…Symbolem ciemnoty politycznej, głupoty mas, symbolem krótkowzroczności, jakiegoś specyficznego chamstwa, ciasnoty nieprawdopodobnej, obłędu nieomal - niech służy fakt następujący: oto nad Wilnem, nad lotniskiem Porubanku, błyszczy czerwona gwiazda bazy sowieckiej. Straszliwy cień czerwonego terroru pada na życie, mienie i sumienie chrześcijańskiej ludności. Tymczasem ludność ta nie ma nic lepszego do roboty, jak tłuc się wzajemnie po własnych świątyniach, tłuc do krwi podczas modłów, spierając się o to - czy w kościołach katolickich śpiewane być mają pieśni w języku polskim, czy litewskim!!! Józef Mackiewicz. Prawda w oczy nie kole, 2002

Żaden ze znanych nam w historii systemów polityki wewnętrznej, spekulujący na ciemnocie mas, nie osiągnął korzyści dla państwa. Głównie zarzucano dawnej Rosji carów, że uprawia system utrzymywania ludu na niskim poziomie rozwoju kulturalnego, aby w bogobojnej niewinności pozostających chłopów utrzymać jednocześnie w karbach posłuszeństwa. W rezultacie efekt był piorunująco niespodziewany. Pozbawieni godności własnej, indywidualnej ambicji i szerokiego uświadomienia, ludzie ci dali się pobić małej Japonii, stali się skłonni do podszeptów rewolucyjnych.

Następnie fatalnie spisali się na frontach Wielkiej Wojny i wytworzyli materiał, na którym bazowała druga, już zwycięska rewolucja.

Przeciwnie, moralna siła armii państw zachodnich polegała raczej na uświadomieniu obywateli, a nie na ich nieświadomości. Niski poziom uświadomienia politycznego obywateli nigdzie i nigdy nie wyszedł państwu na dobre. Nawet żeby to byli obywatele innej narodowości niż większość państwowa.

Stawka na ich nieświadomość jest błędem, bo jest ryzykiem, jak każda stawka na niewiadomą.

Właśnie polska polityka narodowościowa popełniała ten błąd w odniesieniu do niektórych mniejszości. Jeszcze przed powstaniem Polski, pewne koła polityczne zaprzeczały Litwinom prawa do samodzielnej myśli politycznej. Nie zdołały im przeszkodzić w budowie własnego państwa, a zdziałały tyle tylko, że od początku urobiły psychikę tego państwa w niechętnym nastawieniu do Polski.

Polityka ukraińska w niepodległej Polsce kierowana była fatalnie.

I w tym wypadku nie mogła zapobiec wytworzeniu potęgi, jaką ostatnio reprezentowały połączone organizacje ukraińskie. Mając wszelkie karty po temu, aby wygrać nimi naturalnego sojusznika dla polskiej racji na wschodzie, polityka ta obróciła przeciwko sobie burżuazyjno-narodowy, greko-katolicki ruch ukraiński. O obłędnych ewolucjach, jakim ulegała polityka ukraińska w rękach panów starostów, wystarczy wiedzieć tyle tylko, że w niektórych powiatach Małopolski dla zwalczania prawicowej OUN popierało się KPZU! (Komunistyczną Partię Zachodniej Ukrainy...)

O ile polityka w odniesieniu do Ukraińców nie skrystalizowana u góry, prowadzona odrębnie na Wołyniu i odrębnie we Lwowie, indywidualnie zaś w każdym niemal starostwie, przedstawiała obraz niebywałego łamańca, o tyle jednolita zdawała się być w odniesieniu do Białorusinów. Po wielu próbach eksperymentalnych w tej dziedzinie, wybrano kierunek, zdaniem moim, najgorszy. Mianowicie postawiono na indolencję, na apatię polityczną, na nieuświadomienie narodowe mas białoruskich. Stawka ta nie odpowiadała życiowej fizjonomii kraju. Albowiem kraj ten, choć pozbawiony szkół białoruskich, pism, temperamentu uświadomionej inteligencji i pieniężnych zasobów organizacji, nie tylko nie wykazywał tendencji w kierunku kurczenia białoruskiego stanu językowego, ale rutenizował zarówno osadników polskich, drobną szlachtę, jak całe wsie litewskie.

Wielu uczonych litewskich, a między innymi i profesor Michał Romer w rozmowie ze mną, wskazuje, że proces ten jest dawno już zanotowany. Rzekomo ludność litewska nigdy nie ulegała bezpośrednio polonizacji. Najpierw się rutenizowała, a dopiero wtórnie polonizowała. Gdyby się rzecz tak miała, należałoby uznać w rezultacie, że chłopi mówiący po polsku, powiedzmy w powiecie trockim, nie są już spolonizowanymi Litwinami, a spolonizowanymi Białorusinami.

Charakterystyczne jest jednak dla atrakcyjności biało-rutenizmu, że procesowi polonizacji uległy raczej te wsie, które leżały po tamtej stronie b. linii administracyjnej, niż po tej, gdzie polonizacja stanowiła niejako program państwowy.

Ostatnio przez dłuższy czas przebywałem na dawnej granicy w okolicach Trok. I oto ciekawe zjawisko. W tym miejscu, po stronie „litewskiej", okoliczne wsie mówiły po polsku, zaś po stronie „polskiej", jak nożem uciął: wyłącznie po białorusku...

Być może w zmienionej sytuacji procesy językowe w tych okolicach ulegną pewnym wahaniom w tę lub inną stronę, niepodobna jednak zaprzeczać białoruskiemu lub polskiemu charakterowi tych wsi, jakkolwiekby ich mieszkańcy na pytanie, jakiej są narodowości, po długim drapaniu się w głowę orzekli, że - „tutejsi".

Przed samą wojną redakcja Wiadomości Literackich zamówiła u mnie recenzję z książki Wiktora Piotrowicza na tematy zagadnień wyznaniowych. Recenzja ta nie ukazała się już, skutkiem zawieruchy wojennej. Poddałem w niej, między innymi, ostrej krytyce operowanie przez autora statystyką, wyraźnie tendencyjną. Mówiąc o prawosławnych, wymienia jakąś ogromną cyfrę „Polaków prawosławnych" (!), następnie około 700 tysięcy „tutejszych", dodając w dopisku: „Ludność o nieskrystalizowanej świadomości narodowej". - Przyznam, iż nie widzę powodu, aby się taką statystyką chwalić. Państwo, mające aspiracje do wysokiej kultury, po 20 latach nauczania, budowania szkół, szos, organizacji, świątyń, mostów, świetlic itd., miałożby się przechwalać przed światem, że aż 700 tysięcy jego obywateli stoi na tak niskim poziomie kulturalnym, że nawet nie zdaje sobie sprawy, do jakiej narodowości należy?!

Niedawno musiałem własnemu koledze redakcyjnemu usunąć ustęp z artykułu, w którym nazywa Poleszuków „tutejszymi", bez określonej narodowości. Dla mnie jest jasne, że to są Białorusini.

Operowanie argumentem zaciemniającym prawdę, dla politycznej konstrukcji, mści się w końcu, jak każda konstrukcja oparta na nieprawdzie.

Nie reprezentujemy idei wojującego nacjonalizmu. Przeciwnie, chcielibyśmy namówić współobywateli naszego kraju do zgodnego współżycia i poszanowania wzajemnych praw kulturalnych i językowych na zasadach uczciwie ocenionej rzeczywistości. Dlatego też do ujawnienia struktury narodowościowej tej rzeczywistości powinniśmy się przyczynić, nie spekulując na ciemnocie nieświadomych mas.

 

Józef Mackiewicz


Gazeta Codzienna 1940 nr 22 (28 stycznia)
Nasz Czas nr 2 za 2007 rok

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com