Przed kilku dniami wydaliśmy kolejne dzieło Michała Kryspina Pawlikowskiego – Brudne niebo. Jest to zbiór 31 szkiców z ogółu ponad pięciuset, pisanych przez autora w latach 1949 – 1969 i nawiązujących do wydarzeń tak czasów „sprzed potopu”, jak czasu wojny, jak wreszcie kilkudziesięciu lat powojennych. Jak na wytrawnego myśliwego przystało tomik szkiców otwierają opisy litewskich puszcz i polowań, w tym również leżącej tuż pod Wilnem Puszczy Rudnickiej. Pozostałe szkice ”idą” śladami drogi życia M.K. Pawlikowskiego – poprzez Szwecję, dokąd zdążył uciec przed „dobrowolnym” wstąpieniem Litwy w skład Związku Sowieckiego, i dalej – poprzez Anglię do Stanów Zjednoczonych. Dotyczą one bardzo rozległych tematów – historii, literatury, kultury, ówczesnych ludzi i związanych z nimi wydarzeń, które odnotował ten niezwykle subtelny i uważny obserwator. Książka została oparta na pierwszym i jedynym jak dotąd wydaniu, które ukazało się w Londynie w roku 1971 nakładem Polskiej Fundacji Kulturalnej. Ukazanie się książki w decydującym stopniu zawdzięczamy Przyjaciołom z Kongresu Polaków Szwecji, których życzliwa pomoc i wsparcie pozwoliły po raz pierwszy na terenie byłego „obozu socjalistycznego” wydać już drugie dzieło M.K. Pawlikowskiego. Pierwszą książkę – „Wojnę i sezon” – wydaliśmy w roku 2008, przywracając Czytelnikom na Litwie pamięć o świetnym pisarzu i jego dorobku, pisanym z niezwykłą miłością do ludzi i terenu, który historycznie się zwał Wielkim Księstwem Litewskim.

Książka jest do nabycia w księgarniach wileńskich – Polskiej Księgarni Elephas (www.elephas.aiva.lt) oraz  Vaga.

Wydanie zawiera stron 160. ISBN 978-60 9-95035-2-3; UDK 884(73)-94  Pa436.

Poniżej – urywek ze szkicu Do nas przyjeżdżał na łowy oraz informacja o życiu i dorobku autora „Brudnego nieba”. (rm)

 (…) Puszcza Rudnicka jest z dwóch powodów jak najbardziej typową puszczą litewską. Właśnie do niej zjeżdżali na łowy Jagiellonowie, „równie wielcy myśliwi jak sławni rycerze”, w niej zakładali oni kwaterę główną, zarządzając wielkie łowy aprowizacyjne przed wyprawami wojennymi. Żywą tradycją tamtych czasów jagiellońskich są żyjący po dziś dzień w puszczy potomkowie dawnych osadników królewskich, mieszkańcy Rudników, Żegaryna, Sędkowa, Pokrempia i innych osiedli puszczańskich. Ci osadnicy w zamian za sprawowanie królewskiej służby łowieckiej otrzymywali szereg przywilejów, a wśród nich najcenniejszy przywilej – wolności. Byli „wolnymi” ludźmi i jedyną pańszczyzną  jaką pełnili było śledzenie, tropienie i ochranianie zwierza, pilnowanie borów i udział w polowaniach królewskich. Toteż z pokolenia w pokolenie przechowywała się w nich i wrastała w krew duma z pewnej wyższości nad niewolnym chłopstwem okolicznym, no i – wrodzona, niczym nie okiełzana pasja łowiecka. Za naszych czasów pozycja ich zmieniła się na gorsze. Niewielkie pólka uprawne w głębi lasów z trudnością mogły wykarmić rozmnożone rodziny osadników. Czasy służby królewskiej rozwiały się w mgle legendy i potomkowie dawnych „urzędników” królewskich musieli się zadowolić skromnymi posadami gajowych lub nawet zwykłych drwali. Jednak i duma rodowa potomków wolnych ludzi, i pasja łowiecka – przetrwały. Duma rodowa i umiłowanie wolności były zapewne przyczyną, że na równi ze szlachtą czynnie i świadomie brali udział w powstaniu 1863 r. Tu w mało dostępnych zakątkach puszczy ukrywały się partie powstańcze w wiele miesięcy po stłumieniu innych ośrodków oporu. Tu staczane były krwawe bitwy powstańcze z Moskalami. W roku 1938 wyrostek piętnastoletni, a więc urodzony już w Polsce niepodległej i znający powstanie tylko z legendy, z dumą pokazywał mi w głuchym borze miejsce krwawej potyczki powstańców oraz mogiłę rosyjskiego pułkownika zabitego w tej potyczce. Tu wreszcie w głuchych, zagubionych w puszczy gajówkach i smolarniach niejeden ranny uczestnik powstania uchował się cało i zdrowo, gdy siepacze moskiewscy na próżno szukali go gdzie indziej.

Zmieniły się sposoby i warunki łowów. Najpierw ukazy carskie, później polskie ustawy łowieckie ograniczyły do minimum uprawnienia łowieckie miejscowej ludności, znosząc całkowicie dawne „serwituty” myśliwskie dawnych osadników królewskich. Za ubicie kozła lub złapanie w sidła zająca groziły surowe kary. A jednak pasja łowiecka osadników puszczańskich musiała znaleźć ujście, i znalazła – w kłusownictwie. Potomkowie tych, co chronili las i jego mieszkańców w imieniu króla, stali się za dni naszych najgorszą plagą tego lasu. Walka z nimi była trudna, a przy pomocy środków represyjnych – wręcz niemożliwa. Bo jakże zdybać kłusownika, urodzonego i wychowanego w lesie, znającego w tym lesie każde drzewo, każdy krzak, każdą ścieżkę zajęczą czy sarnią? Jedynym sposobem walki z kłusowniczą ludnością puszczańską było stosowanie z pewnym powodzeniem starej metody. Aby wziąć w karby złodzieja, należy zeń zrobić policjanta. Gajowych puszczańskich werbowano spośród miejscowych kłusowników, i byli to (jak twierdzą wtajemniczeni) pierwszorzędni gajowi!

Nie tylko wspominki historyczne i nie tylko swoisty folklor puszczański sprawiają, że Puszcza Rudnicka jest typową puszczą litewską. Jest ona puszczą typową, bo zawiera w sobie wszystkie możliwe w naszym klimacie rodzaje lasu. Mamy więc w tej puszczy wspaniałe bory, gdzie złociste kolumny gonnych, niemal masztowych sosen – owych palm północy – strzelają ku niebu pióropuszami szarej zieleni. Bory te, przeważnie podszyte małymi świerkami, jałowcem, wrzosem i paprocią, dyszą świeżym oddechem żywicy. A „gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje”, natenczas natrafisz na wielkie partie lasów mieszanych, przeważnie liściastych. Rosną tam olbrzymie osiny o korze sinostalowej; o drżącym listowiu, które jesienią nabiera wspaniałych ognistopurpurowych kolorów. Więdnące liście osiny są przysmakiem dla głuszców, które w ciepłe dni jesienne żerują w gęstwie purpurowych liści i zrywają się z łoskotem potężnych skrzydeł, gdy posłyszą kroki zbliżającego się intruza-człowieka. Obok – z rzadka – wykrzywiają potężne konary dęby sędziwe, brodate festonami osobliwego, szaroniebieskiego mchu. Raz po raz wystrzela sylwetka smukłego, o „parkowym” wdzięku jesiona. Ówdzie rosną klony o liściach palczastych, które jesienią mienią się barwami złota tak jaskrawego, że gdy promień słońca rozżarzy to złoto, jasno się robi w mrocznym zakątku puszczy. A na tle tej zieleni liściastej odbijają ciemne, spokojne, zadumane piramidy świerków (nieraz błędnie zwane na Litwie „jodłami”), których dolne gałęzie ścielą się po ziemi. Od czasu do czasu drogę zagradza na pół zmurszała kłoda wykrotu: tępy jego koniec, brzemienny potężną grudą wyrwanej ziemi, sterczy prostopadle do góry z korzeniami podobnymi do jakiegoś potwornego pająka czy ośmionoga. Ongi, gdy gruba zwierzyna była pospolita w Puszczy Rudnickiej, takie wykroty lub raczej doły wyrwanej ziemi pod nimi były ulubionymi kryjówkami niedźwiedzi na okres snu zimowego (barłogami).

Im dalej zbliżamy się do puszczańskiego „jądra gęstwiny”, tym częściej spotykamy się z objawami własnego, obcego człowiekowi z jego wścibską kulturą, życia puszczy.(…)

* * *

Michał Kryspin Pawlikowski (1893-1972)  pisarz, publicysta wileńskiego “Słowa”, pochodził z Mińszczyzny. Urodził się  w majątku Pucków nad Berezyną, niedaleko Bobrujska. Ojciec był adwokatem, prezesem Towarzystwa Kredytowego w Mińsku. W roku 1913 ukończył w Mińsku gimnazjum państwowe. Do roku 1917 studiował prawo w Piotrogrodzie.  Studia ukończył w latach 1923 – 1924 w Warszawie. Podczas wojny polsko – sowieckiej był sekretarzem zarządu miasta Mińsk, służył w 19 Myśliwskiej Eskadrze Lotniczej. Po zakończeniu studiów do roku 1938 mieszkał w Wilnie, pracował w Urzędzie Wojewódzkim, współpracował z redakcją „Słowa” jako felietonista i redaktor myśliwskiego dodatku tygodniowego pod tytułem Gdzie to, ach gdzie zagrały trąbki myśliwskie?… Poza tym utwory jego umieszczały pisma: „Łowiec polski” w Warszawie, „Łowiec” we Lwowie, „Myśliwy w Poznaniu” i inne.

Był wiceprezesem Towarzystwa Łowieckiego Województwa Wileńskiego. W latach 1939 – 1940 współpracował z Gazetą Codzienną wydawaną przez Józefa Mackiewicza. Jeszcze przed wkroczeniem wojsk sowieckich do Wilna w czerwcu 1940 udało mu się przedostać do Szwecji, w 1943 roku zamieszkał w Londynie, a w 1949 przeniósł się do USA. W latach 1951 – 63 był lektorem języków polskiego i rosyjskiego na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. M.K. Pawlikowski wiele publikował w czasopismach emigracyjnych, a jego najważniejsze dzieła to dwie powieści autobiograficzne Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego (Londyn 1959) oraz Wojna i sezon (Paryż 1965). W roku 1971 wydał w Londynie zbiór szkiców pt. Brudne niebo. Zmarł i pochowany na Wyspach Hawajskich.

* * *

(…) Michał K. Pawlikowski przeżył ogromny okres, od r. 1893 do trzech czwartych prawie XX wieku. Według tradycyjnej terminologii polskiej był: synem Ziemi Mińskiej (…) Michał K. Pawlikowski stał się kronikarzem tamtych dziejów, przenosząc odbicie tych ziem i czasów aż w nasze emigracyjne życie. Nie żeby nie istniała literatura tamtym tematom poświęcona. Istnieje ogromna (…)Cechą ich jest wszakże, iż z reguły nie zgadzają się ze sobą w przedstawieniu rzeczy. (…) Do najcenniejszych tego rzędu zaliczyłbym: bp. Juliusza Margolina i śp. Michała K. Pawlikowskiego. Margolin przedstawia swe żydowskie dzieciństwo na różnych terenach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, w przepięknym sposobie pisania; jest zarazem odkryciem czegoś na co patrzyło się zawsze i nie widziało. Niestety, drukowane tylko w języku rosyjskim na emigracji. Pawlikowski pisze kronikę dzieciństwa i młodości z percepcji szlacheckiej familii. Nazywając go „kronikarzem” (…) mam na myśli jego powieści, Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiega oraz dalszy ciąg w Sezonie i wojnie. W mniejszym stopniu ostatnią książkę Brudne niebo.

Józef Mackiewicz.  Wiadomości 1972 nr 34 (1377)

* * *

„… (Autor) nie licząc się z żadnymi nowin­kami, modami pisarskimi, pisze prosto, bezpoś­rednio, prawie „bez stylu”, z tą tajemną magią, która zawsze się nam udziela, gdy wyczuwamy w autorze pełną prawdę życiową, uczciwość ar­tystyczną . . .”

Stanisław Baliński, „Wiadomości”.

* * *

„…To nie tylko gawęda, ale dokument historyczny . . . Au­tor jest człowiekiem przepojonym spokojnym sceptycyzmem…  Gest i frazes jest mu obcy, nie­pojęty…”

Stanisław Mackiewicz (Cat), „Kierunki”.

24 Marzec 2010