Przed wielu laty przyszłaś do redakcji tygodnika „Naszej Gazety” – „Naszego czasu”, na praktykę jako Krystyna Sibik, studentka polonistyki na Uniwersytecie Wileńskim.  Dlaczego polonistyka i praktyka w naszym piśmie?

Jakby tak trochę wtedy jeszcze płynęłam z prądem – zaproponowano mi te studia na Uniwersytecie, więc się zgodziłem i przystąpiłem do nauki. Nauka dawała mi się łatwo, bo wielu studentów było po szkole średniej z rosyjskim językiem nauczania i dlatego studia rozpoczynały się od podstaw – nauki czytania i pisania. A ja to już miałem za sobą.

Na trzecim roku studiów trzeba było odbyć praktykę – mogła być szkoła albo redakcja polskojęzycznego pisma. Wybrałem pismo. I w ten sposób znalazłem się w redakcji tygodnika „Nasza Gazeta”.

Po odbyciu praktyki i zakończeniu studiów stałeś się nie tylko etatowym pracownikiem pisma, ale dosłownie ostoją pisma, od podstaw poznając technikę komputerową i zasady wydawania gazety.  Bo wtedy przed ponad dwudziestu laty o tak skrupulatnego, porządnego i pracowitego komputerzystę nie było łatwo. Tym bardziej, że wynagrodzenia były minimalne. Skąd u ciebie ta szeroko pojęta porządność we wszystkim?

Może po babci z Taboryszek, ale też po ojcu i po mamie, bo tak to już było w naszej rodzinie. Zresztą takie cechy charakteru i zachowania się były charakterystyczne nie tylko w naszej rodzinie. Była to raczej właściwe dla większości osób powojennego wiejskiego pokolenia, które wielkim wysiłkiem pracy i wyrzeczeń przygotowało pewien start życiowy dla nas i naszych dzieci.

Nasza redakcja była wtedy nie tylko redakcją. Ta sama grupa osób, wydająca pismo, budowała domy polskie, organizowała imprezy, przyjmowała częstych gości, nie licząc się z czasem i nie trzymając się wąsko pojętych obowiązków. Wtedy z twoim udziałem pismo stało się poczytne i osiągnęło prawie sześcio tysięczny nakład, czego żadne inne polskojęzyczne pismo nie osiągnęło i już nigdy nie osiągnie. Jak oceniasz ten okres swego życia?

Takie pytanie niedawno zadał mi mój syn – czy chciałabym wrócić do pracy w tamtej redakcji. Odpowiedziałem, że oczywiście. Panowała u nas dobra, wzajemnie życzliwa, rodzinna atmosfera, swoboda tworzenia, pomysłów, co wpływało na jakość i popularność gazety. Zresztą w czasie pracy w redakcji poznałem swego przyszłego męża Aleksieja i wyszłam za niego zamąż. Wszystko to razem wzięte oraz młodość pozostawiły po sobie w pamięci urok tamtego okresu.

Ale potem nastąpił okres trudny – w roku 2000 rozpoczęły napady na redakcję w celu przejęcia domów, redakcji i tytułu organizacji, niszczenie sprzętu. I kiedy zapytałem was – co robimy, może oddajmy wszystko i będziemy mieli spokój. To właśnie wy, młode dziewczyny, zachowałyście się godnie i zadecydowałyście, że jeszcze przez siedem lat w niezwykle trudnych warunkach  kontynuowaliśmy wydawanie pisma. Bo waszym zdaniem, zresztą zgodnym z prawdą, postępowanie działaczy Akcji Wyborczej było nieuczciwe i niesprawiedliwe.

Tak, byłyśmy młode uparte dziewczyny. Oni chcieli przejąć nasz dorobek, który powstał naszym   wielkim wysiłkiem pracy i społecznego bezinteresownego działania. Dlaczego mielibyśmy im to oddać?

Dziś jesteś matką pięknej rodziny, macie już własny dach nad głową i dorastających syna Roberta i córkę Arinę. Mąż pochodzi z  dawno osiadłych na Litwie Rosjan staroobrzędowców, sama jesteś Litewską Polką. Dzieci natomiast od samego początku uczą się w szkole z litewskim językiem nauczania. Jak oceniasz taką perspektywę?

Nie był to krok przypadkowy. Cieszę się, że oddaliśmy  swoich dzieci do szkoły z litewskim językiem nauczania. Nauka daje się im bez większego wysiłku, są traktowani  życzliwie i czują się w szkole bardzo dobrze, za lata nauki nikt im żadnych uszczypliwości  nie czynił. Mają przyjaciół, kontakty z którymi będą owocować przez całe życie. Uważamy, że tym, którzy zamierzają żyć i pracować na Litwie, taka szkoła stwarza szerszą perspektywę życiową.

Zresztą syn i córka intensywnie zajmują się również sportem. Dosłownie przed kilku dniami syn po raz drugi osiągnął nowy rekord i tytuł mistrza Litwy w pływaniu pod wodą na dystansie 400 metrów w swojej kategorii wiekowej, córka ma również rekord i mistrzowski tytuł w młodszej kategorii wiekowej wśród dziewcząt.

Oprócz trudnych obowiązków matki w rodzinie, w której dwoje dzieci uczy się poza miejscem zamieszkania i intensywnie sportuje, jeszcze pracujesz?

Tak, w grupie przygotowawczej w szkole z litewskim językiem nauczania. Jestem zadowolona z pracy. Chciałabym wiedzę pogłębić, zdobyć tytuł magistra na Uniwersytecie Wileńskim. Niestety, jak narazie opłata za studia jest dla mnie zbyt wysoka, abym mogła z tej szansy skorzystać.  Ciekawe, że znajomość języka polskiego i rosyjskiego okazała się dla mnie przydatna w szkole z litewskim językiem nauczania. Ostatnio bowiem zwiększyła się  w Salininkai liczba dzieci z rodzin nie litewskojęzycznych, przystępujących do szkoły z litewskim językiem nauczania. A one niekiedy nie mogą się nawet porozumieć z kolegami. Pomagam im więc w tym, aby bezstresowo mogli się zaadaptować w nowym środowisku.  Ku ich zadowoleniu i mojej radości, że mogę być im pomocna.

I jak zwykle od wielu lat jesteś zaangażowana w działalność wspólnoty wileńskiego kościoła pw. Wszystkich Świętych?

Tak, gdy miałam czternaście lat, czyli przed ponad ćwierć wieku zacząłam śpiewam w chórze kościelnym. I tak już zostało. W przeszłym roku byliśmy z chórem na wycieczce w Rzymie, w tym roku uczestniczyliśmy w konkursie chórów, które witały papieża Franciszka w Wilnie, byliśmy też w Zakopanem.  Mnie się to podoba, czynię to z radością.

Dziękuję za rozmowę. Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2019 Roku przyjmij serdeczne życzenia wszelkiej pomyślności i nieustającego rodzinnego szczęścia.

Z Krystyną Nikitiną rozmawiał Ryšard Maceikianec.

Na zdjęciach: Krystyna Nikitina z rodziną; redakcja "Naszej Gazety" po wydaniu 400 numeru tygodnika w dniu 1 kwietnia 1999 roku, K. Nikitina stoi druga z lewa.