konwicki - „[…] w środku Europy. Na oczach całego świata. W obliczu ONZetu, papieża i Pana Boga” robiła z naszymi duszami to, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi więźniów.
Dosłownie w ostatnim numerze wydania tenże „Czerwony Sztandar - Kurier Wileński”, piórem niejakiego J. Tomczyka domaga się od Ukrainy, aby w trakcie krwawych walk z sowieckim (rosyjskim) okupantem na wschodzie, zajęła się jak najprędzej polsko – ukraińskim konfliktem na Wołyniu, na zachodzie kraju, który miał miejsce w końcówce drugiej wojny światowej. Bez wątpienia dobry moment i dobry sposób na zaognianie stosunków z Polską i osłabianie Ukrainy. I to ma być robione w imię prawdy, która wyzwoli Ukraińców(sic!).
A prawda jest taka, że przejęte przez Polskę bez zgody Wielkiego Księstwa Litewskiego tereny obecnej Ukrainy w przeddzień zawarcia Unii Lubelskiej, przez długie wieki były traktowane jako kolonia, a ludność - jako niewolnicy, powszechnie zwani „bydłem” i „czernią”.
Gdy w pierwszych dekadach XX w., w naszej części Europy powstawały państwa narodowe, Polska w pełnej harmonii bolszewikami, podzieliła Białoruś i Ukrainę Traktatem Ryskim na pół, nie dając Białorusinom i Ukraińcom szans na powołanie własnych formacji państwowych. Tylko w odróżnieniu od sowietów, które mordowali Ukraińców głodem, Polska wyniszczała ich pacyfikacjami i wyrafinowanymi prześladowaniami.
Tak na osobisty rozkaz J. Piłsudzkiego dokonano w roku 1930 pierwszej pacyfikacji Małopolski Wschodniej (ówczesne województwa lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie), przeprowadzonej przez polskie władze administracyjne, policję i wojsko, która objęła 450 wsi i 16 powiatów.
Pacyfikacja polegała na przeprowadzaniu rewizji w budynkach mieszkalnych oraz siedzibach ukraińskich organizacji (również Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej), łącznie z niszczeniem budynków i mienia ruchomego, biciem oraz aresztowaniami. W czasie pierwszej pacyfikacji zamknięto również trzy gimnazja ukraińskie.
W wiejskich miejscowościach pacyfikację przeprowadzano w ten sposób, że najpierw otaczano wieś, potem u osób podejrzanych przeprowadzano rewizję łącznie ze zrywaniem podłóg i poszycia dachów. Przy okazji demolowano pomieszczenia i niszczono mienie, w tym również artykuły spożywcze. Podczas rewizji stosowano przemoc fizyczną i karę publicznej chłosty. Dodatkową karą było nakładanie na wsie kontrybucji i kwaterowanie we wsiach szwadronów kawalerii, które mieszkańcy musieli utrzymywać. Tylko w październiku 1930 rozwiązano 145 ukraińskich placówek społeczno-kulturalnych i 40 sportowych, zamknięto 8 spółdzielni i 46 kół „Proswity”.
Druga pacyfikacja przeprowadzona przez polskie władze w roku 1938 roku była skierowana przeciw prawosławnej ludności ukraińskiej. Tylko w tym okresie zburzono 127 cerkwi prawosławnych. W co najmniej kilkunastu przypadkach wystąpiło również bezczeszczenie świątyń. W ramach drugiej pacyfikacji represjonowano duchownych prawosławnych, a prawosławnych wiernych zmuszano do zmiany wyznania na rzymskokatolickie.
Zresztą walka z prawosławiem na terenie Zachodniej Ukrainy była prowadzona nieustannie od roku 1919 do 1939, metodami w zasadzie nie wiele odbiegającymi od bolszewickich, stosowanych wobec cerkwi i wierzących w Związku Sowieckim. Niszczono i bezczeszczono nawet historyczne zabytkowe świątynie.
Co więcej w roku 1935 za zgodą Piłsudskiego w Berezie Kartuskiej nieopodal Prużan został otwarty obóz koncentracyjny, wzorowany na hitlerowskim obozie w Dachau, głównie do celów prześladowania ukraińskich działaczy, popierających ideę niepodległej Ukrainy, w którym polscy sadyści na wzór Kostki – Biernackiego przeprowadzali eksperymenty „wychowawcze”.
Efektem tych anty ukraińskich i antyludzkich akcji, jak i należało oczekiwać, było trwałe zantagonizowanie ludności ukraińskiej i polskiej. I to było rzeczywistym powodem późniejszych polsko – ukraińskich walk.
Przy okazji warto odnotować, że licznymi „gośćmi” powyższego obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej byli również Litwini – nauczyciele języka litewskiego i działacze kulturalno-oświatowi z okupowanej części Litwy, którzy odważyli się na ojczystej ziemi uczyć swoich dzieci ojczystej mowy.
To zaledwie kilka historycznych fragmentów, pomijając wcześniejsze, trwające przez cztery wieki krwawe prześladowania Ukraińców i te ostatnie poniżania w wieku XXI, niezbicie dowodzą, iż wina leży po stronie Polski. A wymuszanie na Ukrainie jakichś posunięć, skierowanych na jej osłabianie w tym czasie, gdy ona akurat ceną życia i krwi swoich synów i córek ciężko broni nasz wszystkich, inaczej jak szowinizmem czy zwyrodniałym nacjonalizmem nazwać się nie da. Już tylko ze względu na powyższe anty ukraińskie publikacje takie pisma nie mają prawa na istnienie w Unii Europejskiej i innym cywilizowanym świecie.
Jest to urąganie się ukraińskim matkom, żonom i dzieciom, opłakujących poległych oraz jeden wielki wstyd i jedne wielkie chamstwo. I jeżeli oficjalna Polska zamawia i finansowo popiera takie publikacje, to niech pokaże światu swoje rzeczywiste oblicze i robi to u siebie w kraju. A nie oczernia i ośmiesza zbiorowo nas, polskojęzycznych Litwinów.
Zresztą trudno było by oczekiwać czegoś innego od powyższego pisma, jeżeli tam, jak straszna zjawa, co i raz ukazuje się Z. Balcevič (możliwie jako łącznik czy koordynator, bo i na antenie „Radia znad Wilii“ również) i A. Borovik z listy osób podejrzanych o współpracę z KGB, a niejaka K. Dzierżyńska, wzbudzająca chłodny dreszczyk niepokoju, ustala jak i czego należy uczyć naszych dzieci. Gdzie z kolei elektryk z KGB J. Volkanovski(?) z łam tego pisma nieustannie „walczy o polskość” i równolegle czy w uzgodnieniu z R. Sikorskim domaga się wprowadzenia do obiegu litewskiego piśmiennictwa polskiej litery „ł”. I gdzie „czołowym dziennikarzem” jest Anton Radčenko, wnuk Jekateriny i Ivana Radčenków z Pskowa – okrutnych NKGBistów z okresu pierwszej sowieckiej okupacji Litwy, wyszkolonych przez samego Jeżowa.
Warto też przypomnieć, że to powyższy Z. Balcevič, wraz ze swoim wychowankiem, obecnym redaktorem „Czerwonego Sztandaru - Kuriera Wileńskiego” R. Mickiewiczem w czasie, gdy Litwa ubiegała się o członkowstwo w NATO, próbowali przemycić na łamy „Naszej gazety” kompromitującą publikację o wyraźnie pro sowieckiej treści, nazywając Sojusz Atlantycki organizacją przestępczą.
Zresztą lista ich „zasług” dla „polskości i wiary” na tym, jak nam się zdaje, nie kończy, o czym dobitnie świadczą licznie wręczane im polskie ordery i medale.
***
Będąc przy temacie wypadów przeciwko Ukrainie - należy sobie uświadomić, że Ukraina - to część naszej wielkiej i pięknej historycznej Ojczyzny – Wielkiego Księstwa Litewskiego - od Morza Batyckiego do Morza Czarnego. A dlatego naszym obowiązkiem jest przyjść Ukraińcom z pomocą na jaką każdemu z nas stać. Tym bardziej, że bohaterski naród ukraiński najdłużej w Europie walczy o niepodległe państwo narodowe, którego propaństwowe dążenia i zrywy przez wieki krwawo tłumili na przemian Polacy i Rosjanie. W okresie międzywojennym - wspólnie i razem.
Warto też przypomnieć, iż jeszcze w roku 2009 władze Polski nie pozwalały Ukraińcom dotrzeć, nawet w celu złożenia kwiatów, do grobu bohatera narodowego Ukrainy Stepana Bandery w Niemczech, który został zamordowany na osobiste wskazanie Chruszczowa. I że nawet w roku 2013, w przeddzień sowieckiej okupacji Krymu, w Warszawie trwały tajne rozmowy ministrów Sikorskiego i Ławrowa o strategicznym partnerstwie Polski i Rosji, które były odbierane przez naszych ukraińskich przyjaciół, jak próba budowania Traktatu Ryskiego 2.
Są to jedynie suche fakty,pozwalające rozumieć, co tak naprawdę dzieje się w naszej części Europy i zachęcić oficjalną Polskę przeprosić narody Ukrainy, Litwy i Białorusi za międzywojenną okupację na wzór już dokonanych przeprosin w stosunku do Czech za okupację Zaolzie w roku 1938. Bo wszystkie inne sposoby w postaci zagadywania tematów, falsyfikowania faktów historycznych, prób wtrącania się w wewnętrzne sprawy naszego kraju pod płaszczykiem „obrony” praw polskojęzycznych Litwinów, drobnych a złośliwych uszczypliwości, domagając się publicznych nadpisów w języku polskim w nawiązaniu do nazewnictwa z okresu międzywojennej okupacji, czy też finansowania postsowieckich anty litewskich i anty ukraińskich tub propagandowych – będą kolejną polską droga donikąd. Ze szkodą dla nas wszystkich.
***
I refleksja osobista. Przed wielu laty miałem zaszczyt poznać i obcować ze śp. Janem Olszewskim, człowiekiem o niezwykle wysokiej kulturze osobistej, prawego i uczciwego, pod przywództwem którego nowo powołany rząd rozpoczął swoją działalność od próby lustracji osób, związanych z polską filią sowieckiego KGB (UB). Niestety, dzięki Wałęsie, Macierewiczowi i innym pomagierom, idea budowy państwa w oparciu o ludzi wolnych, z szeroką wizją rozwoju dobrosąsiedzkich partnerskich stosunków w naszej części Europy, w pełnym poszanowaniu niezawisłości i swoistości sąsiadujących państw i narodów, nie została zrealizowana do dziś i nie stała się nicią przewodnią polityki Polski. Jan Olszewski występował też publicznie przeciwko bezpodstawnym zniesławieniom Ukraińców i ich bohaterów narodowych.
Dlatego działalność rządowej Fundacji im. Jana Olszewskiego finansującej na Litwie radio i pisma, znajdujące się we władzy osób, podejrzanych o współpracę z KGB, które na domiar złego nie ustają w uprawianiu anty ukraińskiej propagandy, jest diametralnie przeciwna życiowej postawie, ideom i działalności śp. Jana Olszewskiego i nosi znamiona makabrycznej zniewagi Jego imienia i pamięci.
Zachęcam więc Fundację do zmiany swego patrona z tym, aby postawy nowego patrona i odbiorców dotacji finansowych - „biednych rodaków na Litwie” - w znacznym stopniu o rosyjskim i białoruskim pochodzeniu, były całkowicie zharmonizowane, co pozwoli szeroko rozszerzyć i głęboko pogłębić serdeczne więzi i skuteczność działania Fundacji.
Mam nadzieję, że znalezienie nowego, odpowiedniego do potrzeb dnia patrona, w warunkach współczesnej Polski, nie sprawi rządowej Fundacji żadnych kłopotów.
Ryšard Maceikianec