Warszawska Oficyna Wydawnicza „Gryf" specjalizuje się najwyraźniej we wznowieniach niedostępnych lub zgoła zapomnianych książek o tematyce kresowej. W roku ubiegłym nakładem wydawnictwa ukazały się m.in. utwory Piaseckiego i Chciuka, ostatnio zaś Bunt rojstów Józefa Mackiewicza - książka niewznawiana od czasów pierwszej edycji wileńskiej, a więc przez lat z górą pięćdziesiąt.
Ostatnimi czasy Bunt rojstów zaliczał się oczywiście raczej do kategorii książek niedostępnych niż zapomnianych. Sam tytuł miłośnicy Mackiewicza znali od dawna - wymieniany był wielokrotnie w pracach krytycznych poświęconych temu autorowi. Rozmaite omówienia pozwalały jako tako zorientować się w zawartości książki, zachęcały do domysłów i podsycały ciekawość, ale pierwsze znaczące dzieło Mackiewicza pozostawało antykwaryczną rzadkością i z lektury znali je tylko nieliczni..


Czytelnik, który wiele słyszał o jakiejś książce, lecz do niej samej długo nie miał dostępu, przebywa właściwie tę samą drogę co autor dzieła: tworzy sobie jego mglistą wizję i w pewnym momencie nie może uniknąć porównania jej ze skończonym tekstem.
Na pytanie, co wynika z takiej konfrontacji w przypadku Buntu rojstów, odpowiadać mogę tylko we własnym imieniu; sądziłem, że jest to książka lepiej napisana, nie przypuszczałem, że jest tak przejmująca i tak aktualna.
Bunt rojstów to zbiór relacji z reporterskich podróży do najbardziej zaniedbanych i najbiedniejszych powiatów na litewsko-białoruskich kresach II Rzeczypospolitej. Od połowy lat trzydziestych Mackiewicz przemierza w różnych kierunkach rozległy obszar rozciągający się od Dźwiny na północy po dorzecze Prypeci na południu. Dociera wszędzie: do wiosek sekciarzy, do podupadłych miasteczek - ośrodków lokalnej władzy, w głąb Puszczy Rudnickiej i bagien Polesia. Są to za każdym razem odwiedziny miejsc nieznanych nawet mieszkańcom Wilna, nie mówiąc już o Polakach z centralnych dzielnic kraju. Sam autor, wycho¬wany przecież na Kresach i tam stale mieszkający, pisze tak, jakby wiele z nich oglądał po raz pierwszy, poddając się czarowi niespodziewanej egzotyki, (Polesie np. wydaje mu się zupełnie „nieeuropejskie").
Trudno nie zauważyć, że podróż Mackiewicza z innych jeszcze powodów stanowi wyprawę w nieznane. Przemierza on często obszary zapomniane nie tylko przez władzę i cywilizację, lecz również przez literaturę. W literaturze polskiej istnieje oczywiście wielki i żywotny mit Litwy oraz równie żywotny mit Ukrainy; nie ma jednakże i nigdy już chyba nie będzie porównywalnych z tamtymi mitów Białorusi, Polesia, Mińszczyzny... Książki Piaseckiego i Mackiewicza, mimo uroku, jaki wywierają, nie powołują „do życia nowej legendarnej strefy" polskich kresów. Przypuszczalnie zamiar taki zawsze skazany byłby na niepowodzenie, ponieważ historia ziem, o których mówimy, była zanadto już nieludzka, by stać się przedmiotem poetyckiej idealizacji.
Bunt rojstów ukazuje pewien wycinek tej historii...
Mackiewicz pisze przede wszystkim o praktykach polskiej administracji państwowej, praktykach stanowiących jakby skrzyżowanie woskowej okupacji z dziwacznie nieudolną pracą cywilizacyjną. Urzędnicy przysłani skądsiś, nie licząc się z nikim i z niczym i nie pytając nikogo o zdanie, rozkazują: to zmienić nazwę ulicy z Lwa Sapiehy na Rydza-Śmigłego, to wprowadzić specjalne przepustki dla podróżnych, to znów zorganizować „spontaniczne" obchody Święta Konia czy pobielić całą miejscowość wapnem, włącznie z walącymi się płotami, których przy okazji nikt nie zamierza naprawiać (pobielone być muszą). Duch absurdu unosi się nad Polską B: oto, żeby dotrzeć pociągiem do Brasławia (strefa nadgraniczna), trzeba posiadać przepustkę, ale jedynym urzędem uprawnionym do wydania takowej jest... komendantura w Brasławiu. Jakkolwiek wszakże mętne byłyby intencje władz, przepisy prawne, taryfy celne etc., etc., jedno rozróżnienie przedstawia się nadzwyczaj wyraźnie: podział na rządzących i rządzonych. Zatłoczony autobus rusza w drogę z opóźnieniem, bo najważniejszy pasażer, oficer WP, bawi beztrosko w cukierni, a kierowca nie śmie jechać bez niego. I rzecz tym razem nie dzieje się w zapadłej wiosce, ale na rynku w Grodnie.
Trudno byłoby zresztą w krótkiej recenzji wyliczyć wszystkie opisane przez Mackiewicza nadużycia władzy, absurdalne rozporządzenia, wszystkie przejawy administracyjnej arogancji i głupoty. Omówmy dwa przypadki, z pewnych względów najbardziej charakterystyczne.
Czytamy w Buncie rojstów o strajku chłopów znad jeziora Narocz. Przyczyną wystąpień stało się wprowadzenie w życie tzw. Ustawy Rybackiej. Na mocy rozporządzenia, jeziora, które do tej pory podzielone były pomiędzy wielu indywidualnych i zbiorowych właścicieli (jeziora będące od pokoleń źródłem utrzymania miejscowej ludności), zostały de facto upaństwowione. Naroczańscy rybacy z dnia na dzień stracili prawo połowów. Władze pod błahym pretekstem wstrzymały wypłatę należnych im odszkodowań, nie przestając, ma się rozumieć, ściągać podatków. (Jedna z wielu opisanych w tej książce sytuacji dowodzących, że w przekonaniu kresowych urzędników obywatel zawsze miał zobowiązania wobec państwa, lecz nigdy na odwrót.) Jezioro wydzierżawione zostało Dyrekcji Lasów Państwowych, której gospodarka przynosiła wyłącznie deficyt. W tej sytuacji chłopi, którzy tymczasem spadli do rzędu wyrobników w państwowym przedsiębiorstwie, ogłosili strajk. Delegatów strajkujących aresztowano po rozmowach z jednym z urzędników Dyrekcji, miejscowy starosta postawił ultimatum: aresztowani wrócą do domów, jeśli strajk zostanie przerwany. Ponieważ rybacy odrzucili ten szantaż, a sytuacja na dłuższą metę była nie do przyjęcia dla obu stron, zawarto w końcu prowizoryczną ugodę, niezgodną z prawem i nikomu niedającą satysfakcji.
W innym miejscu pisze Mackiewicz o Drui, małym porcie rzecznym nad Dźwiną, który miał stać się „drugą Gdynią" i „oknem na świat Ziem Wschodnich". Druja, przedstawiana w prasie jako inwestycja o wielkim znaczeniu dla Polski mocarstwowej, okazuje się zrujnowaną mieściną, która okres świetności przeżywała pod panowaniem carów. Przystań, skąd zamierzano spławiać do Rygi zboże i drewno, nie ma racji bytu - w Rydze brak kupców na polskie towary. Ponurym nonsensem jest specjalnie wybudowana nowoczesna linia kolejowa - dłuższa i wolniejsza od starej wąskotorówki. Wspaniałe przedsięwzięcia istnieją więc tylko w państwowej propagandzie, a genialne plany są zwichnięte w samym założeniu.
Czy trzeba jeszcze komentować to wyrywkowe streszczenie? Czy wnioski nie nasuwają się same?
Na Kresach Wschodnich, pisał o tym Mackiewicz, pisali inni autorzy, pamiętano o sąsiedztwie granicy sowieckiej, ani na chwilę nie tracono z oczu faktu, że za pobliskimi lasami, pagórkami, rojstami zaczyna się wrogie mocarstwo. W swych słynnych powieściach Mackiewicz opisuje sowiecką okupację Kresów Wschodnich, zetknięcie się starego „burżuazyjnego" porządku z cywilizacją komunizmu jako starcie dwóch światów, nieporównywalnych i wykluczających się wzajem. Ale dzisiaj, czytając Bunt rojstów, odnosimy wrażenie, że upiór Peerelu po raz pierwszy objawił się w sanacyjnej Polsce B. Książka Mackiewicza, paradoksalnie, nie traci na znaczeniu jako tekst publicystyczny. Unaocznia bowiem, że skłonności, nałogi, niedostatki, powszechnie uważane za spadek po „ustroju doskonałym", szerzyły się, już zanim ustrój ten nadciągnął ze Wschodu.
Czyżby więc w systemie sanacyjnym tkwiły zarodki Peerelu, a w Peerelu przetrwało dziedzictwo sanacji? W roku 1936 rybacy znad Narocza, którym odebrano ich jezioro, wołali do policjantów: „Szto wy heta, usio rouna jak u Sawietach, priszli naszu majemaść, naszu ułasnaść zabirać!  ".
Bunt rojstów odznacza się też osobliwymi walorami artystycznymi. Nie szukajmy ich jednak w stylu autora, jeśli pominąć dopracowane literacko opisy przyrody, niewykraczającym poza przeciętną reportażu prasowego; szukać ich trzeba raczej w pewnych szczegółach świata przedstawionego. Podobnie jak nieoczekiwana wymowa publicystyczna, artyzm ów nie pojawiłby się, gdyby nie upływ czasu i historyczne zbiegi okoliczności. Na czym polega jego istota, spróbuję wyjaśnić na dwóch przykładach.
W reportażu A Szwarce Bor Mackiewicz opisuje podwileńskie uzdrowisko tłumnie odwiedzane przez Żydów. Staje się to pretekstem do rozważań o antysemityzmie i stosunkach narodowościowych. W jednym z epizodów pojawia się przebiegły, świetnie zarabiający na Żydach-letnikach chłop, który na stacji przeciskając się przez tłum przyjezdnych, przeklina: „Ażeby oni wszystkie w piekle spaliliby się". Nie wie, że jego życzenie wkrótce się spełni.
W innym rozdziale, opowiadając historię zagubionej wśród bagien wioski Mitrycze, pisarz wspomina pacyfikację przeprowadzoną przez Niemców podczas wojny światowej. Całą ludność wysiedlono, a domy zrównano z ziemią. Pisarz długo nie może znaleźć przewodnika gotowego zaprowadzić go do zapomnianej wsi, nie wie nawet, czy Mitrycze naprawdę istnieją. Upewnia się dopiero wówczas, gdy znajduje je na sztabowej mapie. Wioski nieznane nawet okolicznym chłopom figurują jednak na sztabowych mapach.
Książka Mackiewicza ukazała się w roku 1938, traktowała o sprawach współczesnych, ale przez opisaną w niej teraźniejszość wyraźnie prześwi¬tywała złowroga przyszłość i dzisiaj łatwo spostrzec tę jej właściwość, to rozdwojenie planów w roku wydania niezauważalne jeszcze dla samego autora. Gdyby Mackiewicz zamiast zbioru reportaży napisał powieść, gdyby zgromadzonym materiałem zechciał wypełnić epicką formę, powstałoby może świetne dzieło. Przygnębiający wizerunek „nieznanych" Kresów Wschodnich, uchwycony w ostatniej chwili, na krótko przed kataklizmem. I padający na to wszystko cień przyszłości: cień ludobójstwa, krwawej okupacji Białorusi i długotrwałej nędzy powojennego bytowania.
Pierwodruk: „Kultura Niezależna" (Warszawa) 1990, nr 62, s. 87-91.
Opublikowano na podstawie: Józef Mackiewicz i krytycy. Antologia tekstów pod redakcją Marka Zybury. LTW, Łomianki 2009