…Szczerość każdego pisarza mierzy się nie tylko tym, o czym pisze, ale i tym co przemilcza. Józef Mackiewicz. Niemiecki kompleks.  Kultura, 1956

Z najwyższym obrzydzeniem okazyjnie przeglądam pisma „Czerwony Sztandar – Kurier Wileński” i „Tygodnik Wileńszczyzny” z góry wiedząc, że moje oceny ich szkodnickiej działalności nie powstrzymają, a moje veto nie dotrze do szerokiej publiczności i nie zmieni niebawem sytuacji na lepsze.
Tym niemniej robię to po to, aby zakłamujący naszą historię i współczesne aktualia nie mogli ani dziś, ani w przyszłości twierdzić, że nie było ani jednego głosu sprzeciwu i że wszyscy byli jednomyślnie zgodni w ocenie upowszechnianych fałszywek.
Pocieszającym jest jednak fakt, iż znaczne grono osób (nie większość) już myśli podobnie. Ale od zarodzenia się wątpliwości i próby poszukiwania prawdy - droga do obywatelskiej postawy nie krótka.

Pewną trudnością w ocenie zjawiska i swoistą specyfiką naszej rzeczywistości stanowi fakt, iż w.w. pisma oraz Radio „Znad Wilii” są na utrzymaniu agendy obcego państwa w postaci Rządu RP. W związku z tym również „demokratyczna” kampania wyborcza i związana z tym promocja partii i kandydatów odbywa się także za środki polskiego podatnika. Co bez wątpienia stanowi rzucający się w oczy element wtrącania się w wewnętrzne sprawy naszego kraju przy wstydliwym milczeniu aktualnych przywódców i polityków.
W tej sytuacji trudno jest niekiedy zrozumieć kto tak naprawdę jest inicjatorem fałszywek – czy aktualnie rządzący w sąsiedniej Polsce PiS dał wytyczne na zakłamywanie tematu czy też jest to inicjatywa lokalnych lokai, zaglądających panu do gęby, a wyczulonych na jego upodobania, zachcianki oraz smaki.
Przy okazji warto zaznaczyć, iż fałszowanie i zakłamywanie historii oraz aktualnych wydarzeń należy do „dobrej, bo polskiej” tradycji, szczególnie ugruntowanej w okresie międzywojennym przy rządach Piłsudskiego i piłsudczyków. Nie bez podstaw przecież wołał z Wilna pisarz Józef Mackiewicz, iż „jedynie prawda jest ciekawa”. Nie dla poklasku przypominał z Paryża Jerzy Giedroyc iż „[h]istoria Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii jakie znam". Nie dla pięknego słowa już w czasie pierwszej wizyty apelował do władz i mieszkańców Polski Jan Paweł II, że „tylko prawda was wyzwoli”.
Niestety, bez echa do dziś.

1. 70. lecie „Czerwonego Sztandaru – Kuriera Wileńskiego”

Jak wynika z licznych publikacji w lipcu br. , z udziałem kolejnego ambasadora Polski Konstantego Radziwiłła, odbyły się huczne obchody 70. lecia postsowieckiego pisma „Kurier Wileński”, wydawanego od 31 lat. Aby te „lecia” wyglądały solidniej do trzech dekad dołączono jeszcze 39 lat działalności wydawniczej organu sowieckiej partii komunistycznej „Czerwony Sztandar”, którego głównym zadaniem i podstawowym celem była komunistyczna indoktrynacja polskojęzycznej ludności litewskiej oraz inwigilacja tego środowiska. Nie przez przypadek przecież w najważniejszym dla Litwy etapie – w okresie przed ogłoszeniem Niepodległości – na redaktora naczelnego został wyznaczony Z. Balcewicz, osobnik podejrzewany o współpracę z KGB, wcześniej koordynujący w Wilnie działalność sowieckich organów represyjnych, w tym KGB. Działalność zespołu pod jego kierunkiem w decydującym stopniu zaważyła po postawach polskojęzycznych Litwinów, owocując szkodliwymi stereotypami do dziś. Na szczęście mieszkający w Warszawie wilnianin Tadeusz Konwicki, patrząc bezstronnie z daleka przeanalizował, udokumentował i przedstawił w książce „Wschody i zachody księżyca” następującą ocenę pisma i jego czerwono sztandarowych twórców, którzy dziś twierdzą, że zawsze byli „krzewicielami polskości”: „[…]Diabli mnie podkusili, żeby kupić „Czerwony Sztandar", gazetę wychodzącą po polsku w Wilnie. Najtańszy zakup na terenie PRL. Jeden egzemplarz tego surrealistycznego szmatławca kosztuje tylko 30 groszy.

Kupiłem dwa numery, poszedłem do domu, ległem w mojej nyży na tapczanie i zacząłem czytać od deski do deski. Czytam tę potworną gazetę od deski do deski, bo inaczej nie potrafię. Jestem masochistą. Jestem zidiociałym masochistą.

Chryste Panie, co to za lektura. Jakiś niesamowity barbarzyński język, kompletnie zrusyfikowany i zarazem dziwacznie prawosławny jak stare teksty cerkiewne, w których nie wolno było poprawić nawet błędu ortograficznego. Oszalały wolapik enkawudzisty, któremu kazano pisać i wydawać gazetę po polsku, a on nawet nie wie, kto rzucił ten rozkaz i w jakim celu.

Matko Boska Ostrobramska, ten repertuar kin, te programy telewizyjne, to bogate życie kołchozowe, te nowinki z jakichś fabryk drzewnych i metalowych, te dziękczynne antyfony pod adresem władzy radzieckiej, te tasiemce haseł pierwszomajowych. Ja się zabiję któregoś dnia przy tych lekturach.
[…] W środku Europy. Na oczach całego świata. W obliczu ONZetu, papieża i Pana Boga. To, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi więźniów, tu się robi z duszą tego czy owego narodku. Eksperymenty medyczne i psychologiczne. Wielki dom wariatów dla chorych nerwowo narodów. Gigantyczne więzienie dla oszalałych nacji.

Czytam z jakimś strasznym bólem koło serca te okropne cztery strony polskiej gazety radzieckiej”…

Nic dodać, nic ująć.
Połączenie sowieckiego „Czerwonego Sztandaru” i postsowieckiego „ Kuriera Wileńskiego” wspólnym 70. leciem i przedstawienie obu okresów jako czasu „krzewienia polskości i wiary” - wiadomo ucieszyło przede wszystkim tych, co to w swoim czasie robili z naszymi duszami to, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi więźniów. Ich też widzimy prawie in corpore na powyższych uroczystościach.
Godne odnotowania, że zrobiono to tuż po wejściu w życie Ustawy o de sowietyzacji przestrzeni publicznej, zakazującej propagowanie reżymów totalitarnych i ich ideologii.
Ale kogo tam muszą obchodzić „litewskie ustawy”, a tym bardziej prawda, jeżeli sam ambasador (sic!) sąsiedniego kraju to poparł, a ksiądz proboszcz z Polski tą nieustającą ciągłość i niezmienną jednomyślność pobłogosławił. Brawo!
Mamy więc do czynienia z jedynym tego rodzaju przypadkiem na Litwie, kiedy to sowieckie pismo, propagujące bandycką komunistyczną ideologię (która w całej swej krasie jest dziś widoczna w trakcie napaści na Ukrainę), zostało uznane za poprzednika pisma, wydawanego po zakończeniu sowieckiej okupacji.
A jeżeli tak uczciwie – było to nic innego, jak tylko obchody 70. lecia „Czerwonego Sztandaru”, O czym świadczy nie tylko „uroczystość zaślubin”, ale też skład obecnego zespołu, jego więzi (byłe?) z sowieckimi służbami represji, niechęć do Litwy oraz gloryfikowanie okupacji Litwy i Wilna z tą tylko różnicą, że wtedy sowieckiej, a dziś polskiej.
Zresztą, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – przynajmniej wiemy z czym mamy do czynienia i komu PiS daje pieniądze oraz jakie wartości popiera.

2. Prowokacyjne obchody oficjalnych świąt Polski w historycznej stolicy Litwy

W latach 2002 – 2004 Sejm Polski ustalił na 2 maja dwa święta - Dzień Polonii i Polaków za Granicą oraz Święto Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Za minione dwudziestolecie od chwili przyjęcia uchwał, nie udało się ustalić, żeby w jakiejkolwiek miejscowości w Polsce odbyły się jakieś znaczniejsze uroczystości, pochody czy demonstracje, poświęcone powyższym polskim świętom.
Na nieszczęście urzędujący w tym czasie w Wilnie (zresztą najdłużej urzędujący) ambasador Polski Janusz Skolimowski, wychowanek moskiewskiej szkoły dyplomacji i osobisty sekretarz Edwarda Gierka, działając w ścisłej komitywie z M. Mackevičem, V. Tomaševskim i Č. Okinčicem, przystąpił do organizacji powyższych świąt w Wilnie i ich propagowania jako „patriotycznego pochodu Polaków na modlitwę do Ostrej Bramy“, zwożąc z Polski tysiące polskich flag i strojów, łożąc środki na dowożenie uczestników pochodów z wiejskich rejonów, przybywających rzekomo do stolicy z własnej inicjatywy i „na zew serca“.
Te prowokacyjne działania 100 proc. Litwinów i znaczna część polskojęzycznych Litwinów przyjęła niechętnie i oceniła jako wrogie wypady przeciwko Litwie oraz poniżanie narodowej godności jej mieszkańców, mając w pamięci polską międzywojenną okupację Wilna, która w stosunku do Litwinów, ich języka, oświaty i kultury była szczególnie okrutna. Wystarczy przypomnieć, iż w ostatnie dni okupacji, w dniu wybuchu drugiej wojny światowej polska soldateska okupacyjna, zamiast podjąć się obrony swego kraju, była zajęta bardziej ważną, ich zdaniem, sprawą – prowadzeniem aresztowań i przewożeniem kolumn litewskich nauczycieli i innych działaczy do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej, gdzie byli bici i meltrowani aż do 18 września, skąd ich „wyzwoliła“ armia sowiecka.
Ludziom wyrosłym w wiejskich miejscowościach pod Wilnem, gdzie w warunkach zmieniających się okupantów i okupacji udawało się wytrwać i wyżyć na głęboko zakorzenionej a racjonalnej zasadzie – nie czyń drugiemu co tobie nie miło – są głęboko zrozumiałe niepokoje i bóle Litwinów, gdy były okupant w sercu Litwy, w jej stolicy organizuje podobne prowokacyjne imprezy. Tym bardzie, że wśród Litwinów trwa niezmiennie tradycja udawania się do kościoła prosto z domu, bez plakatów politycznych i bez sztandarów obcego państwa.
Przedstawmy więc sobie na chwilę co by się stało, gdyby obchody swego narodowego święta w podobnej postaci na terytorium Polski zapowiedział ambasador Niemiec czy Rosji. I nawet nie w Warszawie, a dla przykładu we Wrocławiu, Szczecinie, Gdańsku czy Białymstoku. Nie trudno sobie przedstawić, jakie by się wszczęły krzyki i jazgot, które dotarłyby widocznie do Unii Europejskiej i ONZetu.
Tym niemniej ambasador Polski Konstanty Radziwiłł, jak podaje „Czerwony Sztandar – Kurier Wileński”, nie zagrzawszy nóg na Litwie, z progu, wraz z Tomaševskim i Mackevičem radośnie idzie w ślady Janusza Skolimowskiego. Zamiast myśleć, jak Litwę przeprosić za okupację międzywojenną i podziękować Litwinom i innym narodom Wielkiego Księstwa Litewskiego za wieki ochrony Polski z Zachodu i Wschodu i dar złotego wieku Jagiellonów.
W pięknym eseju, poświęconym pamięci wilnianina Władysława Studnickiego, Józef Mackiewicz, stając w obronie jego godności wobec napastliwej tuczy, wypady wobec osoby słabszej i bezbronnej mianuje świńsko – nierycerskimi. Natomiast w.w. i inne uszczypliwości i nieżyczliwości Polski wobec naszego kraju w postaci narzucania swoich kanałów telewizyjnych, polskiej zakłamanej historii, fili UB, finansowanie antylitewskich i prosowieckich środków masowego przekazu, wtrącania się do spraw językowych, litewskiej tradycji, kultury, zarządzania krajem i finansowanie wyborów politycznych – inaczej jak chamstwem politycznym, wynikającym z polskiej pychy, nazwać trudno. O rycerskości nie wspomnę. Nie ten poziom kultury i nie te pojęcie wolności.
Jeszcze Polska nie zginęła póki… żyją i bronią narody i państwa historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego. O tym dziś warto pamiętać. Również K. Radziwiłłowi, a nie ślepo iść w ślady J. Skolimowskiego.

3. Naprawiacze języka litewskiego

Stary język litewski, w odróżnieniu od języków słowiańskich, jest cennym źródłem wiedzy o rozwoju cywilizacji ludzkiej, a dlatego budzi nieustające zainteresowanie w środowisku naukowców różnych dziedzin. Zachował się i się rozwinął nie dzięki Polsce, a akurat na odwrót – mimo wysiłków polonizacyjnych i prześladowań ze strony Polski i Rosji. A dlatego Polska nie ma dziś w tym temacie żadnego moralnego prawa radzić, naciskać, pouczać czy grozić.
Naciski A. Dudy na prezydenta G. Nausėdę, aby do języka litewskiego, jednego z najstarszych języków europejskich, wprowadzić polskie „w” i rosyjskie „x” - były przykładem tej „dobrej, bo polskiej” dyplomacji, niskiej kultury i całkowitej nieznajomości naszej historii.
W tej sytuacji A. Duda z inicjatywy własnej wpisał siebie na listę „naprawiaczy” języka litewskiego obok takich jak Michaił Murawiow (Wieszatiel), który litewskie książki do nabożeństwa kazał drukować „grażdanką”, czy sławetny wojewoda Ludwik Bociański, który z kolei wprowadził do wileńskiej cerkwi garnizonowej język polski zamiast cerkiewno-słowiańskiego, a nauczycieli języka litewskiego oraz osoby udostępniające pomieszczenia do nauki mowy ojczystej prześladował maniacko na różne wyrafinowane sposoby z wtrącaniem do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej włącznie.
Jak zaznacza Michał Kryspin Pawlikowski w powieści „Wojna i sezon” „[…] Pan Bociański był pułkownikiem „dyplomowanym”, a więc tumanem ex definitione. „Dzielny” zdaniem niektórych głupich ziemian, był najgorszą kombinacją - chytrej tępoty z energią. Zresztą, jeśli o politykę chodzi, był na terenie Wileńszczyzny miniaturą i wiernym wykonawcą generała Sławoja Składkowskiego. Nie uznawał Litwinów i Białorusinów. W stosunku do Litwinów stosował różne chwyty skarbowo-policyjne. Białorusinów w ogóle nie uznawał za naród. Rozwrzeszczał się na nauczyciela w powiecie dziśnieńskim, na którego mu doniesiono, że poza szkołę rozmawia po białorusku z rodzicami uczniów. Był w najlepszej komitywie z arcybiskupem Jałbrzykowskim i - kto wie - czy nie z namowy księcia kościoła wprowadził do wileńskiej cerkwi garnizonowej język polski zamiast cerkiewno-słowiańskiego. Szkoda że słabo znał historię i zapewne nie wiedział, że naśladuje Murawjowa, który np. litewskie książki do nabożeństwa kazał drukować „grażdanką”…
Z kolei nowoprzybyły ambasador Polski K. Radziwiłł, niezwykle aktywny i inicjatywny, rozpoczął swoją działalność na Litwie od wypadów przeciwko kierownikowi Inspekcji Języka Litewskiego, szeroko rozsyłając listy do różnych instytucji naszego kraju ze wskazaniem, co kierownik ma robić, pisać i mówić. Wszystko więc wskazuje na to, iż wielbiciel Piłsudskiego K. Radziwiłł będzie kreował siebie na wzór piłsudczyka Ludwika Bociańskiego. Ale ponieważ wywiadu dla „Czerwonego Sztandaru – Kuriera Wileńskiego” jeszcze nie udzielił, więc nie wiemy, czy czasem nie zagubił się w czasie i przestrzeni podobnie jak jego poprzedniczka.

4. Bohaterska obrona Wilna przed sowietami

Jak podaje „Czerwony Sztandar – Kurier Wileński” niejaki Piotr Kościński rozpoczął realizację filmu o bohaterskiej obronie Wilna przed wojskiem sowieckim we wrześniu 1939 roku. I że nawet już sfilmował pierwsze kadry – modlącą się przed Ostrą Bramą ludność, która z niepokojem oczekuje na wkroczenie do historycznej stolicy Litwy kolejnego okupanta.
Trzeba przyznać, że jak dotychczas była to biała plama i wyjątkowe niedbanie ze strony polityków PiSu, iż dotychczas nie ukazała się żadna kilkutomowa powieść czy kilkudziesięcio odcinkowy serial o bohaterskiej obronie Wilna przez wojsko polskie. Zastanawiało i dziwiło, dlaczego PiS daje pieniądze na postsowieckie szmatławce, a nie znajduje środków na udokumentowanie bohaterskiej obrony Wilna, ukochanego miasta ich idola - rzezimieszka Piłsudskiego, który, aby wejść w jego posiadanie, złamał, podeptał i odrzucił wszystkie bez wyjątku układy i wielowiekowe tradycje partnerskiej współpracy z Litwą, z Unią Lubelską włącznie.
Jak informuje P. Kościński, film zostanie oparty na rekonstrukcji wydarzeń, a jego premiera odbędzie się jeszcze w tym roku. Z patriotycznego uniesienia reżysera można wnioskować, jak wojsko polskie będzie rozłupywać szabelkami sowieckie czołgi na pół! na ćwierć!! na mak!!!, a obsługi karabinów maszynowych, ukryte w licznych podziemnych tunelach warownego grodu, będą kosić znienawidzonego wroga do ostatniego naboju aż się same zastrzelą, aby nie trafić w jego ohydne łapy.
Po premierze filmu i niemilknących owacjach swoimi wspomnieniami z tamtych wydarzeń widocznie podzieli się któryś z urodzonych po wojnie klonowskich akowców i ze łzą w oku stwierdzi, iż jest niezwykle szczęśliwy, że po tylu latach świat nareszcie będzie mógł poznać prawdziwą prawdę o bohaterskiej obronie Wilna. Morze kwiatów, uściski, pocałunki i "sto lat" dla P. Kościńskiego!
Jest tylko jeden szkopuł trudny do rozwiązania dla genialnego twórcy filmu – wszyscy historycy w jeden głos twierdzą, że w czasie tych „bohaterskich walk w obronie Wilna” wojsko polskie nie oddało ani jednego strzału w stronę wojsk sowieckich. Miejscowi żołnierze, powołani przez polskiego okupanta do walk z sowietami zawczasu rozeszli się po domach, a reszta – w zorganizowany sposób i w zwartych szeregach ruszyła z Wilna, bez potyczek z sowietami.
Jakoby kilka strzałów do wojsk sowieckich, wkraczających do bezbronnego Wilna, oddali ze strzelb myśliwskich jedynie studenci i uczniowie.
Czeka więc P. Kościńskiego trudna rekonstrukcja wydarzeń, których nie było. Ale w ramach „dobrego, bo polskiego” traktowania faktów historycznych, jak nam się zdaje, wszystko się uda. Możliwie, że PiS da nawet jakąś znaczącą nagrodę dla geniusza. Wypada.
Inna rzecz, że brać nie swoje i przekazywać kradzione sowietom też leży w „dobrej, bo polskiej” tradycji, bo jak wiadomo Piłsudski bardziej lubił czerwone niż białe.
Tak 15 października 1920 roku Mińsk, jeden z ważnych centrów Wielkiego Księstwa Litewskiego, został wyzwolony spod okupanta bolszewickiego, a w dniu następnym na rozkaz Piłsudskiego, znowu oddany bolszewii, co na stulecie uratowało reżym sowiecki przed całkowitym upadkiem. I musi dziś dzieło, ofiarą krwi i życia setek tysięcy jej mężnych synów i córek, dokończyć Ukraina.
Podobnie z Wilnem. We wrześniu oddane sowietom bez oporu, w lipcu roku 1944 wspólnie z sowietami „wyzwolone” i przekazane reżymowi stalinowskiemu.
Co jest godne zaznaczenia, że ludność przekazanego bolszewikom Mińska i ziem przyległych niebawem kolumnami pomaszerowała do leninowskich obozów Gułagu, stając się ich pierwszymi „mieszkańcami”. Z kolei mieszkańcy „wyzwolonego” Wilna i dalszych terenów Litwy w bydlęcych wagonach też udali się do obozów Gułagu, z tą tylko różnicą, że już stalinowskich.
I drobny szczegół o tym, jak totalitarne reżymy przejmują przestępcze metody rozprawy z ludnością okupowanych terenów. Hitler swoje obozy koncentracyjne wzorował na sowieckich obozach Gułagu. Z kolei Piłsudski i piłsudczycy obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej wzorowali na hitlerowskim obozie w Dachau.
Czyż nie temat dla twórców tej klasy co Piotr Kościński? Tylko nie wiemy, czy kupi.

PS.Uzupełnienie i udokładnienie publikacji z dn. 28. 08. 2023 r. po dotarciu do zbiorów tymczasowo, w związku z remontem, zamkniętej biblioteki
„[…]Obszerniejszego omówienia wymaga sytuacja w samym Wilnie, gdzie można się było spodziewać dość silnej obrony. Było tam w sumie kilkanaście tysięcy wojska polskiego, co prawda tylko częściowo uzbrojonych. Były też tysiące ochotników. Zapasów broni i amunicji było jednak bardzo mało. Prawie wszystko zostało wysłane na front niemiecki.
Na Wilno, w celu wzięcia udziału w planowanej jego obronie, posuwała się też z Wołkowyska grupa wojska pod dowództwem gen. Wacława Przeździeckiego, złożona z paru pułków zapasowych kawalerii, małej ilości dział przeciwlotniczych i resztek dyonu pancernego Podlaskiej Brygady Kawalerii (ok. 20 samochodów ciężarowych i osobowych). Dopiero na wiadomość o zaniechaniu idei obrony tego miasta, skierowała się ta grupa 18.9.1939 na Grodno.
[…]Plany obrony Wilna istniały do 18.9. Kierunek wschodni obsadziły 3 baony pod dow. ppłk. Pawlika, dowódcy Ośrodka Zapasowego l Dywizji Piechoty; kierunek południowy i płd.-zach. 2 baony pod dow. płk. Szylejki, komendanta RKU Wilno; wreszcie kierunek zachodni 3 baony Pułku KOP „Wilno", ściągnięte 17.9. do miasta, pod dow. płk. Kardaszewicza. Dysponowano 14 działami, w tym 8 działkami ppanc., ale do tych ostatnich było tylko po 15 naboi, do pozostałych po 30. Było jednak sporo broni maszynowej i granatów; należało też zaopatrzyć tysiące zgłaszających się ochotników w butelki z benzyną, co miało miejsce w Grodnie.
Wyraźnie zabrakło wówczas w Wilnie dynamicznych i zdeterminowanych przywódców, zarówno wojskowych jak i cywilnych. Gorącym zwolennikiem obrony był płk Kazimierz Rybicki, który w swoim raporcie, datowanym Paryż 23.10.1939, oceniał możliwości obrony na dobrych kilka do kilkunastu dni.
[…]Zasadnicza decyzja niebronienia Wilna zapadła już 18.9. rano; ostateczny rozkaz ewakuacji na Litwę wydał płk Jarosław Okulicz-Kozaryn przed godz. 18.00; Pułkownik ten odegrał wówczas w Wilnie fatalną rolę (por. Addendum).
[…]18-go, około godziny 18.00, na odprawie w Dowództwie Obozu Warownego Wilno, dostaję rozkaz wycofania oddziałów Ośrodka na Mejszogołę i zorganizowania tam ewentualnej obrony. Rozkaz wydał ppłk Podwysocki w obecności płk. Bobiatyńskiego. (...) Oddziały piesze Ośrodka załadowano na autobusy i około godziny 22.00 kolumna wyruszyła przez most strategiczny na Mejszogołę. Wkrótce po wyruszeniu kolumny nadjechał goniec z Dowództwa Obozu Warownego z rozkazem podpisanym przez ppłk. Podwysockiego maszerowania na Litwę, która wyraziła zgodę na przekroczenie granicy i ułatwienie wyjazdu na Zachód. Dnia 19 września około godziny 15.00 przekroczono granicę. Oddziały konne dotarły później".
Jeszcze przed wiadomością o zaniechaniu obrony Wilna młodzież i liczni oficerowie rezerwy zgłosili się do dowódcy Obszaru Warownego ppłk. Podwysockiego, wyrażając chęć i gotowość do walki i obrony rodzinnego miasta. Otrzymali jednak odpowiedź, że na rozkaz dowódcy Okręgu Korpusu III Wilno będzie oddane bez walki, natomiast wojsko i ci, co pragną wstąpić do niego, ewakuowani będą na Litwę, gdzie złożą broń i zostaną internowani. Rozpacz ogarnęła wielu Wilnian.
[…]Mamy też relację jak na wieść o zaniechaniu obrony miasta na dziedzińcu Rejonowej Komendy Uzupełnień w Wilnie zebrały się setki ochotników, wyrażających wolę walki i żądających broni. Padały okrzyki: „zdrada!". Jakiś oficer próbował uspokoić tłum, tłumacząc beznadziejność sytuacji.
[…]Według istniejących skromnych informacji polskich, główny opór stawiała wkraczającym do Wilna Sowietom — w nocy z 18 na 19 września — młodzież, głównie gimnazjalna”…
(Karol Liszewski (Ryszard Szawłowskii). Wojna polsko – sowiecka 1939 r. Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, str. 38 - 40)

Ciąg dalszy nastąpi.
(r.m.)

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com