…Henryk Sienkiewicz był pisarzem dla dzieci, które na zawsze zostają w nas i którymi my na zawsze zostajemy gdzieś w głębi naszych serc i w mrokach podświadomości. Stefan Żeromski był pisarzem dla młodzieży. Józef Mackiewicz jest pisarzem dla dorosłych, dla ludzi w wieku męskim, wieku klęski.
Marian Hemar. Tydzień Polski, 1966

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI

Borejkowszczyzna "I wiatr tameczny
rozpoznam płucami"...

W minioną sobotę, 4 października, w bibliotece - muzeum w Borejkowszczyźnie uroczyście obchodzono 180. rocznicę urodzin Władysława Syrokomli, ..."bo choćbyśmy, nie wiem jak daleko, zapuszczali w głąb jego duszy, nie znaleźlibyśmy innej, jak miłość ziemi ojczystej, miłość wszystkiego, co z tej ziemi wyrasta", zaznaczał przed osiemdziesięciu laty w odczycie wygłoszonym w Wilnie na uroczystym obchodzie stuletniej rocznicy narodzin poety prof. , rektor USB Marian Zdziechowski.


Mimo że te 180. urodziny poety były bardziej skromne, a ich obchody zawdzięczamy przede wszystkim kierowniczce biblioteki Irenie Masiewicz, wileńskim poetom oraz Szkole Średniej im. Władysława Syrokomli, która gremialnie zawitała na uroczyste obchody pod przewodnictwem aż pięciu polonistów, wystawiając przedstawienie i nadając ton całym urodzinowym obchodom, tym niemniej jest to wydarzenie ważne. W Unii Europejskiej, gdzie się Litwa znajdzie za 30 tygodni, wyróżnikiem w wielkim europejskim domu będzie posiadanie, zachowanie i propagowanie własnej kultury, własnych obyczajów, które mogą budzić zainteresowanie i ubogacać ogólnoeuropejską skarbnicę pięknym swoistym dorobkiem. Do takich na pewno należy nasz, tutejszy Ludwik Kondratowicz - Władysław Syrokomla, będący nie tylko narodowym, ale i ludowym poetą, synem i obywatelem W. Ks. Litewskiego, "jednem z najpiękniejszych uosobień ducha Litwy i Białej Rusi w poezji naszej", którego "imię ... nierozerwalnie jest złączone z Wilnem". Dlatego, wyrażając wdzięczność organizatorom tych uroczystości, należy podziękować również wszystkim tym, którzy dziś poszukują, zbierają, pielęgnują i propagują wszystko, co jest związane z kulturą Ziemi Wileńskiej, z imieniem jej twórców, aby kolejne pokolenia Polaków wileńskich miały tu nadal swoje kulturowe zakotwiczenie.

(rm)

Na zdjęciu: "Syrokomlówka" przed domem poety.

Fot. red.

Nasz Czas 31/2003 (620)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI

Teraz lepiej rozumiem Mickiewicza

Rozmowa z Marią Sipowicz, absolwentką
Wileńskiej Szkoły Średniej im. Wł. Syrokomli, studentką Universite Libre de Bruxelles

Wielokrotnie pisząc o losach młodych Polaków z Litwy, w tym studiujących w różnych krajach, zawsze mieliśmy do czynienia z tymi, którzy w zorganizowany sposób, poprzez odpowiednie instytucje, dostali się na studia poza Litwą. Dziś rozmawiamy z Marią Sipowicz, celującą absolwentką popularnej wileńskiej Syrokomlówki, która bez protekcji, skierowania, bez żadnej ulgowej taryfy, na ogólnych zasadach we wrześniu ub. r. rozpoczęła studia w Belgii. Mimo że jako zwycięzca konkursu języka polskiego miała zapewnioną możliwość studiowania w Polsce, korzystając z tego, że Litwa jest członkiem Unii Europejskiej, postanowiła na własną rękę rozpocząć studia w stolicy Unii - Brukseli.

A więc Mario, dotychczas byłaś znana naszym Czytelnikom , jako uczennica Wileńskiej Szkoły Średniej im. Wł. Syrokomli, która na naszych łamach przez pewien czas prowadziła młodzieżowy magazyn "Oderwij się". Dziś jesteś studentką Universite Libre de Bruxelles, która widocznie jako pierwsza Polka z Litwy, w ramach wspólnej Europy, skorzystała z prawa studiowania na własną rękę w każdej uczelni krajów UE. Jak do tego doszło?

Wszystko zaczęło się od tego, że ucząc się w szkole języka angielskiego, jeszcze nie myśląc o konkretnych studiach, jedynie marząc o studiach w Europie, postanowiłam dla siebie dodatkowo nauczyć się języka francuskiego, z początku tylko z powodu pięknej melodyjności tego języka. Latem 2003 roku byłam na kursach języka francuskiego na Uniwersytecie, w którym obecnie studiuję. I jakby samo przez się pojawiła się chęć studiowania tam i w tym języku.

Podstawowy i pierwszy problem był z dokumentami - wszystkie potrzebne dokumenty trzeba było zatwierdzić w MSZ Litwy, potem wszystko przetłumaczyć i zatwierdzić u notariusza. Tym bardziej, że świadectwo dojrzałości otrzymałam 12 lipca, a termin składania dokumentów w Uniwersytecie w Brukseli upływał 14 lipca. I tu zetknęłam się z europejską tolerancją i wyrozumiałością ze strony belgijskich pracowników uczelni - wszyscy bezwzględnie muszą się podporządkować jednakowym wymogom, terminom itp., ale jeżeli naruszenie tych terminów wynika z uzasadnionego powodu - mogą jeszcze kilka dni zaczekać. Tak właśnie było ze mną. Nieocenioną rolę odegrali też znajomi mojej mamy, którzy gościli w Wilnie z wycieczką i pomogli dowiedzieć się jakie dokumenty są potrzebne, kiedy trzeba je przedstawić, będąc moimi dobrymi przewodnikami przy moich pierwszych krokach w Brukseli.

Jak wynika z nazwy Uniwersytetu, jest to wolna wszechnica, bez ograniczenia ilości postępujących, jedynym kryterium twojej pozycji na uczelni - wolnego słuchacza czy studenta - są oceny uzyskane po zakończeniu semestru. Dla przykładu w grupie, w której obecnie studiuję na początku studiów było 485 słuchaczy. Ilu zostanie do końca studiów - będzie zależało tylko od samych studiujących, ich woli i pracowitości.

Czyli obecnie możesz do woli korzystać z języka francuskiego?

Przede wszystkim w trakcie pierwszego semestru musiałam złożyć egzamin z języka francuskiego, to otwiera drogę do dalszych studiów.

W samej Brukseli są dwa oficjalne języki - francuski i flamandzki. W najbliższym czasie muszę więc opanować i ten język, do czego obowiązuje program studiów. Znajomość trzech języków - francuskiego, angielskiego i flamandzkiego, ewentualnie niemieckiego, jest obowiązkowa na Wydziale Ekonomicznym, na którym studiuję. Od znajomości tych trzech języków jednocześnie zależy pozycja każdego przebywającego w Belgii, przede wszystkim łatwiej o dobrą pracę i stanowisko.

Jakie znaczenie przy przyjęciu ciebie na studia miało to, że pochodzisz z Litwy i że ukończyłaś szkołę z polskim językiem nauczania?

Ważne jest tylko to, czy pochodzisz z kraju należącego do Unii Europejskiej czy też nie. Od tego zależą koszta studiów. Jeżeli obywatel każdego kraju UE za rok studiów płaci około 800 euro, to spoza Unii - ponad dziesięciokrotnie więcej. Pozostałe uwarunkowania nie mają znaczenia. Moje świadectwo o ukończeniu szkoły średniej zostało nostryfikowane w Ministerstwie Oświaty Belgii bez żadnych problemów.

Udając się na studia ważne jest znać specyfikę kraju i z jej uwzględnieniem zabezpieczyć się w jak największą ilość różnych zaświadczeń, w tym o składzie rodziny, o dochodach rodziny itp. Dla przykładu w Brukseli, gdzie wielu jej mieszkańców wynajmuje część swoich domów i z tego żyje - dobrze przy wyjeździe na studia mieć zaświadczenie o tym, że rodzina mieszkająca na Litwie nie wynajmuje mieszkania, co ułatwia otrzymanie akademiku czy mieszkania na okres studiów i skorzystanie z przysługujących ulg płatniczych.

Dla mnie, jako pochodzącej z wielodzietnej rodziny, płata za studia została zmniejszona o połowę.

A mówiąc o płatnościach - trzeba zapłacić za studia, za mieszkanie - skąd?

Całe lato pracowałam w Brukseli w mini - piekarence. Obecnie pracuję w sobotę i niedzielę i jakoś daję sobie radę. Na studia dojeżdżam rowerem, bo jest to najbardziej popularny i najbardziej dostępny rodzaj transportu w Brukseli.

Studia na Uniwersytecie są niezwykle interesujące, dlatego te trudności, z którymi przychodzi mi się stykać, nie są aż tak ważne, jeżeli się chce osiągnąć zamierzony cel.

A jaki jest ten cel?

Mam nadzieję, że po ukończeniu studiów znajdę sobie miejsce, które pozwoli utrzymywać kontakt z Litwą, bądź pracować na Litwie. Właśnie w Brukseli głębiej się rozumie słowa Adama Mickiewicza "Litwo, ojczyzno moja"... Bowiem Belgia jest to inny kraj i dlatego tęskni się za atmosferą, w której się wyrosło, za przyrodą, która w znacznym stopniu zachowała naturalny charakter, za bardziej naturalnymi reakcjami i stosunkami między ludźmi.

Wierzymy, że twoje plany się spełnią. Życzymy ci powodzenia na tej nowej dla naszej młodzieży drodze realizowania swoich zamiarów życiowych na zasadach i w warunkach Unii Europejskiej.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 3/2005 (653)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Dokumentalista Śnipiszek

Wilno moje ojczyste! Miasto ty moje rodzinne!
Błądzę dziś myślami po twych krętych uliczkach.
Chociaż wiem o tym dobrze, że dzisiaj jesteś już inne...
Zofia Zdanowicz. Ulica Kalwaryjska.


27 stycznia w Instytucie Polskim w Wilnie (ul. Didţioji 23) została otwarta unikalna wystawa zdjęć Artura Rudzia, Wilnianina od roku 1995 mieszkającego na Śnipiszkach, wychowanka wydziału fotografii technikum technologicznego, . Wystawa "Wilno - Śnipiszki" jest wynikiem niezwykle potrzebnej dla historii Wilna pracy, dokumentującej stan obecny tej starej dzielnicy, która z powodu intensywnej rozbudowy miasta może zostać wyburzona. Obecność na otwarciu wystawy licznego grona przyjaciół, znajomych, a także rodziny tworzyła niezwykle swojską i życzliwą atmosferę, świadcząc jednocześnie o zainteresowaniu tematem, dobrze przedstawionym przez miejscowego autora.

Na zdjęciu: Autor z rodziną podczas otwarcia wystawy

(red.)

Nasz Czas 3/2004 (628)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Warto było

Wracając do wydarzeń sprzed dziesięciu laty

Wiosna i początek lata 1993 roku dla mieszkańców podwileńskich Gudel były szczególnie niespokojne. Korzystając z administracyjnego zarządzania w rejonie wileńskim "gubernator" A. Merkys w roku 1992 zaproponował rządowi, a ten z kolei uchwalił, że najpiękniejsza i żyzna część wioskowej ziemi o powierzchni 60 ha ma być zajęta pod budowę domów dla wileńskiego "naczalstwa", pracowników prokuratury, policji i wojska.

Mimo że bezprawie tych poczynań było jak najbardziej oczywiste, i że nie było wymaganej decyzji Mejszagolskiej Rady Gminnej - nie wiele pomagały niekończące się pisanie zbiorowych petycji i chodzenie po instytucjach. Zresztą, kto by tam zechciał zwracać uwagę na grupę wieśniaków, jak twierdzili nieżyczliwi, "podjudzanych" przez niżej podpisanego. Jedynym, jak na razie, sukcesem było powołanie komisji przy Ministerstwie Rolnictwa, która miała zbadać prawne aspekty problemu.

 
Państwo Romanowscy z córką Edytą
 
Nie doceniono jednak uporu i samozaparcia mieszkańców wsi, którym przewodziła od pokoleń mieszkająca tu rodzina Romanowskich - głowa rodziny Walerian Romanowski wraz z sąsiadem śp. Józefem Korsakiem nie dawali spokoju urzędnikom rządu, Sejmu i Ministerstwa Rolnictwa, domagając się zbadania sytuacji i odpowiedzi na petycje, zaś żona Eulalia Romanowska pilnowała sprawy na zapoczątkowanym placu budowy, podnosząc ludzi wioski do oporu, gdy tylko ruszała technika, kalecząca ich ojcowiznę.

Apogeum walk i przesilenie przyniósł dzień 27 kwietnia 1993 roku.

Zrzeszonym w kooperatyw budowlany strażnikom porządku i kierownictwu budowlanej firmy "Savy", z powodu przeciągającego się oporu mieszkańców wsi, widocznie puściły nerwy. Do rozprawy z obrońcami swojej placówki wezwali więc oni grupę policjantów i oddział wojska, który rzekomo prowadząc ćwiczenia, co i raz tyralierką ruszał w stronę grupy mieszkańców blokujących samochody i traktory, strzelając w powietrze i paląc dymne zasłony, próbując zastraszyć obrońców placówki. Walerianowi Romanowskiemu, jako przywódcy, policjanci zaczęli załamywać ręce, grożąc jak najsurowszymi karami. Jak wyjaśniła wtedy "Nasza Gazeta" w publikacji pt. "Gudelskie "manewry" z dnia 4 maja 1993 roku oddziałem Ochotniczej Służby Ochrony Kraju ( SKAT ) dowodził A. Žiauberis, a "manewry" odbywały się na wskazanie pułkownika J. Gečesa.

I tego już nie dało się ukryć - zbyt oczywiste i zbyt groźne było łamanie prawa. Tym bardziej, że na sygnał z Gudel w najbardziej napięte chwile na "pole walki" przybyło dwóch posłów na Sejm RL, którzy następnie złożyli oświadczenie w Sejmie, a informacja o użyciu wojska przeciwko bezbronnym mieszkańcom szeroko została naświetlona przez środki masowego przekazu. Przybyły na miejsce rejonowy komisarz policji Mieczysław Popławski również w kategorycznym tonie domagał się wycofania z terenu przywiezionych z miasta policjantów i wojska.

Był to więc pewien zwycięski etap, który doprowadził do zelżenia czynionych nacisków wobec mieszkańców wsi, aby się zrzekli ojcowizny na korzyść wileńskich działaczy, mających "dojścia". Mimo to pojawiający się co i raz na planowanym placu budowy zast. Merkysa Sawicki nadal przekonywał opornych gudelan, że 1,5 ha ziemi, które im jeszcze zostaną zupełnie wystarczy na wiejską rodzinę...

Budząca nadzieję przerwa w atakach została wykorzystana na akt dziękczynny wobec Opatrzności poprzez ustawienie na wjeździe do wioski w dniu 23 maja krzyża, którego wyświęcenia dokonał ks. A. Dilys. Przed zebranymi, ze słowami poparcia i otuchy, wystąpił również przewodniczący rejonowej rady samorządowej J. Silko, starosta mejszagolskiej gminy Z. Gajdamowicz, uczniowie, powszechnie lubiany zespół "Rudomianka" z Janem Drutelem na czele.

Kolejne miesiące zeszły państwu Romanowskim na udziale w posiedzeniach sądu, gdzie inicjatorzy bezprawia chcieli pociągnąć ich do odpowiedzialności za utrudnianie prac budowlanych i przysądzić z nich bajońskie odszkodowania. Niestety, wnioski komisji powołanej przez ministra rolnictwa, w składzie której pracował również prezes sejmowej frakcji Związku Polaków na Litwie były jednoznaczne - postanowienie rządu o przyznaniu gudelskiej ziemi pod zabudowę dla nowej nomeklatury jest niezgodne z prawem i musi być odwołane.

Kierując się powyższym wnioskiem sąd umorzył sprawę, budowlani i niedoszli właściciele zaczęli na jesieni, nie założywszy gniazd, powoli ciągnąć tam, skąd przed rokiem przybyli...Wypisz, wymaluj współczesny obraz z "Placówki" Bolesława Prusa - pisarza i nauczyciela narodu.

Ten przykład mężnego oporu dodał też odwagi innym, aby upomnieć się o swoje, ale też w pewnym stopniu utemperował apetyty kolejnych grup, chętnych bezprawnego przejęcia ziemi u wileńskich Polaków.

***

Minęło całe dziesięć lat. Objeżdżamy z Walerianem Romanowskim "pola walk", które już mają swoich właścicieli, aby następnie w wyjątkowo przytulnym obejściu i domowym zaciszu z udziałem małżonki Eulalii i córki Edyty, studentki Uniwersytetu Pedagogicznego, kontynuować wspomnienia tamtych i innych wydarzeń.

Synowie, o czym zresztą pisaliśmy na łamach "NG", w trakcie wydarzeń, z inicjatywy Fundacji Rozwoju Gospodarki i Kultury udali się na szkolenia do Polski, gdzie trafili pod opiekę miejscowego księdza i dziś, mieszkając w Busku - Zdroju, kierują już sporym zespołem, są cenionymi i znanymi w Polsce stolarzami stolarki artystycznej i każdej innej. Walerian i Mirosław już założyli rodziny, Leszek ma to jeszcze przed sobą. A ponieważ Walerian ma już córeczkę - są więc Państwo Eulalia i Walerian, mimo młodego wieku, dziadkami.

Panie Walerianie - pytanie podstawowe - czy warto było?

Na pewno warto. Ziemi by było znacznie mniej, a wybudowana dzielnica podzieliłaby pozostały obszar, utrudniając czy wręcz uniemożliwiając korzystanie z pastwisk i ziemi ornej.

A czy ktoś pamięta o tym i czy doczekaliście się jakichkolwiek wyrazów wdzięczności?

Nie o to chodziło. Zresztą o przyznanie mnie ziemi, w tym najlepszym miejscu, nie ubiegałem się i mnie nie przyznano, a znacznie dalej. Na odwrót, po tym, jak udało się ziemię obronić, doczekaliśmy się niemiłych słów, pomówień, iż jakoby obronę organizowałem z myślą tylko o swoim interesie.

Pani Eulalio, czy łatwo było zorganizować wieś do oporu wobec oczywistego bezprawia?

Wcale niełatwo. Ludzie nie wierzyli w sukces, lękali się. Ale kiedy była grupa - wszystkim było raźniej. Trzeba było przypominać, prosić. Głównie, że się jednak udało przezwyciężyć ludzkie słabości.

Skąd te doświadczenia organizowania ludzi?

Doświadczeń jako takich nie było. Mąż był kierowcą w kołchozie, ja byłam agronomem - ogrodnikiem. Po prostu życie zmusiło.

Czym dziś jesteście zajęci?

Robimy to, co umiemy - hodujemy własne bydło i realizujemy produkty mleczne.

Czy da się z tego wyżyć i utrzymać dom?

Tak, ale trzeba dużo pracować.

Dziękuję za rozmowę, ale też przede wszystkim za tamte trudy w obronie ziemi, ludzkiej godności, za postawę godną wileńskich Polaków.

Rozmawiał R. Maciejkianiec

Nasz Czas 29/2003 (618)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Katedra Polonistyki UW liczy 10 lat

-Dobrze, że filologia polska jest obecna w murach Uniwersytetu Wileńskiego -powiedział podczas uroczystej inauguracji Międzynarodowej Konferencji Naukowej zatytułowanej "Polonistica Vilnensis: paradygmaty rozwoju" z okazji dziesięciolecia Katedry Filologii Polskiej konsul generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Wilnie Stanisław Cygnarowski, gość konferencji.

Przekazał on serdeczne życzenia pracownikom Katedry od ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej na Litwie prof. Jerzego Bahra.

Poproszony o zabranie głosu dziekan Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Wileńskiego prof. Bonifacas Stundžia w imieniu swoim, a także rektora i władz Uniwersytetu przywitał zebranych w najpiękniejszej sali im. Kreve i powiedział:

-Katedra Polonistyki jest jedną z najmłodszych. Studia w pełni odpowiadają założeniom filologii, bo chcemy, żeby uczono się różnych języków. Pragniemy, by się uczono języków i kultur naszych sąsiadów. A studia polonistyczne są bardzo ważne ze względu na historię.

Wyraził też wdzięczność uniwersytetom z Polski, dzięki którym w krótkim czasie, szczególnie przez kilka ostatnich lat, na Katedrze utworzyła się dość duża liczba doktorów, a zwłaszcza pań -doktorów nauk.

-Życzyłbym pracownikom katedry, by pracowali, pracowali i jeszcze raz pracowali, i żeby się starali o habilitację. Dla katedry filologii polskiej widzę piękną świetlaną przyszłość. Cieszę się piękną współpracą z Konsulatem Polskim jak również z Instytutem Polskim w Wilnie - dodał prof. Stundžia.

 
Prezydium jubiluszowej Konferencji, przemawia prof. A. Kaleda
 
Dyrektor Instytutu Polskiego w Wilnie dr Małgorzata Kasner powiedziała, iż jest to wielkie szczęście, że już 10 lat istnieje na Uniwersytecie WileńskimPolonistyka. Podziękowała też pracownikom Katedry oraz gościom z Polski za wszechstronne wsparcie.

Głos przekazano pani prof. dr hab. Elżbiecie Janus, która z ramienia Uniwersytetu Warszawskiego była jednym z pierwszych pracowników Katedry wraz z prof. dr hab. Tadeuszem Bujnickim z Uniwersytetu Jagiellońskiego:

-Gdy przed dziesięciu laty zaczynałam pierwszy wykład w tej sali, to strasznie się państwa bałam. Polonistyka istnieje również dzięki studentom, nie tylko dzięki wykładowcom.

Natomiast prof. Tadeusz Bujnicki oświadczył:

-Mówię z dużym wzruszeniem o tym, co stało się 10 lat temu, kiedy było nas kilkoro. Nasze pierwsze kroki owocują nie tylko w dniu dzisiejszym, ale też dają szansę na przyszłość. Ja sobie nie wyobrażam, żebyśmy nie mogli traktować Katedry jako partnera, a nie tylko jako placówkę, której chcemy pomagać.
-Wiele im zawdzięczamy. Bez prof. Janus i prof. Bujnickiego katedra by raczkowała. Poparły nas władze Uniwersytetu Warszawskiego wysyłając prof. Elżbietę Janus, dr hab. Halinę Karaś, dr Zofię Zaron i dr Tomasza Wroczyńskiego i Uniwersytet Jagielloński wysyłając prof. Bujnickiego - powiedział, już od dziesięciu lat sprawujący obowiązki kierownika katedry, prof. dr. hab. Algis Kaleda.

W pierwszej części konferencji swoje referaty wygłosili: kierownik Katedry Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wileńskim prof. dr hab. Algis Kaleda, dr Teresa Dalecka z Uniwersytetu Wileńskiego, prodziekan Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego prof. dr hab. Andrzej Guzek, prof. dr hab. Bohdan Cywiński z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i dziekan Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego prof. dr hab. Stanisław Dubisz.

Prof. Algis Kaleda, opowiedział o studiach i studentach, zaznaczył, że to jedyna placówka na Litwie, gdzie absolwenci szkół niepolskich mogą się nauczyć języka polskiego jako obcego praktycznie od zera, dlatego studia są dwutorowe, czyli jest podział na dwie grupy - na studentów po szkołach polskich i studentów po szkołach rosyjskich i litewskich. Obecnie studiuje ponad 100 studentów, co bardzo cieszy zarówno kierownika, jak też pracowników - absolwentów uniwersytetów w Polsce, m. in. Uniwersytetów Warszawskiego, Jagiellońskiego i Wrocławskiego. Niezwykle interesujący referat przedstawiła dr Teresa Dalecka, dotyczący dziejów polonistyki wileńskiej w okresie międzywojennym, był fragmentem jej doktoratu, który został wydany w postaci książkowej przed kilkoma tygodniami w Krakowie. Tematem referatu prof. Andrzeja Guzka były "Studia polonistyczne w jednoczącej się Europie". Prof. Bohdan Cywiński wygłosił referat pt. " Uczestnictwo w Unii Europejskiej krajów Europy Środkowo-Wschodniej - trudności i szanse". Referatem prof. Stanisława Dubisza pt. " Hierarchia pojęć politycznych i społecznych w krajach Europy Środkowej i Wschodniej" zakończono pierwszą część konferencji. Druga część dotyczyła przede wszystkim specyfiki Polonistyki Wileńskiej. Doc. Viktorija Ušinskienë mówiła o specyfice nauczania języka polskiego jako obcego. Dr hab. Halina Karaś opowiedziała o badaniach dialektologicznych, które organizowała wraz z dr Krystyną Rutkowską z UW. Wyprawy odbywały się nie tylko na Wileńszczyznę, ale również na Smołwy i szeroko pojmowaną Kowieńszczyznę(czyli tereny od Kowna do Poniewieża).Te tereny zostały nazwane przez prof. Čekmonasa "Archipelagiem wysp polskich", gdyż nadal w wielu miejscowościach można się porozumieć w języku polskim. Apelowała o zbieranie materiałów, póki żyją starsze osoby, mogące przekazać zapomniane już wyrazy i obyczaje."Tradycja czy nowoczesność? O dylematach w konstruowaniu wykładu uniwersyteckiego" - tak brzmiał referat dr. Jerzego Kaczorowskiego. Dr Tomasz Wroczyński zakończył drugą cześć konferencji kilkoma uwagami o "Rodzinnej Europie" Cz. Miłosza. Nie jest to przypadkowa książka, bo bohaterem jej jest Wilno, Uniwersytet i jeśli jeszcze uściślić - to bohaterami są młodzi poloniści.

Tego dnia odbyło się również uroczyste spotkanie pracowników Katedry z gośćmi konferencji. Następnego dnia wzięli oni udział w dyskusji panelowej. Studenci zaś wysłuchali wykładów, wygłoszonych przez dr dr Zofię Zaron i Jolantę Chojak, dr. hab. Elżbietę Janus i prof. Bohdana Cywińskiego.

Andrzej Guobis, student II roku Polonistyki UW

Nasz Czas 30/2003 (619)

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com