…Do Mackiewicza nikt nie chciał się przyznać i dlatego, że taki literacko zacofany, i dlatego, że okropny reakcjonista, ale czytali, aż im się uszy trzęsły. Pośród znanych mi polskich literatów nikt tak nie pisał. Szlachcic szaraczkowy, jak go nazwałem, z tych upartych, wzgardliwych, zaciekłych milczków, pisał na złość. Na złość całemu światu, który czarne nazywa białym i nie ma nikogo, kto by założył veto. I właśnie w tej pasji jest sekret jego stylu. Czesław Miłosz. Kultura,  1989

(Wersja internetowa do odczytu bez licznych zdjęć, które znalazły się w wydaniu książkowym)

Liliana Narkowicz – ŻYCIE I SPUŚCIZNA JANA OBSTA

 

ISBN 9955-9423-0-4
UDK 002.2.929 Obst Na - 187

 

Moim synom Krzysiowi i Karolkowi dedykuję

Autorka

Słowo od redaktora

Oddając do rąk Czytelnika pierwsze książkowe wydanie poszerzonej publikacji z łam tygodnika "Nasza Gazeta", pragnę serdecznie podziękować Autorce za trud jej żmudnych i owocnych poszukiwań, jak też wszystkim tym, którzy służyli pomocą i przyczynili się do zachowania materiałów oraz pamięci o Janie Konradzie Obście.

Niech to wydanie będzie przypomnieniem życia i dorobku oraz naszym skromnym, pierwszym od wielu lat, hołdem wdzięczności dla człowieka, którego bezinteresowna działalność może służyć wzorem ofiarnego poświęcenia się potrzebom społeczeństwa Ziemi Wileńskiej.

Czynię to ze szczególną satysfakcją, gdyż Rubno i Dziekaniszki, gdzie ostatnie lata życia spędził Jan Obst, leżą w granicach mojej małej ojczyzny.

Ryszard Maciejkianiec
 
 
Jan Konrad Obst (1876-1954) był redaktorem, wydawcą, historykiem. Człowiekiem, który potrafił zaznaczyć swoją obecność w życiu literackim i kulturalnym międzywojennego Wilna, m. in. zakładając istniejące do dziś Muzeum Adama Mickiewicza przy zaułku Bernardyńskim.

Nie mówią o nim żadne ency-klopedie, nikt dotąd nie napisał o nim monografii. Za życia Obsta zamiesz-czano jego biogramy, głównie jednak jako redaktora "Dziennika Wileńskiego". Po wojnie nazwisko to figurowało jedynie w wykazie jego spuścizny rękopiśmiennej, zestawionej w 1958r. w Bibliotece Akademii Nauk w Wilnie (dawniej Wróblewskich) przez V. Ambramavičiusa oraz V.Čepiene. "Polski słownik biograficzny" przy haśle "Jan Obst" podaje niektóre daty i nazwy ze znakiem zapytania. Wydane w latach 90-ych edycje traktujące o latach międzywojennych Wilna i jego kultury, w tym: "Dziennik" (Warszawa 1994-96) F. Ruszczyca czy "Młoda Polska Wileńska" A. Romanowskiego (Kraków 1999) wspominają Obsta tylko w jednym wycinku czasowym.

Niniejsza praca została poświęcona J. K. Obstowi w celu ujawnienia "białych plam", tudzież przybliżenia mieszkańcom Wilna i Wileńszczyzny, ale też i rodakom rozsianym po świecie, sylwetki człowieka, który był w swoim czasie jednym z najbardziej aktywnych popularyzatorów historii tej ziemi. Na wdzięczność potomnych jed-nak nie liczył. Na łamach wydawanego własnym sumptem w Wilnie pisma "Litwa i Ruś" w 1912 r. napisał: "Kto liczy na wdzięczność - tym samem utracił do niej wszelkie prawo".

"RUBNO - najcieplejsze wspomnienie mego dzieciństwa"

Relacja córki Grigorija Pietrowa (Eugenii Stasiuk z domu Pietrowej) - współwłaściciela Rubna w latach 1925-31

Rubno (obecnie lit. Kirtimai), leżące w parafii Bujwidze, wspominane jest w dokumentach archiwalnych już od XVIw. Pierwszym znanym z nazwiska właścicielem (od 1513r.) z ramienia księcia Aleksandra Jagiellończyka był namiestnik birsztański Mateusz Mikitinicz. Od 1535r. Rubno prawnie dziedziczy jego zięć - książę Fiodor Horski. Od 1568r. - wnuczka - Anna Chalecka. W 1590r. majątek kupuje Jan Czyż. Do 1604 r. , w którym to Rubno przeszło do kanonika wileńskiego Iszory, kolejnymi posiadaczami Rubna byli sekretarz królewski M. Duplicki oraz wójt wileński M. Buczyński. Starosta upicki Krzysztof Białłozor, jako kolejny właściciel, zastawił Rubno dla Kapituły Wileńskiej.

Przypuszczalnie ok. poł. XVIII w. Rubno nabyli Zabiełłowie, sprzedając je w 1778 r. Warakomskim. U schyłku stulecia majątek należał do kanonika wileńskiego Wirpszy, który zapisał go w prezencie dla swojego krewniaka - Ignacego, chorążego 1-ego pułku Piechoty Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przed 1820r. Rubno było własnością Ignacego Balińskiego, który po kilku latach odsprzedał je dla Adama Daukszy, piastującego urząd prezydenta grodzkiego wileńskiego. Na pocz. XX stulecia przeszedł na własność rodziny Roubów. W połowie lat 20-ych nabyli go na spółkę Jan Budziński oraz Grigorij Pietrow. Pierwszy, po śmierci swojego wspólnika, w 1933r. odsprzedał go redakto-rowi Janowi Obstowi, który był ostatnim przedwojennym właścicielem Rubna.

Słownik Geograficzny z 1888 r. wymienia Rubno jako dobra rodu Daukszów (folwark: 1 dym i 14 mieszkańców katolickich; wieś odpowiednio: 15 i 83). Dziejów Rubna, nawet w wersji skróconej, nie znajdziemy ani w "Lietuviškoji Tarybine Enciklopedija" (1975-1986) w 12 T. ani w Tarybu Lietuvos Enciklopedija (1988) w 4 T. Natomiast Lietuviu Enciklopedija, wydana w 1957 r. w USA, mówi o Rubnie wyłącznie jako własności rodu Daukszów (niewątpliwie, rządzili tu najdłużej) zaznaczając, że z rozkazu władz radzieckich z dworu w Rubnie wywieziono "bibliotekę, dzieła sztuki i dokumenty", pomijając, że były one wyłączną własnością Obsta.

Zgodnie z Aktem kupna-sprzedaży z 1933 r. J. Budziński Rubno "sprzedał i na zupełną własność odstąpił" Janowi Obstowi i jego żonie "w równych między nimi częściach". "(…) Jan Budzyński vel Budziński oświadczył, że jak widać z wykazu hipotecznego tej księgi, jest on jawnym właścicielem folwarku Rubno (…), obejmującego powierzchni sześć dziesiąt trzy hektarów 7597 metrów kwadratowych". (Dla porównania dodam, że np. w 1905 r. majątek liczył 1100 ha). Obstów (trzecią osobą, która tu zamieszkała była matka Obsta - Maria Obst z Sokołowskich) majątek ten kosztował 25 tys. złotych polskich. Przebywali w nim głównie w okresie letnim, na stałe mieszkając w kamienicy przy zaułku Bernardyńskim 11.

Jan Obst nie pozostawił po sobie potomka. Żyjący jeszcze naoczni świadkowie, którzy bywali we dworze (pracowali, bądź przychodzili tu coś załatwić) nie mieszkali jednak w tym domu na stałe, a ich relacje co do wyglądu wnętrza i ilości pomieszczeń są bardzo mgliste (czas zrobił swoje) i niedokładne. Dlatego za prawdziwy cud uważam odnalezienie córki wspólnika Budzińskiego " Eugenii i jeszcze za większy, że zgodziła się ze mną odbyć "wędrówkę w przeszłość swojego Rubna".

Pani Eugenio, kiedy rozmawiałam z ludźmi ze wsi o śp. ojcu Pani, powiedziano mi, że był Rosjaninem. Skąd ta piękna polszczyzna?

Z domu, z Wilna, z Rubna. Mieszkaliśmy na Pohulance. Nasz dom na Wiwulskiego 18a dziś już nie istnieje. Ojciec prowadził sklep z wędlinami na Mickiewicza róg Tatarskiej. Kupił go na spółkę z panem Budzińskim, który z kolei miał sklep na Wielkiej Pohulance. Żona Budzińskiego była z Oskierków. Córki uczyły się w klasztorze u Wizytek przy ul. Piwnej. Po polsku mówiliśmy na okrągło. Chodziłam, co prawda, do rosyjskiego Gimnazjum im. Puszkina, najpierw na Ostrobramskiej (obecnie restauracja "Miedininkai"), później na Mickiewicza (obecnie restauracja "Neringa"), ale w domu do polskiej służby zwracano się tylko po polsku. Zresztą, w gimnazjum mieliśmy lekcje w tym języku np. z historii Polski współczesnej, geografii, literatury polskiej. Polskiego uczyła nas Pani Wołczacka- młoda, zgrabna, inteligentna. Największe poruszenie w klasie wywołała scena z mrówkami z "Pana Tadeusza", więc nazwana przez naszych chłopców "Telimeną" została już nią na zawsze. Dodam tylko, że kiedyś niemieckiego uczono nas tak, że tylko niektórych słów dziś nie pamiętam, a nie tak, jak obecnie - "tylko niektóre się pamięta". Angielski i francuski były na wybór.

Do dziś mam w oczach piękny portret naszego Patrona - poety Aleksandra Puszkina. Pochodził ze zbiorów prywatnych rodziny. Naszą opiekunką ("popieczitielnicą") była Warwara Nikołajewna Puszkina z domu Mielnikowa. Nie tylko odwiedzała naszą szkołę, ale i zapraszała do siebie na obiad, herbatkę, rozmowy. Lubiła uczennice inteligentne, które bardziej niż inne garnęły się do książek, kultury. Imprezy urządzała zwykle w stylu ludowym. Cała szkoła była na jej pogrzebie w Markuciach, powszechnie zwanych Puszkinówką. Tam, w rodzinnej kaplicy została pochowana. Pamiętam ten pogrzeb. Tyle o szkole. Natomiast powracając do mojej znajomości języka polskiego, to po polsku rozmawialiśmy utrzymując przyjacielskie i częste kontakty z rodziną wspólnika ojca, którego córki były moje i mojej siostry Wiery bliskie koleżanki. Polkami były najserdeczniejsze przyjaciółki, z którymi utrzymuję kontakt do dziś, a rozmawiamy ze sobą wyłącznie po polsku. Udało mi się ten język zachować też dzięki temu, że mój mąż był lekarzem i jakiś czas np. mieszkaliśmy w Nowogródku, wśród Polaków. Niejednokrotnie byłam też w Polsce, gdzie mój małżonek pracował jako lekarz wojskowy. Dlatego i moje dzieci znają polski.

Zresztą, po polsku mówiło się w międzywojennym Wilnie wszędzie: na mieście, w sklepie, w kościele. Nasza rodzina wyznaje prawosławie, ale mój tato zawsze powtarzał, ze Bóg jest u nas jeden. Byliśmy związani, nie tylko duchowo, z kościołem Serca Jezusowego, który już nie istnieje, a który zaprojektował Antoni Wiwulski. Natomiast latem przebywając w Rubnie troszczyliśmy się o istniejącą tam kaplicę katolicką. Ponieważ ksiądz przyjeżdżał do nas raz w miesiącu, jeździło się bryczką do kościoła w Ławaryszkach czy Bujwidzach.

Pamięta Pani tę kaplicę? Zachował się jej opis z 1820r. , zgodnie z którym ołtarz główny zdobił obraz " Najświętszej Panny Pocieszenia, sukienka miedziana posrebrzana, nie odejmująca się. Ten obraz zasuwa się drugim obrazem Matki Najświętszej w ramach drewnianych, bez żadnych ozdób"...

Tego nie pamiętam aż tak dokładnie, ale mam zdjęcie. Mój brat pasjonował się fotografią, więc dzięki temu wspomnienia naszego dzieciństwa są bardzo żywe. Ścieżka, wiodąca przez pole, do białej wówczas kaplicy, prowadziła już od werandy naszego domu w Rubnie. Co tydzień nosiłyśmy z siostrą i córkami pana Budzińskiego kwiaty. One zresztą haftowały piękne obrusy na ten ołtarz. Wielkie wrażenie sprawiał fakt, że przy wielkim ołtarzu znajdował się sklep, do którego składano ciała zmarłych dziedziców Rubna, m. in. rodziny Roubów, która rządziła w majątku przed nami. To była wielka przyjemność przyjść do własnej kaplicy, by się pomodlić. Cisza, spokój i ta tajemnicza przeszłość: kilka wieków historii, panowanie różnych rodów, zwichnięte losy ich przedstawicieli…

Kaplica pod wezwaniem św. Mateusza stanowiła część naszego majątku. Latem ożywało życie nie tylko Rubna, kiedy przebywaliśmy tu rodzinami w pełnym składzie, ale i kaplicy. Tu np. odbywał się fest, na który zjeżdżała się cała okolica. Z Bujwidz przyjeżdżał ksiądz. Jako dzieci braliśmy udział w przygotowaniu bramy, niezliczonej ilości wianków. Potem było u nas przyjęcie. My - prawosławni, Budzińscy " katolicy, ale nikomu nie przyszło do głowy spierać się o coś, czy coś dzielić… Ogromną radość czerpało się z bycia razem, możliwości obcowania, wspólnej modlitwy i posiłku dziękczynnego.

Czy ten przedwojenny instrument muzyczny w pokoju Pani pochodzi może z dworku rubieńskiego?

Nie, choć wówczas leżało w zwyczaju mieć fortepian w salonie szanującego się domu, jeżeli w nim przyjmowano. Zresztą gruntowne wykształcenie muzyczne otrzymywało się w każdej szkole. Mój ojciec kochał muzykę i znał się na muzyce. To piękne stare pianino, które Pani widzi przywieźliśmy z Nowogródka, choć to i wojna była… Mój małżonek Piotr Stasiuk (pobraliśmy się w 1936r.), absolwent medycyny Uniwersytetu Wileńskiego kochał muzykę i znał się na muzyce. A w wolnych chwilach zasiadał do fortepianu, by wydobywać zeń czarowne dźwięki, a potem córka. . . Czasem myślę, że może moja prawnuczka pójdzie też w rodzinne ślady. Mój małżonek pracował w Klinice Lietuvos Draugijos. Razem chodziliśmy nie tylko na imprezy kulturalne, ale i organizowane m. in. odczyty medyczne prof. Rose - słynnej gwiazdy wileńskiej. On to bowiem prowadził prace nad stanem mózgu Marszałka Józefa Piłsudskiego, który, jak wiadomo, przeznaczył swój mózg na cele naukowo-badawcze Uniwersytetowi Wileńskiemu. Po wojnie mąż pracował zawodowo w charakterze lekarza wojskowego, więc wysłano nas do Legnicy. Dzięki temu język polski w naszej rodzinie nie został zapomniany.

Co do muzyki, to od dzieciństwa jest ze mną, jak i zamiłowanie do książek. To wszystko zostało wyniesione z domu. Ojciec dbał o naszą edukację duchową. A np. gdy tylko zaistniała w Wilnie pierwsza możliwość nabycia radia, mieliśmy je i całą rodziną słuchaliśmy koncertów muzyki poważnej. Klasykę słucham do dziś. Ojciec skompletował nam piękną, zasobną bibliotekę. Ja i teraz mam więc w swoim domu sporo książek. Jestem Rosjanką, ale otrzymałam wszechstronne wykształcenie i wychowanie w międzywojennym, polskim przecież Wilnie. Nie wyobrażam więc, by można było nie znać i nie mieć u siebie na półce Żeromskiego, Sienkiewicza, Mickiewicza, Krasińskiego. Ojciec uwielbiał również teatr. Każdego lata były na scenie wileńskiej gościnne występy trupy teatralnej z Rygi. Pamiętam, że zawczasu kupowano bilety na wszystkie przedstawienia, na które jeździliśmy z Rubna całą rodziną. Bryczkę zaprzęgano w dwa konie, nasz zarządca tymczasem coś załatwiał na mieście, a potem przyjeżdżał po nas, by odwieźć z powrotem na wieś. Jeździło się też z Bezdan do Wilna pociągiem. A kiedy wracaliśmy, pan Godlewski już czekał z powozem. To były niezapomniane chwile, swoista szkoła życia, bo miłość zaszczepiona w dzieciństwie do sztuki pozostała i na stare lata. Jak już wspominałam, ojciec nie lubił handlu, a jego zafascynowanie Rubnem udzielało się i nam.

Rubno - najcieplejsze wspomnienie mego dzieciństwa. Pyszne domowe ciasto, rozmowy towarzyskie, herbatka w salonie. Tłumne (do nas i pięcioosobowej gromadki Budzińskich dołączała się czasem rodzina zarządcy) przesiadywanie na ganku przed drzwiami wejściowymi do dworku, wspólne wycieczki do lasu, jagodobranie i grzybobranie. A w tamtejszych lasach, jak u A. Mickiewicza w poemacie: " Grzybów było w bród (…)" Zrządzeniem losu moja córka nabyła ostatnio do-mek letniskowy właśnie w tej części Wileńszczyzny.

Co Pani wie o pochodzeniu swoich rodziców?

Oboje są spod Smoleńska. Mama miała na imię Eufryzja, z domu Mostykina. Jej ojciec, a mój dziad, Siemion Mostykin pracował na poczcie "jamsz-czikom", czyli był pocztowym z własnym koniem i furmanką. W owe czasy - intratna posada. Rzeczywiście, dorobił się swego i nabył majątek w okolicach Jarcewa, gdzie i przyszłam na świat. Mój tato - Grigorij, czyli jak go nazywali w Wilnie "Pan Grzegorz" wcześnie stracił ojca i był zmuszony wyruszyć w świat w "poszukiwaniu chleba". Z natury komunikatywny, lubił czytać książki, a każdą pracę wykonywał rzetelnie. Traf chciał, że w młodości spotkał wileńskiego kupca Zachara Stiepanowicza Grigorjewa (do dziś utrzymujemy kontakt z tą rodziną), prowadzącego zakłady winne i artykułów spożywczych. W Wilnie początkowo znalazł u niego pracę jako chłopiec na usługi, później był sprzedawcą i nie tylko, co pomogło mu założyć - przy czynnej pomocy właściciela - swój własny interes.

W Wilnie zamieszkał od 1905r. i zaraz sprowadził mamę. Siostra Wiera - najstarsza z nas -przyszła na świat w 1907r. , brat Aleksy - w 1910r. W trakcie wojny ojciec nas wywiózł do majątku dziadków Mostykinych. Dojeżdżał załatwiając po drodze interesy związane z prowadzeniem sklepu. W stronach mamy przyszłam na świat (1917r.). Ojciec był zagorzałym przeciwnikiem komunizmu i kiedy się gniewał, wołał do mnie "komunistka", gdyż urodziłam się w roku rewolucji. Zresztą, miałam otrzymać na chrzcie imię Agafija, ale miejscowy pop był uparty. Zapisano mnie jako Eugenię (bo urodziłam się w dniu swojej patronki), ale tato wołał zwykle na mnie "Agapka". Później była wojna 1919r. , więc nie mogliśmy jeszcze wrócić. Ojciec przyjechał do nas nielegalnie. Za swoje antykomunistyczne nastroje siedział w więzieniu. W 1920 r. wróciliśmy jednak do Wilna i początkowo zamieszkaliśmy u Grigorjewa, stąd te serdeczne stosunki do dziś, a w 1923r. przenieśliśmy się na swoje, czyli na Wiwulskiego.

Jak wyglądał dworek w Rubnie ? Czym był dla Waszej rodziny?

Majątek ojciec kupił w 1925r. na spółkę z panem J. Budzińskim. To był przyjaciel ojca. Ojciec nie lubił zgiełku miasta, a kochał ziemię. Marzył, by na starość tu zamieszkać. Niestety…Rubno było naszym letniskiem, oazą prywatności i spokoju. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego nasze dwie zaprzyjaźnione rodziny zjeżdżały się tu w pełnym składzie. Natomiast przez cały rok o majątek dbał Jan Godlewski, zatrudniony w charakterze zarządcy. Po raz pierwszy przyjechałam tu w 1926r. Miałam wówczas 9 lat. Pamiętam to doskonale, gdyż oblałam egzamin z matematyki.

Dom, to całe misterium… Przez otwarty ganek wchodziło się do ogromnego holu. Po lewej stronie drzwi wiodły do salonu (gry i zabawy). Parkiet, cztery okna, dębowe drzwi. Zresztą, drzwi dębowe były w całym domu. Stąd szło się do pokoju gościnnego, który choć miał tylko jedno okno, ale za to ogromne i nie ocienione drzewami starego sadu, okalającego dworek. Osobne wyjście prowadziło na werandę i do biblioteki, gdzie książki trzymano na półkach. Stąd wchodziło się do jadalni, drugie wejście było z przedpokoju. W końcu korytarza była toaleta obita drewnem, m. in. z sedesem. Świron, gdzie składano zboże, na piętrze miał ogromne pomieszczenie. Latem jako dzieci lubiliśmy tu właśnie na sianie spać. Ten budynek przetrwał do naszych czasów. Nawet mieszkają w nim ludzie.

Obok był piękny staw, aleja wiśniowa. Płoty drewniane, piękne, bardzo charakterystyczne dla majątku w Rubnie. . . Gdyby nie zdjęcia i pamięć, któż by dziś o tym wiedział?. . . Pod oknami salonu - piękne klomby (w swoim czasie również fontanna). Kwitnące kwiaty, okazałe kasztanowce i drzewa jarzębiny otaczały nasz dworek. Był w sadzie prawdziwy fotel z wyszlifowanych kamieni, z wysokim oparciem, poręczami. M. in. częsty winowajca naszych dziecięcych kłótni, bo każdy chciał na nim, niczym na tronie, się usadowić. Na pocieszenie pod dwiema starymi cienistymi lipami stała ławka, nasz ratunek w letnie skwary. Całe obejście było ogrodzone drewnianym płotem.

Od werandy prowadziła ścieżka do naszej kaplicy. Była własnością majątku i naszą dumą. Ścieżka też była nasza, ale wokół (mam na myśli drogę przez pole) był majątek pana Kaczanowskie-go. Werandą można było obejść dom wokoło. Z lewej strony był sad. Z prawej - pomieszczenia gospodarskie. Kuchnia mieściła się w piwnicy. Był tam piec, gdzie wypiekano chleb, co na nas, dzieciach z miasta, robiło wrażenie. W ogóle kuchnia była dla nas miejscem szczególnym. Zawsze tu było ciepło, przyjemnie pachniało i zawsze coś się dostawało smacznego. Dębowe ławy i stół dodawały temu pomie-szczeniu powagi. Przy kuchni mieściła się duża spiżarnia, w której m. in. przechowywano wędliny.

Do majątku należały trzy sady owocowe. Jeszcze dziś pamiętam, jak smakowały tam jabłka grusze, porzeczki, maliny… Pamiętam spichlerz na zboże, że była stodoła, i tzw. murowanka do przechowywania mleka i jego przetworów. Mieliśmy przecież swoje masło, śmietanę i śmietankę, sery, twarożek. Nasza służba mieszkała w czworakach. . W majątku były trzy piękne aleje: lipowa (najbliżej dworu), wiśniowa i brzozowa. Od dzieciństwa byliśmy zżyci z przyrodą, kochaliśmy tę ziemię. Lubiliśmy przebywać nad stawem, dokąd się szło aleją wiśniową.

Może pamięta Pani w czyich rękach było Rubno przed Waszym przyjazdem?

A jakże. Dworek w Rubnie miał osiem pokoi. Miał tu m. in. pokoik roboczy (z lewej strony od kuchni) nasz zarządca J. God-lewski. Natomiast drzwi z lewej prowadziły do pani Roubiny. Zajmowała dwa pokoje z kominkiem. Nie wiem, czy prawnie należały do niej, czy była to jakaś ustna umowa między nią (wg dokumentów źródłowych Zofia Roubo, z domu Klimowicz, wdowa, była ostatnią właścicielką Rubna z tego rodu - przyp. autorki) moim ojcem i jego wspólnikiem Budzińskim.

Stara, siwiuteńka, zbolała, zasmucona. Wi-dać było, że coś ją gryzło od wewnątrz, że nosiła w sobie wielki ból… Rzadko wychodziła, z nikim nie obcowała. Nie wiem kto jej pomagał. Ludzie mówili, że dwór w Rubnie nie miał szczęścia do gospodarzy (m. in. był dawany w arendę Żydom), że niejednego zniszczyła wódka. Słyszałam, że Obst, który był tu właścicielem po nas, też pijał. Rysiek, czyli syn pani Roubiny (przedstawiciele tego zacnego rodu szlacheckiego spoczywali w podziemiu kaplicy św. Mateusza) przepił dużą część tego majątku. Ojciec kupił go, kiedy był już mocno okrojony. Wg niektórych relacji młody Rouba nie tylko pił, ale i namiętnie grał w karty. ("Cały dziedzic tej ziemi" był właścicielem kilku innych majątków na Wileńszczyźnie, m. in. takich, jak np. Jeziorki, Narbuciszki, Podjeziorce - przyp. aut.) Zmuszony do oddania palącego długu musiał sprzedać dworek… Pani Roubina nie mogła tego przeżyć… Syn zamieszkał w Wilnie. Miał tam swoją kamienicę. Do Rubna, (przynajmniej w czasie naszego tu pobytu) nie przyjeżdżał. Któregoś letniego dnia znaleziono panią nad krynicą. Poszła po wodę (lubiła tam chodzić sama) i już nie wróciła…Kto organizował pogrzeb nie pamiętam… Miałam wtedy 10 lat.

W tym roku po raz pierwszy od wielu lat zmusiłam siebie do odwiedzenia tych stron. Dale-kich, ale jakże dla mnie bliskich. Tam, gdzie stała nasza kaplica (później przeniesiona do Moś-ciszek) jest m. in. kamień nagrobny z napisem: //Ryszard Rouba // szlachcic herbu Drogomir // urodzony w 1890r. To pamiątka od rodziny z Polski (niektórzy mówią, że siostry). Nie wiem, czy panicz został tu pochowany (nie wskazano na pomniku daty śmierci), czy jest to tylko grób symboliczny…

Jak wypadła wizyta w Rubnie?

Nadspodziewanie pięknie, choć była to smutna wizyta. Co tu ukrywać… Jako podlotek opuściłam ten dom, sad, ziemię w stanie zadbania i rozkwitu, a znalazłam ruinę… Wdzięczna jestem jednak córce za to, że namawiając mnie po 70 latach nieobecności na odwiedzenie Rubna, zrobiła mi ten prezent życia. Była to nostalgiczna podróż w świat mojego dzieciństwa i domowego raju.

Przyznam szczerze, że jechałam do Rubna z mieszanym uczuciem. Odwiedziliśmy naszego starego znajomego pana Romualda, seniora rodziny Likszów, który za czasów bytności tu Obsta pomagał swojemu ojcu, zatrudnionemu w majątku. Z kolei Tadeusz, jego syn wskazał nam drogę do dworku. Niektóre zabudowania gospodarcze, m. in. murowanka, czworaki się zachowały. Z byłego okazałego dworku została tylko podmurówka… Dowiedziałam się, że Obsta bezkarnie wyrzucono stąd, w 1940r. zabrano i wywieziono mu wszelkie dobra materialne, a po wojnie była tu siedmioletnia szkoła, do której też chodził syn Likszy - Tadeusz), która spłonęła w latach pięćdziesiątych (w 6 lat po założeniu kołchozu "Pobieda"). Później wybudowano tu stodołę, dziś mocno podniszczoną i bezużyteczną.

Byłą kaplicę przypomi-nają mi tylko szumiące drzewa. Był słoneczny wrześniowy dzień. Z wolna opadały szemrząc różno-barwne, jak życie człowieka, liście. Nostalgia za tym, co "przeminęło z wiatrem" była taka silna… Oprócz pomnika nagrobnego, pięknego zresztą, Rouby stoją trzy krzyże w jednym rzędzie: miejsce wiecznego spoczynku: Obsta, jego matki i żony. Też nie byli tu szczęśliwi…

Widziała Pani osobiście Obsta? Jak wyglądał?

Tak i miałam ogromny żal. Mój ojciec zmarł w 1931r. Mama została z trójką dzieci. Nasza sytuacja społeczna i materialna zmieniła się i mama nie mogła utrzymać tego majątku. Została podjęta decyzja o jego sprzedaży. Miałam wtedy 14 lat i nie rozumiałam tego i wydawało się, że wszystkiemu jest winien Obst, bo przyszedł do naszego domu, by Rubno kupić. Zawsze szkoda mi było i jest Rubna - najcieplejszego wspomnienia mego dzieciństwa, więc pomimo wielkiego szacunku do Obsta jako szanowanego wówczas redaktora gazety codziennej "Dziennik Wileński", nie wspominam go sympatycznie.

Jak wyglądał? Niewysoki, łysawy, okrągła twarz. Mówiono, że już wtedy bardzo pił. Nigdy więcej go nie widziałam i nigdy więcej nie byłam w majątku. Wszystko przemija. Nie ma nic trwałego na świecie… Wdzięczna jestem jednak losowi za ostatnią jesień¡

Chciałabym też podziękować redaktorowi naczelnemu za to, że za pośrednictwem "Naszej Gazety" tyle dowiedziałam się o tak arcyciekawej postaci, jaką był Jan Obst. Dziękuję, że wyciągnęliście mnie na wspomnienia, które wydawały się być nikomu niepotrzebne.

Sylwetka J. Obsta w świetle relacji naocznych świadków

Pisząc o J. Obście na łamach "Naszej Gazety" ("Samotnik na bezmiernych błoniach…" 1998, nr 16, 17, oraz 18) w Roku Mickiewicza - Obst założył muzeum mickiewiczowskie, gromadził po nim pamiątki, był autorem publikacji na temat Wieszcza etc. -zdawałam sobie sprawę, że w poszukiwaniu prawdy bardzo ważne są źródła archiwalne, jednak nic nie może zastąpić świadectwa płynącego bezpośrednio z jego autografów oraz relacji mimowolnych świadków naocznych. Tych, którzy tak samo jak Obst, znaleźli się między szprychami bezlitosnej historii. Zostali okradzeni przez Sowietów, byli prześladowani, cierpieli wraz z rodzinami na zesłaniu.

Za pomoc dziękuję Wandzi, córce pana R. Likszy oraz wnuczce Justynce, które ze mną wybrały się na grób rodziny Obsta, kiedy przyjechałam do Rubna po raz pierwszy; wnuczce A. Gałeckiego - Wioletce za to, że zechciała mi towarzyszyć w podróży; Maryni Wiszniewskiej- dziewczynce spotkanej na drodze w Mościszkach, za bezinteresowną uczynność. Możliwości tej skromnej broszurki są ograniczone. Niech więc wybaczą mi wszyscy, z kim rozmawiałam w Wilnie, Kuprijaniszkach, Ławaryszkach, Mościszkach, Rubnie, Nowosiołkach, Dziekaniszkach, Czyrwiszkach oraz Bujwidzach, że nie wszystkie wypowiedzie (tudzież zdjęcia) zostały zamieszczone w danej publikacji. Zapewniam jednak, że czekają na szersze opracowanie. Dziękuję wszystkim. Życzę zdrowia i jak najdłuższej pamięci. To dzięki Wam pamięć o Obście jest wciąż żywa.

Ks. Jan Pryszmont: "Droga Pani Liliano! Dziękuję za list. Cieszy mnie pasja życiowa Pani i gorąco życzę poważnych osiągnięć. Podzielam Pani zdanie, że J. Obst był znaczącą postacią. Miałem przyjemność go poznać i przeprowadzić kilka interesujących rozmów. (…) Dowiedziawszy się o jego już śmiertelnej chorobie - pojechałem i zaopatrzyłem na śmierć. (…) Oczywiście to już tak dawno było - tyle rozmaitych i nieraz ciężkich przeżyć oddziela mnie od tych czasów - a w dodatku jestem już b. starym dziadkiem. " (z korespondencji prywatnej autorki, sierpień 2000r.).

… Na rozstaju dróg Rubno-Majkuny stoi przydrożna figura Matki Boskiej, wg świadectw okolicznych mieszkańców "słynąca ze swej dobroci". Została pozbawiona rąk. Pani Cz. Butkiewicz, która tu kiedyś mieszkała, opowiedziała mi historię pewnej obłąkanej z pobliskich Kojran. Karmiła piersią niemowlę, mąż zadźgał je nożem. Odtąd błąkała się po okolicy, majaczyła. Kiedyś wydało jej się, że na rozdrożu stoi jej mąż. Próbowała walczyć i odbiła ręce na gipsowej figurce.

Przyglądam się jej z zainteresowaniem. Robię zdjęcie. Rozmyślam. Niby drobny szczegół, a ile potrafi powiedzieć. " Widziała pani Matkę Boską, co z obciętymi przez Ruskich rękoma stoi i czasy tamte każe przypominać" - pyta mnie pani W. Oberlan. Toć jeszcze pan Obst, nasz były właściciel ją na prośbę swojej żony z Polski na zamówienie sprowadził, z Wilna do Bezdan pociągiem przywiózł, a do Rubna- bryczką i ustawił przed wejściem do swojego majątku. Błogosławiła każdego, kto tędy przechodził. Było to drugie, obok kaplicy, miejsce święte w Rubnie. Pan Obst miał ojca Niemca, a jego żona Węgierką była. Oboje mówili jednak pięknie po polsku. Chodzili do naszego kościoła i czcili nasze tradycje. Ja krowy u nich pasłam. Na ich piękne pokoje mówiliśmy "pałace". Ile tam srebra i porcelany było to nikt nie policzy…Była też uroczystość wyświęcenia tej figury specjalnie wydanym na tę cześć obiadem…"

Antoni Gałecki: Obst kupił Rubno z licytacji. Ostatni dziedzic Rubna, szlachcic Rouba przepił majątek. Jakiś czas urzędowali tu Żydzi. Obst kupił folwark z gospodarstwem ze zdjęcia, tak mu przypadł do gustu.

Ubierał się jak w telewizji, wedle mody. Kapelusz z piórem nosił. Był średniego wzrostu. Po śmierci matki i żony, kiedy został sam, zrobił się siwy jak gołąb. Nie był skąpy. Na parce koni udawał się bryczką najczęściej do Bujwidz. Zimą - na sankach. Często przechadzał się z fajką, spacerował dróżką koło dworu, landrynki ssał. Rodziny u niego pracujące miały do woli wszystkiego. Kto u niego był, nikt nie żałował. W domu pisał książki. Miał specjalny gabinet. Meble były piękne, rzeźbione. Radio, zegarki, obrazy. W domu czysto. Ańcia Butkiewiczowa i Polcia Suchodelska pomagały Pani. Żona jego - kobieta przyjemna, ale niechlujnie się ubierała. Cyganka chyba była. Lubiła psy i koty. Psów mieli 4, a kotów chyba 10. W gospodarstwie pomagał Wertelek. Ot, co gospodarny był, to gospodarny, na ogrodnictwie się znał.

Mieczysław Oberlan: Mądry to był człowiek, światły i dobry. Pamiętam, wchodzę pierwszy raz na pokoje w pałacu rubieńskim, a tam napis ogromny na ścianie: "Ci, co w tym domu bywają, co mnie życzą, niech sami mają. " Tak ja i dziś mam te słowa w pamięci. Chcieli mnie do Niemiec na roboty wysłać. To mi prośbę Obst sam ułożył i napisał od ręki, zostawili mnie w spokoju. Po dziś dzień wdzięczny mu jestem.

Ja u niego nie pracowałem i w domu jego byłem tylko ten jeden raz. Ale w majątku -nieraz. Ładnie tam było. Wertelek mu gospodarstwo prowadził i o wszystko dbał. Piękna posiadłość. Wszędzie drzewa, kwiaty, staw… Ja w tym stawie konie kiedyś kąpał, a staw do Obsta należał. Wstyd mi było, że mnie na gorącym uczynku gospodarz przyłapał. Ale on dobry człowiek był. " Będzie potrzeba - mówi - to korzystaj. "

W kościele Obst miał swoją ławeczkę w pobliżu ołtarza. Przychodzili we trójkę - matka, żona i pan. Pan był z gestem. Miał fantazję. Zawsze w garniturze i zawsze dawał na kościół po 10 zł. polskich, toć wtedy wielkie pieniądze były. A potem jak ubogi mieszkał. Pogrzeb był taki cichy… Tam pod kaplicą jeszcze w XIX wieku moi dziadkowie, Bojarunowie też byli pochowani. Ależ czyż Sowieci umieli uszanować miejsca święte?…. Nigdy nie zapomnę, jeszcze za bytności w Rubnie Obsta, jak dwie ciężarówki sowieckie zajechały i calutkie książkami załadowane gdzieś powieźli… Mówili, że Lenina on znał, uczył się razem. Mieli go na Sybir posłać. Za co? Toż Polakiem był i uczonym. Tyle gazet i książek, co u niego, Sowieci nigdy nie widzieli w żadnej bibliotece. Toż całe pokoje aż do sufitu założone były…

Romuald Likszo: Kiedy wróciłem z rodziną z Syberii, Obst już nie żył. W Rubnie miał 64 ha ziemi. Pracowały u niego 4 rodziny parobków. Do tego dwie panie pomagały przy kuchni. Do dworu chodziłem często ze swoim ojcem. Józef miał na imię. Obst mówił po łotewsku, niemiecku, rosyjsku i polsku. Litewskiego nie znał. Wspaniały człowiek, życzliwy. Przed śmiercią sporządził plan swoich dóbr, swoje zie-mie przydzielił do są-siednich miedz. Pomo-gło to potem nam je od-zyskać. Zarządzał tu wszystkim Wertelek. Z Polski był. Znajomy, czy przyjaciel nie wiadomo. Jednak był jego powier-nikiem, nie opuścił do końca życia. Był mu jak rodzony.

Typowym rysem jego biografii był fakt, że ciągle pisał. Był re-daktorem, ale nie tylko do gazety pisał. Wszystko zapisywał w swoich zeszytach. Ojciec bywało do Wilna jechał, to po 100 zeszytów naraz jemu przywoził. Pijał, ale silny był człowiek. Zawsze uczęstuje, ale sam to pół litra spirytusiku potrafił wypić. Pijanego jego nigdy jednak nikt nie widział. Pod humor śpiewał ulubioną piosenkę: "Pij bracie, pij. Na starość torba i kij…" Sprawdziły się te słowa … Golutki został … Dom mu zabrano. Tu szkoła była. Mój syn Tadeusz do niej chodził.

T. Liksza - przyp. aut. - wraz z innymi parafianami oznaczył kamieniami grób. Krzyże wykonał T. Biedulski. Na jednym z trzech umieszczono metalową tabliczkę z napisem:

JAN OBST 1876-1954
Róża Obst
Marija Obst-Sokołowska

Czesława Butkiewicz: Ładny był mężczyzna ten Obst. Pełny, jasna cera, solidny. Chodził w garniturze. Lubił czytać książki, grać na pianinie, słuchał radia. Radio to w tym domu pamiętam. Bywało nam dzieciom, pozwoli pokręcić, posłuchać. Dużo palił, często wypijał. Mój ojciec pracował we dworze furmanem, wszędzie mu towarzyszył. Obst nieraz mu się zwierzał z życia prywatnego. Ojciec bywał u jego i w domu wileńskim, gdzie poeta Adam Mickiewicz mieszkał. Pogrzeb był w 1954r. On mu już po śmierci swojej żony powiedział:"Jak umrę, to ty wykop mi dół". Msza w Bujwidzach odbyła się potajemnie… Ksiądz był taki dobry, ale prześladowali go, więc później do Polski wyjechał. Życia by mu tu nie dali. Jeszcze by gdzieś wywieźli. . .

Starą Obstową też pamiętam. Spokojna kobieta była, dobrotliwa. Ona i zmarła cicho. Znaleźli ją na kamieniu siedzącą… Była taka żywotna, umysł miała jasny. Dobry był syn. Nie zostawił jej samej na starość. Sprowadził do Wilna, a potem do Rubna przywiózł. Kiedy mama urodziła najmłodszego braciszka (mama pracowała u nich w polu i sadzie), to pani Obstowa chciała, by nazwać jak męża- Hermanem lub jak syna- Janem. Na chrzcie nadali mu imię Jan, to stara Obstowa wszystko sfinansowała.

Pani młodsza Róża, wyglądała jak Cyganka. Tak też i ubierała się, zawsze w szerokie spódnice… Z bryczki zeskakiwała lekko. Nie pamiętam, żeby ładna była. Dobra była chyba dla swojego męża, bo jak zmarła, płakał i płakał. . Obst, jak został sam, to bał się, więc tata z panem Maciejewskim nocowali we dworze. "Nie trzeba bać się. Ja głęboko zakopał"- tłumaczył ojciec. Pani Róża zmarła na zapalenie płuc. Doktor z Bujwidz za późno przyjechał… (. . .) Cała rodzina spoczęła przy majątkowej kaplicy Obsta, w miejscu Jurzdyką niegdyś zwanym. A kaplicę przeniesiono do Mościszek. Tańce tu urządzano za Sowietów. Teraz znów możemy w jej ścianach chwalić Boga. . .

Maria Narejko: Dobrze to ja pamiętam ks. Jana Pryszmonta, który odwiedzał Obsta. Był księ-dzem naszej parafii. Pracowałam w kołchozie w Bujwidzach. Doiłam krowy. Na naszych terenach Jan Obst był zadziwiająco wykształconym człowiekiem. Był tak mądry, że nieraz proszono go o radę, pomoc i zdanie. A przemawiał bardzo ładnie. Czas zatarł w mojej pamięci jego rysy twarzy. Pamiętam jednak dobrze, że był łysy, krągły. Był człowiekiem lubianym, niejeden mu wiele zawdzięczał...

Władysław Czepułkowski: Moja żona pomagała w majątku w robotach domowych, ale też i w polu. A ja chodziłem z ojcem, bo mu półki na książki robił. A tych książek to było tyle, że w głowie się nie mieści. . Tak co wieczór od razu gospodarz płacił, a ojciec był zdziwiony, bo jeszcze praca nie była skończona. "To już twoje - mówił pan. Mnie cudzych pieniędzy nie trzeba". Nigdy nie skąpił. Ubrany w garniturze, akuratnie, fajeczkę pykał. Notesik zawsze na stole leżał. Ktoś coś powiedział, a on już i zapisał.

Swoich dzieci nie miał, to dla cudzych miał dużo sentymentu. A nas tak i ciągnęło jesienią pod te ich rozłożyste kasztanowce, by kasztanów do kieszeni nawciskać. To on wyjdzie bywało, uśmiechnie się. Dwóch psów miał kudłatych - białego i czarnego, jak to w życiu dla kontrastu bywa. Ciągle wołał na nich: Basa! Basa!

Pani Róża to nas i cukierkami częstowała. Udawała, że z drzew się sypią. Co rano z psami na spacer wychodziła. (Pani miała swoje psy, a pan swoje). Postawna była kobieta. Głos męski, ale dobra. Widzi, że my na widok psów idąc do szkoły do płotu się przyciskamy, to ona mówi: "A nie lękajcie się. Ja ich trzymam". Było u nas kiedyś w albumie rodzinnym zdjęcie dworku Obsta, bo jak jego w 1940r. wysiedlili, to on jakiś czas mieszkał tam dalej, w opuszczonym domku naszych krewnych. Nosiliśmy mu jedzenie, inni też. On tu przecież wszystkim pracę dawał i hojnie wynagradzał. Czyż można było pozwolić, by marnie zginął?. . Potem chcieli go wywieźć. Na przesłuchaniu był w "sielsowiecie" w Mickunach. Nie wiem, czy starością wymówił się, czy tym, że na uniwersytecie w Rosji uczył się ze Stalinem. Zawieźli jego do Dziekaniszek…

Julian Bezganowicz: Ruscy z kołchozowymi ich wyrzucili, by nie dochodzili swego. Majątek przyłączyli do kołchozu. Mieli oni trochę złotniaków ukrytych, to Wertelek w wielkiej tajemnicy na rynek chodził, by na jedzenie wymienić, inaczej by pomarli z głodu. A co ludziom oddali na przechowanie, kiedy z Rubna ich wysiedlili, to kto zwrócił, swego jeszcze dodał, a drudzy skorzystali, plecy pokazali. Obst też zapisał na klasztor, to Wertelek doglądał go do końca. Bywał u nas. Rozmawiał. Potem prawie zupełnie głuchy był (wojna i nerwy), to pisał na kartce. Tak porozumiewaliśmy się.

Wertelek opowiadał, że Obst znał 15 języków. To dlatego na wojnie w 1919r. był tłumaczem. Nawet zdjęcie, gdzie on stoi ubrany w mundurze jest. Z Leninem się uczył, sam powiadał. Nie wzięli go, bo już za stary był, chory. Popijał sobie, bo przeżył śmierć żony i dziecka. Artystką była. Na scenie stanęła na pestkę od śliwki, zabiła się. . . A w czasie wojny przez całą noc Obst chował się od Niemców - w jeziorze siedział, to go paraliż chwycił, a jak pociągnie kieliszeczek, to lepiej się czuł. On tu w Dziekaniszkach z nikim nie chciał rozmawiać. Czasem tylko księdza przyjmował, a tak wystarczało mu obcowanie z Wertelkiem Obaj byli wykształceni, obaj dużo przeżyli, to mieli o czym pomówić. Żal było tych trzech samochodów książek (tak mówił Wertelek), które od Obsta wywieźli. Część, zdaje się, do Królewca trafiła. Dużo ich było w języku niemieckim. A zegarek Adama Mickiewcza (Obst kupował i zbierał po nim pamiątki) stoi w muzeum w Nowogródku. Miał też kiedyś w swoich zbiorach domniemane łóżko króla Łokietka. Lubił starocie zbierać, znał się na nich, jak i na historii. Pieniądze kiedyś miał, to kolekcjonował sobie.

Książki Obst kupował kiedyś i kupował. Całymi workami. Wszystko chciał szkołę dla sierot i podrzutków założyć, bibliotekę urządzić, by światłymi ludźmi byli. . Cóż, szkoła w jego dworku nawet była. Ale smutny los tego wszystkiego. Niezbadane są wyroki Boskie… Po śmierci pana Wertelek sam siedział w tym domu, a potem to już nikt. Rozebrali go. Fortepian, na którym Obst grał do ks. Toporka do Ławaryszek Wertelek zawiózł. Pogrzeb był bardzo skromny. Trumnę zatrzymaliśmy na chwilkę przed jego majątkiem, przed figurką Matki Boskiej, którą on przywiózł i sam postawił. Ksiądz wyszedł z kaplicy, poświęcił grób. Pochowaliśmy go najbliżej kaplicy.

Wertelek po śmierci Obsta wyjeżdżając do Polski zostawił u mnie jego papiery, na strychu ukryłem. Bałem się trzymać. Teraz mam 98 lat. Wówczas młodszy byłem, to strach… Ale myślę sobie: Jak to zniszczyć, człowiek tyle pisał, pracował, trudził się. Papierów nikt nie wytropił, ale myszy część zjadły…. Zdeponowano je w Polsce, to nawet podziękowanie otrzymałem za to, że "narażając się na represje" przechowałem rękopisy pana Obsta.

Kim był tajemniczy "Wertelek"?

Na to pytanie szukałam odpowiedzi kilka lat. Żaden ze świadków naocznych nie znał jego imienia. Na zachowanych zdjęciach Obsta oraz jego pierwszej żony Bianki był zostawiony podpis: W. Wiertelak. "Zaczepiłam się" o wypowiedź jednego ze świadków naocznych, kobiety, która m. in. powiedziała: "Kim był "Wertelek"? Nie wiem. Może księdzem?. . . Na kobiety jako mężczyzna nie spojrzał, kobiet nie miał i kobiety do niego nie chodziły".

Udałam się do Polski. Próbowałam zasięgnąć informacji w kręgu duchowieństwa. W międzyczasie nawiązałam kontakt korespondencyjny z ks. Janem Pryszmontem - byłym proboszczem parafii w Bujwidzach (on również, jak i towarzysz niedoli Jana Obsta był zmuszony wyjechać w swoim czasie do Polski), który odprowadzał w ostatnią drogę Obsta. Oto fragment jednego z listów: "(…) co do Wojciecha Wiertelaka. Był to brat ze zgromadzenia salezjanów - i on opiekował się Obstem. A wynikało to z tego, że Obst zapisał w spadku swój dworek i folwark (bodaj około 40 ha) salezjanom. Brat Wiertelak po śmierci Obsta repatriował się do Polski (…)"

Za zrozumienie, udzielenie informacji i pomoc w szukaniu dokumentów oraz napisaniu niniejszego artykułu dziękuję ks. Janowi Pryszmontowi, ks. Krzysztofowi Jakubowskiemu (salezjaninowi), proboszczowi parafii Bujwidze ks. Witoldowi Zuzo oraz ks. Waldemarowi Witoldowi Żurkowi, Autorowi pięknej książki "Jeńcy na wolności", na łamach której został złożony hołd braciom zakonnym, przymusowym "obywatelom" sowieckim.

Wojciech Wiertelak - zarządca majątku Jana Obsta był koadiutorem, czyli duchownym wyznaczonym przez władze kościelne do pomocy duchownemu wyższego stopnia.

Urodził się 14 kwietnia 1886r. w Łąkocinach (okolice Poznania) w rodzinie Jana i Anny z Zimniaków. W wieku 15 lat został zapisany do Zakładu im. ks. Bosko w Oświęcimiu, gdzie ukończył 4 klasy gimnazjalne. W 1908r. został przyjęty do nowicjatu w Radnej. W dwa lata później złożył tu śluby zakonne. W 1913r. . złożył w Oświęcimiu profesję wieczystą, wiążąc się na całe życie ze zgro-madzeniem salezjanów, które zajmowało się wychowaniem młodzieży męskiej. Zgromadzenie to, mające za swego patrona św. Franciszka Salezego, założył we Włoszech - "dla dobra młodzieży"- w XIX stuleciu ks. Jan Bosko (wł. Giovanni Bosco).

Lata 1914-16 spędził W. Wiertelak na wojnie w Rosji oraz Francji, gdyż jako poddany pruski został powołany do wojska niemieckiego. Po powrocie pracował w administracji biura Zakładu im. Ks. Bosko w Oświęcimiu. Wkrótce został przeniesiony do Kleczy Dolnej, skąd - do Krakowa, później do Antoniewa. W swoim życiu salezjańskim przeważnie pełnił funkcję pracownika administracyjnego w zakładach zgromadzenia albo pracował w gospodarstwie rolnym. "Rozrywką" nazywał zamiłowanie do uprawy gruntów". W latach 1929-39 koad. W. Wiertelak zarządzał majątkiem w Dworcu, który w swoim czasie księżna Maria Radziwiłłówna z Zawiszów przeznaczyła na cele dobroczynne.

Dworzec, leżący w woj. nowogródzkim we wrześniu 1939r. został zajęty przez Sowietów. Prawie na 20 lat koad. Wojciech stał się "obywatelem" byłego ZSRR: Nowogródek, Wilno, Kamienny Most, wreszcie Rubno. W Rubnie zamieszkał w dworku Jana Obsta. Pełnił obowiązki zarządcy. Wg relacji naocznych świadków "był bardzo ludzki", "nie poganiał do pracy", "cierpliwie tłumaczył", "znał się na rolnictwie", "kochał ziemię".

Kiedy w 1940r. do Rubna wkroczyli Rosjanie, pozbawiając Jana Obsta dachu nad głową, mienia i środków do życia, koad. Wojciech podzielił jego los. Obst skazany w 1941r. na Syberię ostał. Jakiś czas przebywał w domku Aleksandra Borkowskie-go, który z rodziną na wieść o zesłaniu zdążył wyjechać do Polski. W. Wiertelak marzył o powrocie do swoich. Najwyraż-niej był jednak na tzw. czarnej liście, pod stałą obserwacją, o czym świadczy zachowany jego list pisany w Rubnie 26 kwietnia 1948r. do siostry Agnieszki Kra-wiec, która informowała o śmier-ci brata Piotra (ks. Piotr, rodzony brat koad. Wiertelaka, który zm. 1947r. również był salezjaninem). " (…) Na razie - pisze W. Wier-telak- nie mogę pod żadnym warunkiem przyjechać! Jak tylko nadarzy się okazja to przyjadę o ile P. Bóg da doczekać. Bardzo ci dziękuję za wiadomości rodzinne! (…) Zostaw mi fotografię śp. ks. Piotra, bo u mnie wszystko spalone prócz jednego, listu śp. naszej Mamusi…"

Właściciel Rubna, najprawdopodobniej na początku lat pięćdziesiątych, został przesiedlony do Dziekaniszek. Okoliczni mieszkańcy dokarmiali go, choć prawie z nikim w tym czasie nie obcował. W. Wiertelak zamieszkał ze swoim byłym gospodarzem w starym opuszczonym pustym domu, należącym kiedyś do Józefa Stankiewicza. Pracował jako ogrodnik w pobliskim kołchozie "Pobieda". Obstowi pomagał przetrwać nie tylko moralnie, ale materialnie. Był cenionym fachowcem nie tylko w tym zawodzie. Miał przecież za sobą doświadczenie w administrowaniu. Wg relacji Anny Butkiewicz z Mościszek, która w swoim czasie pracowała w dworku Obsta, Wiertelaka zapraszano na różne posiedzenia i zebrania, - brał w nich udział niechętnie - o ile była potrzebna mądra i rezolutna rada. Oczytany, wykształcony górował nie nad jednym zwierzchnikiem.

Po śmierci Obsta (marzec 1954r.) koad. Wojciech zorganizował mu pogrzeb. Wkrótce zaczął się starać o wyjazd do ojczyzny - Polski. Niestety, zatrzymano mu wizę. W swoim czasie w Nowogródku skonfiskowano mu książeczkę inwalidzką (na wojnie miał zranioną nogę: uszkodzenie żyły Achillesa oraz przerwany puls lewej ręki), która mogłaby w tym wypadku okazać się pomocną, jednak Moskwa nie chciała interweniować.

Rodzina z Polski starała się u władz o powrót stryjka, który został od czasu wojny "po tamtej stronie". 12 czerwca 1956r. Wojciech Wiertelak pisał do krewnych: "Ukochani!

(…) Na razie nie wysyłam Wam listu żadnego, jaki byłby potrzebny do Ministerstwa w sprawie mego przyjazdu do Polski. W marcu tego roku, jako także po inne lata, zawarłem umowę z Zarządem Kołchozu do wychodowania na duży obszar warzywa. Nie mogę zatem zerwać umowy gdyż to przyczyniłoby się do wielkiej straty. Zostawmy to zatem na zimowy czas! O ileby miał tu ktoś przyjechać radziłbym bardzo odłożyć do przyszłego lata!

Od wypadku trochę wyjaśniam; z Wilna autobusem do Ławaryszek; do Dziekaniszek zaś 9 kilm. pieszo! Wyjaśniam, że mieszkam nie w Rubnie; już od kilku lat, ale w Dziekaniszkach. Tu bowiem założona cieplarnia i na większą skalę inspekta. W Rubnie zaś zdałem swoją ziemię w raz zabudowaniem gospodarczem dobrowolnie pod kołchoz. W domu mieszkalnym zaś (dworku Obsta - przyp. aut.), mieści się ośmioklasowa szkoła. Ja natomiast mieszkam w małym domku cudzym blisko mego zajęcia. (…)" Do listu Wiertelak załącza postscriptum: "Choroba moja sercowa złagodniała; natomiast słuch mi się ciągle pogarsza".

… Pięknym sierpniowym popołudniem 2000r. jadę do Dziekaniszek. Po raz drugi. Pokazano mi tu kiedyś łaźnię. Z miejsca jednak stwierdziłam, że brakuje jej przysłowiowej patyny, by mogła pamiętać czasy Obsta. Upadł mit o "starej rozpadającej się łaźni", w której jakoby ostatnie lata swego życia spędził Obst obok Wiertelaka. Sama o tym też kiedyś pisałam, powtarzając naiwnie w ślad za dziennikarzem, który na pewno nigdy tu nie był. Jakże wszystko inaczej wygląda z autopsji…

Historyczna wzmianka o Dziekaniszkach jako takich jest datowana 1412r. , kiedy to WKL Witold nadał je na dochód i utrzymanie dziekana - stąd ich nazwa - przy Kapitule Wileńskiej. Jeden z najstarszych obecnych mieszkańców tej wsi Wincenty Miliszkiewicz (86 lat) pamięta jeszcze budynki należące do mnichów i znajdujący się na ich terytorium browar.

Pani! Mój dziadek, wieczny pokój, był bardzo silnym człowiekiem. Za pańszczyzny zarobił kopę żyta. Pan mu powiedział: Bierz, ile za raz udźwigniesz. Mieszkaliśmy dalej, o tam, więc zostawił to wszystko w pobliskim rowie. Nas, dzieciaków, posłał abyśmy do domu je przynieśli. Pani, ależ gdzież tu przyniesiesz za jeden raz… To by na cały wóz starczyło. Taki to był silny człowiek…

Czy znane jest w waszej wsi takie nazwisko jak Obst?

A jakże! Toć tu wszyscy jego znali. Świętej pamięci sąsiadka Jadwiga Suświło Niemkini była, po niemiecku z nim rozmawiała. Do-brze mówił, ale po polsku lepiej. Czysto. Był Polakiem całą gębą. Po polsku śpiewał, a książek, gazet sprowadzał bez liku. My tu jak świat światem tego nie widziawszy.

Mówią i piszą, że żył tu w strasznej nędzy. Dogorywał w starej rozpadającej się łaźni na końcu wsi?

Obst to już minione czasy, legenda. . . Ja, proszę panienki, mieszkam tu od urodzenia. Pana Jana Obsta znał osobiście, w pałacu u niego, tu w Dziekaniszkach, bywał…

W pałacu?…To on tu w pałacu mieszkał?…

Kiedy jakiś właściciel majątku mieszka, to jakże tu inaczej powiedzieć. Ściślej mówiąc, był to tylko dom. Kiedyś nawet piękny. Do Stankiewiczów należał, córka jego na fortepianie grała. Obst też grał… Dom był drewniany, wcale nie mały. O tam, widzi panienka, na tym polu. Po mnichach ziemia ta była własnością rodziny Stankiewiczów, nie należeli tu do biedoty. Do Polski "drypnęli". Czasy były niespokojne…, rozumie panienka. Na uboczu, na odludziu, w samotności stała budowla…Przesiedlili tu świętej pamięci Jana Obsta. Mądry był człowiek i pisaka. Kiedy nie przyjedziesz, to on pisze i pisze. A jak mówisz, to on słucha i też pisze. Gospodarz tu prawie niczego nie zostawił. Pamiętam, że stał stół, krzesła i fortepian…, ale w jakim stanie nie powiem. Och, jak grywał, jak śpiewał… A jeszcze mówili, że po śmierci swojej pierwszej żony głos stracił, ale potem odzyskał. Pamiętam do dziś, jak dziedzic siedział przy fortepianie i kieliszek wódki zawsze stał…

Czy ten dom był Obsta własnością?

Nie, pani. To była swojego rodzaju banicja. Za stary już był, żeby pracować. On od starości i zmarł. A przecież tyle w życiu przeżył. Powiadali w Wilnie, że przepadł. Sowieci zabrali mu wszystko - bogaty był, wygnali z majątku, chcieli na Sybir wywieźć. Ale on uczył się ze Stalinem, to jak o tym powiedział, to zawahali się… To i zostawiwszy go w naszych Dziekaniszkach w opuszczonej chałupie.

A tu w Dziekaniszkach za co żył?

A sam Bóg raczy wiedzieć Pani. Wertelek mu pomagał. Zarządza znaczy się jego dóbr w majątku Rubno. Dzięki Bogu nie doczekał się Pan tej chwili, kiedy jego dwór podpalili, bo by zwariował. Mówią, że bardzo lubił ten dom, lepiej niż swój wileński. Wertelek nie miał nigdy swojego domu, ani rodziny. Obst był dla niego wszystkim. Nie wiadomo, skąd się tu na Wileńszczyźnie wziął, wojna była… Ale jak przykleił się do Obsta, to do końca wierny mu był…

Jak miał na imię zarządca Obsta ?

A kto jego wie, Wertelek i Wertelek mówili wszyscy. A jak tu kołchoz zorganizowali, Wertelek poszedł pracować. Był ogrodnikiem. Nadto lubił to zajęcie. Karmił Obsta, rozmawiał z nim, dbał o niego. A kiedy Pan zmarł, zatroszczył się o jego pogrzeb. Ludzie, którzy znali Obsta, ci najstarsi, wszyscy odprowadzali go w ostatnią drogę. Dużo ich nie było… Ja w Rubnie, kiedy jego chowali obecny nie byłem. Obst był człowiekiem religijnym, a za Sowieta trzeba było z tym się kryć. Więc z Dziekaniszek trumnę powieźli do Rubna bez księdza… Wertelek zadbał o wszystko. Trumnę zatrzymali na chwilę przed wjazdem do dworu, gdzie była ustawiona przez Obstów Matka Boska, przez miejscowych Rubieńską zwaną. Przed zgonem nieboszczyka w tajemnicy sprowadził do niego księdza… A domu tego to już dawno nie ma…

Wojciech Wiertelak był prześladowany przez przewodniczącego kołchozu w Dziekaniszkach Władysława Rynkuna, który za wszelką cenę chciał zatrzymać fachowego pracownika. Kiedy jesienią 1956r. spłonął umyślnie podpalony dworek Obsta, w którym mieściła się szkoła, winę zwalono na salezjanina koad. Wojciecha. Został zatrzymany, jednak miał niepodważalne alibi: widziano go w Ławaryszkach u ks. Stanisława Toporka. Żeby nie być gołosłowną, przytoczę fragment treści autografu, wysłanego z Ławaryszek przez ks. Toporka do ks. Wielkiewicza w Zdzięciole:

"… Mniej więcej dwa tygodnie temu spotkała go (salezjanina koad. Wojciecha - przyp. aut.) swego rodzaju nieprzyjemność. W niedzielę kiedy był u mnie wieczorem spaliła się szkoła w dawnej posesji Obsta (Rubno). Oczy-wiście winowajcę musiano znaleźć, i od razu z miejsca posądzono Wojciecha. Początkowo nawet go zatrzymali w milicji, ale ponieważ udowodnił im, że w tym czasie nie było go w domu, więc go zwolniono, ale mu zatrzymali wizę. Wiadomość tą otrzymałem od człowieka, którego on przysłał. Polecił jednak nie pisać i nie przyjeżdżać do siebie, aż sam da znać. Od ludzi się dowiaduję, że to robota przedstawiciela kołchozu, który usiłuje go zatrzymać ponieważ nie ma ogrodnika. Tak wygląda nagroda za dobrą pracę! Do dziś nie mam żadnych od niego wiadomości. (…)"

Przez wiele lat narażając swe życie koadiutor Wojciech chronił dokumenty Obsta, rękopisy, zdjęcia. Przed wyjazdem do upragnionej ojczyzny zostawi je w sąsiedniej wsi u Juliusza Bezganowicza (ur. 1903), rodzina którego dokarmiała Obsta za jego pobytu w Dziekaniszkach. Wiertelak odwiedzał Juliusza, by porozmawiać o życiu, ludziach, wypadkach i książkach (J. Bezganowicz, choć i chłop, wyjątkowo na tamte czasy był piśmienny). Znali się już wcześniej, kiedy za pomyślnych czasów dla Rubna zarządca przyjeżdżał w te strony, by coś załatwić na prośbę Obsta. W domu Bezganowicza m. in. rozmawiano o ciężkiej doli redaktora-ziemianina. Tylko tu czuł się salezjanin pewnie, wiedział, że go nie zdradzą, a czas pokazał, że się nie mylił.

Repatriacja nastąpiła dopiero 5 kwietnia 1959r. Wiertelak wrócił do Polski mocno schorowany. Był zmuszony odbyć kurację zdrowotną. Z chwilą powrotu do swojej wspólnoty przedstawił przełożonemu prośbę w sprawie skierowania go do domu salezjańskiego w Płocku. "Jest tam kawałek ogrodu - pisał w sierpniu 1959r. , toby mogła być w nim rozrywka".

Wkrótce zamieszkał w domu zakonnym pw. św. Stanisława Kostki. Nadwerężone zdrowie coraz bardziej dawało znać o sobie. Z czasem głuchota wyłączyła tę szlachetną postać zupełnie z życia. Jednak w pamięci swoich współbraci pozostał jako człowiek głęboko wierzący, uśmiechnięty, pogrążony w ulubionym zajęciu. W korespondencji do ks. Inspektora w marcu 1960r. skonstatował: "Prócz wojennych nabytków dają mi się we znaki dwadzieścia lat przebytych u sąsiada". Nawet postępująca skleroza nie pozwoliła mu zapomnieć przeżyć z lat 1939-59, kiedy był "jeńcem na wolności", przymusowym obywatelem sowieckim.

Zmarł 8 czerwca 1969r. w Płocku w wieku 83 lat. Tamże został pochowany. I gran dolori sono muti (wł.). Wielkie cierpienia są nieme.

Życie oraz spuścizna Jana Obsta

Dzieciństwo i lata młodzieńcze

Jan Konrad Obst urodził się 24 grudnia 1876r. w Lipsku. Ojciec Herman Bernard Obst - prof. dr nauk medycznych był dyrektorem Museums für Völker-kunde (Etnograficz-nego) w Lipsku, które sam założył w swym rodzinnym mieście w 1873r. Marzył, by jego jedynak kontynuował rozpoczęte dzieło. Matka - Maria Obst z domu Sokołowska po-chodziła z polskiej rodziny szlacheckiej herbu Korab, osiadłej na Inflantach. Była właścicielką majątku Duksztygoł w powiecie rzeżyckim (koło Janopola), który z czasem zapisała na swego syna mając nadzieję, że zostanie ziemianinem inflanckim.

Jan Konrad uczył się w gimnazjum w Lipsku, w konserwatorium i na uniwersytecie. Studiował na wydziale humanistycznym. Jego konikiem była historia oraz historia kultury. Na uczelni zetknął się z poglądami hakatystycznymi. O sobie powiadał: "Politykę, a zwłaszcza wszelką nienawiść narodową żywo wykluczam". Lata dziecięce i młodzieńcze spędził na terenie Niemiec. Matka potrafiła nie tylko przekazać mowę swoich przodków, zaszczepić rodzinne tradycje, umocnić w wierze katolickiej, ale i zainteresować syna inną, bo swoją ojczyzną, gdzie bywał w sprawie majątku ziemskiego Sokołowskich. Ze względu na pochodzenie matki, z Litwą "stale utrzymywał żywy kontakt".

Pierwsze jego prace literackie były pisane w języku niemieckim. W 1898r. odwiedził w Grodnie pisarkę jaśniejącą " naonczas w pełnym blasku zasłużonej sławy" - Elizę Orzeszkową. Nie sposób dociec, czy złożył jej wizytę tylko jako początkujący literat, czy też jako młodzieniec, któremu ciążył dualizm w wyborze tożsamości narodowej. Np. historyk St. Lorentz, mający do czynienia z Obstem już na gruncie wileńskim, na ten temat powiedział: " pod jej wpływem całkowicie spol-szczył się. " Za radą pisarki odnalazł np. uczestnika powstania styczniowego J. Karpowicza, spisał jego wspomnienia, a owocem spotkania była książka wydana drukiem w Wilnie w 1929r. pt. "Imć pana rotmistrza Józefa Karpowicza, powstańca z r. 1863, wspomnienia".

Okres rosyjski

Z zachowanych rękopisów Obsta wynika, że początkowo Rosję przemierzał jako śpiewak operowy, a później aktor wędrownej trupy. Wygląda na to, ze nie tolerowali tego jego rodzice, jak też faktu, że żoną jego była zawodowa aktorka francuska Blanche (Bianka) Camerlot. Finansowo powodziło im się wyjątkowo skromnie. Niedostatek był stałym ich towarzyszem. Po jej tragicznej śmierci (poroniła dziecko), Obst stracił głos (tenor), pogrążył się w alkoholizmie, wiele przeszedł.

Postanowił wrócić do Petersburga, gdzie przedtem nieraz oboje występowali na scenie. Prześladująca go bieda w sensie material-nym, brak stałej pracy, zmusiła Obsta do pisania recenzji teatralnych. Tak wszedł (1903r.) do redakcji "Kraju", petersburskiego pisma wydawanego po polsku, gdzie pełnił funkcję sekretarza oraz kierownika działu literacko-kulturalnego aż do jego zamknięcia, a później zainicjował wydanie "Kwartalnika Litewskiego". W korespondencji z 1909r. do E. Orzeszkowej m. in. pisze: "(...)związany licznemi więzami serdecznemi z Litwą, Litwie i jej kulturalnym potrzebom pragnę poświęcić siły moje"

W Petersburgu poznał swoją drugą żonę - Różę (Cygankę z Węgier o słowiańskim rodowodzie) z domu Miloszowicz, z pierwszego małżeństwa Helmich, która, jak i on, wiele w życiu przeszła. Po wielu latach milczenia napisał do matki, która mu odpowiedziała przychylnością. Na ten okres przypada nawiązanie kontaktów twórczych z takimi z pismami polskimi, jak: "Dziennik Poznański", "Czas", "Gazeta Lwowska", "Tygodnik Ilustrowany", na łamach których aktywnie zabiera głos jako dziennikarz (pseud. Korab oraz Ligo). Będąc miłośnikiem dzieł sztuki, ich znawcą (z racji zawodu wykonywanego przez jego ojca i z racji własnego wykształcenia) w swoim mieszkaniu gromadził przedmioty o wartości artystyczno - historycznej. Oprócz książek oraz dokumentów źródłowych, posiadał m. in. obrazy, kolekcję porcelany i cenne zdjęcia archiwalne z okresu powstania 1863r. W 1911r. redakcja miesięcznika "Kwartalnik Litewski" zostaje przeniesiona do Wilna i ukazuje się pod nazwą "Litwa i Ruś".

W Wilnie

Państwo Obstowie nabyli w Wilnie kamienicę przy zaułku Zamkowym, w okresie międzywojennym nazwanym Bernardyńskim, pod nr 11. W mieszkaniu, należącym w latach 1911-1940 do J. Obsta, przebywał w swoim czasie poeta Adam Mickiewicz. Obst założył więc tu Muzeum Mickiewiczowskie (częściowo ziściło się więc marzenie jego ojca), które udostępniał zwiedzającym bezpłatnie. Zresztą, już od początku bytności w Wilnie potrafił zaznaczyć swoją obecność w życiu naukowym i kulturalnym miasta. Zaraz po przyjeździe (1911) został członkiem Towarzystwa Polskiego Naukowego. W rok później pełnił obowiązki jego sekretarza. Był też odpowiedzialny za wydaw-nictwa tego Towarzystwa. Wygłaszał odczyty. Publikował artykuły na łamach pierwszego w XX wieku w Wilnie polskiego czasopisma naukowego - "Roczniki Towarzystwa Przy-jaciół Nauk".

Podstawową jednak dzia-łalnością Obsta w tym czasie pozostawała jego praca w charakterze dziennikarza. Był redaktorem i jednocześnie wydawcą kilku pism. Jeszcze w Petersburgu szykował się do przejęcia dziennika "Gazeta 2 Grosze". W 1911r. (w miejsce "Gazety 2 Grosze") ukazała się pod jego patronatem"Gazeta Codzienna", która była najbardziej poczytnym i najtańszym wówczas dzien-nikiem polskim na terenie Litwy. Pismo to w dużym zakresie uwzględniało " sprawy religii, moralności, życia Kościoła". Drukując się w obu swo-ich pismach Obst nadal kontynuuje swoją działalność w charakterze korespondenta w prasie wydawanej na terenie Polski. Wzorując się na warszawskim "Tygodniku Ilustrowanym", do którego również pisywał, stworzył wileńskie "Wiadomości Ilustrowane" (1913r.), jako cotygodniowy dodatek "Gazety Codziennej". Pismo to było w całości poświęcone kulturze. Drukował utwory literackie, wiele miejsca udzielał tradycjom regionalnym.

I wojna światowa, a ściślej wkroczenie do Wilna armii Niemiec we wrześniu 1915 r. , cenzura okupacyjna sparaliżowały nie tylko działalność wydawniczą J. Obsta, ale i życie polskie w Wilnie w ogóle. W okresie okupacji niemieckiej udało się Obstowi zainicjować wydawnictwo "Biblioteczki dla Ludu i Młodzieży", jednak cenzura niemiecka "dokonała jej konfiskaty, a sam wydawca znalazł się, na krótko, w więzieniu". W latach 1916-1918 Obst wznawia wydawanie "Gazety Codziennej" pod nazwą "Dziennik Wileński". W 1919 r. znalazł się w szeregach Wojska Polskiego. W trakcie działań wojennych w latach 1919-1920 ucierpiały jego zbiory prywatne. M. in. zaginął cenny zbiór zdjęć z 1863r.

Od 1922r. Obst stał na czele Ligi Robotniczej, organizacji samokształceniowo-oświatowej. Pełnił obowiązki prezesa. Wygłaszał prelekcje z historii i geografii, urządzał kursy; w ogóle zajmował się pracą kulturalno-oświatową. Był jednym z najwybitniejszych -obok Józefa Hłaski - działaczy wileńskiej Narodowej Demokracji. Cały wileński jego okres redaktorstwa przebiegał pod "wyraźnym nastawieniem endeckim". Jednak służba kulturze polskiej, wierność katolicyzmowi i hołd składany tradycji narodowej - niezmiennie pozostały jego dewizą. W okresie międzywojennym J. Obst nie przerywa swojej pracy dziennikarskiej. Przez cały czas współpracuje z pismami ukazującymi się praktycznie w całej Polsce. Swoje artykuły (głównie dotyczące przeszłości Litwy) zamieszczał również w "Dzienniku Wileńskim" Aleksandra Zwierzyńskiego. Obst był redaktorem naczelnym tej gazety w latach 1925-1933.

Przebywając w Wilnie Jan Obst wydał osobno drukiem wiele broszur, kilka książek. Większość odnosiła się do Litwy i miała charakter popularyzatorski: "Polska i Litwa" (Wilno 1912), "Jak się Litwa w 1812r. z Polską połączyła" (Wilno 1914), "Rachunki miasta Wilna z r. 1657 i 1688" (Wilno 1914), "Wielki Piątek" (Wilno 1915), "Wielkie przewroty dziejowe" (Wilno 1917), "Kapitał, praca i wynagrodzenie" (Wilno 1918) "Odwieczny spór Polski z Moskwą o Litwę" (Warszawa 1919), "Litwa w świetle prawdy historycznej" (Wilno 1922), "Ziemia dla kraju, prawa dla ludzi" (Wilno 1927), "Historia cudownego obrazu M. B. Ostrobramskiej" (Wilno 1927 i 1937) i in.

Rubno

"Stawiający Jan Budzyński vel Budziński oświadczył, że, jak widać z wykazu hipotetycznego tej księgi, jest on jawnym właścicielem Folwarku Rubno A, w gminie dawniej Bystrzyckiej, a obecnie Mickuńskiej, powiecie Wileńsko " Trockim położonego, obejmującego powierzchnię sześćdziesiąt trzy hektarów 7597 metrów kwadratowych, w księdze niniejszej uregulowanego, i że obecnie, stosownie do orzeczenia Powiatowego Urzędu Ziemskiego w Wilnie z dnia 6 października 1933 roku, w odpisie do zbioru dowodów tej księgi pod N-6 załączonego, rzeczoną nieruchomość tak, jak posiada i posiadać ma prawo wraz ze wszystkiemi, znajdującemi się na tejże nieruchomości, zabudowaniami, tudzież ze wszystkiem tem, co stanowi nieruchomość z prawa, natury i przeznaczenia, bez żadnego na rzecz swoją wyłączenia, przez akt niniejszy sprzedaje i na zupełną własność odstępuje współstawającym Janowi i Róży małżonkom Obstom, wspólnie w równych między nimi częściach, za umówioną cenę szacunkową złotych dwadzieścia pięć tysięcy /25000 zł. . /, i na przepisanie tytułu własności do sprzedawanej nieruchomości w wykazie hipotecznym tej księgi oraz wszędzie, gdzie zajdzie tego potrzeba, na imię nowonabywców zezwala, na jednostronny któregokolwiek z nich wniosek" (wyciąg z Aktu kupna-sprzedaży z października 1933r.).

W edycjach książkowych, w których zostały opisane lata trzy-dzieste przedwojennego Wilna, na temat Obsta odnotowano, że "działalność jego wyraźnie w tym czasie osłabła". Wiek, choroba, ale też fakt, że był skłócony z niektórymi środowiskami ówczesnego życia kulturalnego Wilna (zarzucano mu poglądy endeckie) zrobiły swoje. Rubno stało się jego drugim domem, gdzie znalazł spokój i ciszę. I tylko od czasu do czasu pisywał do "Dziennika Wileńskiego". Adres rubieński Obsta figurował m. in. na korespondencji oficjalnej. Np. w 1937 r. Warszawskie Towarzystwo im. Orzeszkowej wysłało mu podziękowanie za wypożyczone listy pisarki do F. Rawity-Gawrońskiego. W tymże roku ukazała się ostatnia książeczka Obsta - wznowione wydanie "Historii cudownego obrazu M. B. Ostrobramskiej" - z okazji dziesięciolecia koronowania obrazu.

Rubno było początkowo letniskiem państwa Obstów. Zostało nabyte po sprzedaniu Duksztygołu na Inflantach. Matka Obsta ze względu na swój wiek potrzebowała nie tylko opieki, ale i świeżego powietrza. Pokochała ich Rubno - dworek, okolicę i ludzi.

W obawie przed rozruchami wojennymi Obst przewiózł do Rubna swoje księgozbiory i kolekcje prywatne (w dużej mierze przywiezione jeszcze z Petersburga). W 1940r. biblioteka Obsta została przez Rosjan zarekwirowana, dzieła artystyczne wywiezione. Śmierć matki, a wkrótce i żony była ko-lejnym, ale nie ostatnim ciosem. Obst ogołocony ze wszystkiego został pozbawiony majątku, pieniędzy, dworu, dachu nad głową. Wraz ze swoim zarządcą Wojciechem Wiertelakiem, salezjaninem, który w 1939 r. okazał się "po tamtej stronie", tymczasowo zamieszkał w chłopskiej chałupie po Ignacym Czepułkowskim.

Ostatnie lata życia

"Ciała nasze są jak jabłka wiszące na drzewach: albo spadają już dojrzałe, albo niedojrzałe wcześnie toczą się po ziemi" - powiada rzymskie epitafium.

Wg relacji świadków naocznych Obst został przesiedlony z W. Wiertelakiem do Dziekaniszek już po wojnie, w dobie organizu-jącego się gospodarstwa kołchozowego. Ostatnią życiową przystanią Jana Obsta był stojący na uboczu stary, opuszczony dom rodziny J. Stankiewicza. Ich sytuacja materialna była godna politowania. Nie mieli nawet najniezbędniejszych rzeczy potrzebnych do prowadzenia gospodarstwa, w tym naczyń i pościeli (W. Wiertelak pracował jako ogrodnik w kołchozie dopiero po śmierci Obsta). Okoliczni mieszkańcy dokarmiali obu. "Karmiłem i pomagałem, bo znaliśmy się wcześniej - relacjonuje J. Bezganowicz. Dobry był człowiek i uczony. Dziurawy kożuch służył mu jednocześnie jako kołdra i wierzchnie okrycie w nie ogrzewanej chałupie. Nigdy nie wychodził, tylko pisał i pisał. Po śmierci dawałem co roku za jego duszę. Zmarł w skrajnej nędzy".

W Dziekaniszkach Obst okrył się maską obojętności, nie chciał z nikim prócz Wiertelaka i księdza, który tu przychodził potajemnie, obcować. Przez całe dnie pisał swoje pamiętniki na podstawie wcześniej sporządzonych notatek. Zmarł w wieku 79 lat. Na świadectwie zgonu zostało zapisana data: 9 marca 1954 r. Trumnę zrobili ludzie ze wsi. Pogrzeb zorganizował Wiertelak, który w tajemnicy sprowadził księdza, poprosił o poświęcenie grobo-wego dołu. J. Bezganowicz pamięta obecność przy tym nastę-pujących osób: Wojciecha Wier-telaka, Juliana Bezganowicza, Marii Bezga-nowiczowej (swojej żony), Moniki Stefanowiczowej, Władysława Worokina. Zgodnie z tradycją panującą na Wileńszczyźnie do udziału w obrzędzie pogrzebowym był zaproszony śpiewak.

Jan Obst został pochowany w Rubnie, przy kaplicy stanowiącej część jego majątku, obok matki i żony. Wg tradycji miejscowej był tu niegdyś cmentarz, miejsce wiecznego spoczynku dziedziców Rubna. Niczym "szereg cichych głazów" stoją nad grobami rodziny Obstów trzy wymowne żeliwne krzyże…

Pamiętniki Obsta

Cudem ocalały i stanowią dziś wartość kulturalną. Wiertelak repatriując się w 1959r. do Polski zostawił je u chłopa J. Bezgano-wicza (piśmiennego) ze wsi Czyrwiszki. W 1992r. na ten temat "Goniec Kresowy" (Białystok nr 9 s. 16) pisał: "Dzięki staraniom Ryszarda Maciejkiańca, sekretarza Związku Polaków na Litwie, pamiętniki Jana Obsta zostały odnalezione i zabezpieczone". Obecnie zapiski Jana K. Obsta znajdują się w Bibliotece Głównej Uniwersytetu w Białymstoku.

Miałam okazję przejrzeć 191 (!) zeszyt pamiętników zapisanych pismem w miarę spokojnym, pochylonym lekko w prawo. Większość zeszytów jest produkcji polskiej (okres międzywojenny), ale też sowieckiej, kilka litewskiej. Niektóre zostały sporządzone własnoręcznie z różnego rodzaju kartek. Prawie we wszystkich charakterystyczne są liczne doklejki. Pisząc o okresie pierwszego małżeństwa (7 lat) autor zamieścił wiele dopisków, wierszy, urywków z piosenek, sentencji, zdań w języku … francuskim. Potrzebował kilka lat, by wziąć się w garść po śmierci żony i nienarodzonego jeszcze dziecka. Rozpaczał i przelał swoje uczucie na papier: "Jedna tylko była ta czarna trumienka, osypana kwieciem, w której spoczywało szczęście moje, świat mój, wszystko moje!".

Dzięki pozostawionym rękopisom Obsta odkryłam go na nowo. Nie dziennikarza, wydawcę, czy historyka, lecz człowieka, któremu nic nie było obce. Człowieka-artystę, znającego się na sztuce, literaturze, muzyce. Człowieka uczuciowego, wrażliwego, kochanego i kochającego. Otwieram zeszyt oznaczony 123 (c), a zatytułowany "Szczęście". Czytam ze wzruszeniem: "Rok 1914-y. Wigilia św. Jana… na ten raz nie historyczna, nie narodowa, … całkiem osobista. Równo przed dziesięciu laty, w noc mojego patrona, błądząc bez celu samotny jak człowiek tylko być może śród tłumu, znalazłem w wielkomiejs-kim ogrodzie cudo - kwiat paproci, który kwitnie oto w mym ogródku, nie tracąc swej czarodziejskiej mocy…"

Róża- Rozalia-Różyczka…, to m. in. ona po przybyciu do Wilna dowiedziała się o sprzedaży ka-mienicy Mickiewicza ... W swoich zapiskach na temat Wilna J. Obst ubolewa, że jest nad Wilią pomnik Katarzyny i Murawjowa, a nie ma pomnika ... Adama Mickiewicza. "Nie przeczę, że na razie poczułem się bardzo nieswojsko w nowem otoczeniu, w nowych warunkach; ostatecznie potraktowałem wszystko jako zmianę dekoracji w tej sztuce życia". Dał sobie rady, niech tylko każdy z nas zostawi po sobie tyle, ile zostawił Obst. "Praca - twierdził - najskuteczniejszy lek na wszystkie dolegliwości".

Testament Obsta

Nie ulega wątpliwości, że było kilka zapisów testamentowych (notatki Obsta oraz relacje świadków) sporządzonych przez Jana Obsta. Dotychczas udało mi się dotrzeć tylko do jednego, spisanego w Wilnie w kancelarii notariusza T. Wróblewskiego dn. 30 grudnia 1919r. A oto fragment: "(…) Wszelkie pieniądze w gotówce i papierach procentowych oraz wszelką ruchomość domową, jakie się okażą w dniu mojej śmierci zapisuję na własność żonie mojej Róży(…) Należące do mnie nieruchomości, a mianowicie: dom w mieście Wilnie przy ul. Bernardyńskiej pod numerem jedenastym i majątek Duksztygoł w powiecie Rzeżyckim w Inflantach, jako też zbiory moje: mebli stylowych, porcelany, sztychów, książek i obrazów, gdziekolwiek by się takowe w dniu mojej śmierci znajdowały, zapisuję w dożywotnie używanie pomienionej wyżej żonie mojej Róży, po najdłuższym zaś jej życiu zapisuję na własność Akademji Umiejętności w Krakowie, z tym, aby pomieniona Akademja użyła zapisany jej fundusz na rzecz Uniwersytetu Wileńskiego podług swego uznania, o ile ten Uniwersytet będzie istniał jako Uniwersytet Polski (…)".

APEL

Szanowni Państwo!

Jan Konrad Obst nie pozostawił po sobie potomka. Jego książki, pisma i artykuły możemy przestudiować m. in. w Bibliotece Akademii Nauk w Wilnie, Bibliotece Narodowej w Warszawie, w Bibliotekach Jagiellońskiej i Czartoryskich w Krakowie. Zasługi Obsta nie tylko na polu nauki i kultury, ale również wobec prostego chłopa z Wileńszczyzny są ewidentne. Co więcej, do dziś funkcjonuje Muzeum Adama Mickiewicza w Wilnie, najstarsze po paryskim, muzeum Wieszcza.

Grupa Inicjatywna apeluje o wystawienie pomnika nagrobnego Janowi K. Obstowi - redaktorowi, wydawcy, historykowi. Człowiekowi, którego dewizą była "służba kulturze polskiej, wierność katolicyzmowi i hołd składany tradycji narodowej".

"Do prawdziwej wielkości potrzeba: zrozumienie swego czasu i umiejętność liczenia się z nim". Jan Obst

"Praca - najskuteczniejszy lek na wszelkie dolegliwości..." Jan Obst


Nasz Czas

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com