Prawda jest nieznana, i prawdopodobnie, w obecnym stanie rozwoju gatunku ludzkiego, nigdy poznana nie będzie. Natomiast to, co stanowi najwznioślejszą cechę tego gatunku, to przyrodzony pęd do poszukiwania prawdy. Ten pęd świadczy o “uduchowieniu" naszego gatunku, wyrażonym w jego - kulturze, wszelkie zatem warunki zewnętrzne, ustroje państwowe, czy idee, wzbraniające lub tylko ograniczające prawo do poszukiwania prawdy, stają się automatycznie wrogami kultury ludzkiej. Józef Mackiewicz. Gdybym był chanem… Kultura, 1958

Nowa książka Józefa Mackiewicza - Kontra - jest wielkim wydarzeniem zarówno moralno-ideowym, jak i literackim.
1 czerwca 1945 roku, w samym środku Europy, w Austrii, nad Drawą, dokonano zbrodni. Zbrodni potwornej. To, że przeróżne „prawa", traktaty i umowy uświęciły tę zbrodnię, że politycy dopomogą, by w historii przedstawiano ją w przyszłości jako "zwykłą, dziejową", ba - nawet uświęconą ludzkimi tradycjami „konieczność" - nie zmienia ani jej wagi, ani jej okropieństwa. Tam to, nad Drawą, w okolicy starego a pięknego katolickiego miasteczka Lienz, wydano w ręce bolszewików Kozaków, Rosjan, Ukraińców, Kaukazczyków, Turkmenów, którzy po przejściu całej gehenny rewolucji bolszewickiej i jeszcze bardziej strasznej „sowietyzaeji" porwali za broń – „kontra", kontra tej uznanej przez świat, lecz nieuznanej przez dwieście milionów ludzi „rewolucji".

Odkrycie Kontry, mimo że powieść ta ukazała się wcześniej o osiem lat, zawdzięczam dopiero Lewej wolnej. Nie pamiętam już, co sprawiło, że w swoim czasie po przekartkowaniu książki, już do niej nie wróciłem, mimo żywego zainteresowania wszystkim, co Mackiewicz pisał. Może odstraszył mnie pozór historycznego i niepozbawionego politycznych tendencji reportażu (nie lubię polityki i reportaży). Nie wiem. Tak czy inaczej, rzecz przeleżała się w mojej bibliotece przez dobrych parę lat.

Jeżeli przylepianie etykietki utworowi literackiemu należy do dobrych tradycji recenzenckich, stwierdzić muszę na wstępie, że zaszufladkowanie ostatniej książki Józefa Mackiewicza nie jest łatwe.
O ileż łatwiej było pisać recenzje z dwóch jego poprzednich książek. A więc jego Drogę donikąd można było streścić w niewielu wierszach: „kinoteatr okropności" ze zwolnioną, a czasem zatrzymaną taśmą filmową, z szeregiem trupiobladych masek na ekranie, z wyrazem bezgranicznej nudy i tępego przerażenia na twarzach więźniów osadzonych w kamerze wysokiego ciśnienia systemu bolszewickiego, polegającego na zakłamywaniu, ogłupianiu i „odczłowieczaniu” ludzi. A więc Karjerowicza określiłbym jako fascynującą, choć nierówną artystycznie, narrację powieść, w której autor stracił, moim zdaniem, bajeczną okazję zgłębiania pasjonującego zagadnienia psychologicznego na temat: „bohaterstwo - tchórzostwo - dezercja", temat przez wielkiego Tołstoja zaledwie dotknięty.

Nie tylko Polacy są ludźmi
Ubawił mnie kiedyś list pewnego czytelnika, który zachwycał się antysowieckimi artykułami Józefa Mackiewicza i z uznaniem pisał, że żaden inny autor polski za granicą nie płonie taką nienawiścią do Rosji. Do Rosji, Rosjan, wszystkiego co rosyjskie. Trudno o większe nieporozumienie. Antykomunizm Mackiewicza nie ma najmniejszego zabarwienia antyrosyjskiego. Pisarz ten zużył już chyba beczkę atramentu na walkę z uprzedzeniami narodowościowymi i nacjonalizmem wszelkiego rodzaju. Rozumowo odrzuca wszystkie nacjonalistyczne uogólnienia i uproszczenia. Jeśli uczuciowo podświadomie ma niechęć do jakiegoś narodu, to do własnego, w czym nie jest bynajmniej wyjątkiem wśród wybitnych pisarzy naszych i obcych. Jeśli w podobny sposób darzy jakiś naród szczególną sympatią, to właśnie Rosjan i ich bliższych i dalszych pobratymców: Kozaków i Białorusinów. W twórczości jego łatwiej dosłuchać się ech wielkiej literatury rosyjskiej, od Gogola poprzez przede wszystkim Tołstoja aż do Pasternaka, niż polskiej. Pisuje często do czołowych czasopism tzw. białej emigracji i jego, zdaniem znawców, doskonały język rosyjski nie zawiera więcej polonizmów niż bujna, językowo nadto rozczochrana polszczyzna - szpetnych rusycyzmów i rutenizmów.


Dwa lata temu w Kaliforni zadeklarowałem się jako defector zza żelaznej kurtyny. Umyślnie podałem prasie swój adres i numer telefonu. Telefon nie przestawał dzwonić. Jako jeden z pierwszych zadzwonił doktor Z. Doktor Z. przeżył wojnę w Rosji. Był okręgowym weterynarzem, obsłu giwał dziesiątki kołchozów. Był przenoszony z jednego okręgu do drugiego, wiele rzeczy widział. Po wojnie udało mu się wrócić do Polski, a potem wywędrować do Stanów Zjednoczonych. Opowiadał mi o ko munizmie lat czterdziestych, a ja jemu o komunizmie lat sześćdziesią tych. Wszystko się nam zgadzało co do joty. I choć doktor Z. jest ode mnie starszy o jakieś trzydzieści lat, nie zauważyłem między nim a sobą żadnej tzw. generation gap. Rozumieliśmy się doskonale.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com