Nowa książka Józefa Mackiewicza - Kontra - jest wielkim wydarzeniem zarówno moralno-ideowym, jak i literackim.
1 czerwca 1945 roku, w samym środku Europy, w Austrii, nad Drawą, dokonano zbrodni. Zbrodni potwornej. To, że przeróżne „prawa", traktaty i umowy uświęciły tę zbrodnię, że politycy dopomogą, by w historii przedstawiano ją w przyszłości jako "zwykłą, dziejową", ba - nawet uświęconą ludzkimi tradycjami „konieczność" - nie zmienia ani jej wagi, ani jej okropieństwa. Tam to, nad Drawą, w okolicy starego a pięknego katolickiego miasteczka Lienz, wydano w ręce bolszewików Kozaków, Rosjan, Ukraińców, Kaukazczyków, Turkmenów, którzy po przejściu całej gehenny rewolucji bolszewickiej i jeszcze bardziej strasznej „sowietyzaeji" porwali za broń – „kontra", kontra tej uznanej przez świat, lecz nieuznanej przez dwieście milionów ludzi „rewolucji".


Kto ich wydał? Formalnie Anglicy, faktycznie - Zachód, Europa, Ameryka, cała chrześcijańska cywilizacja, my wszyscy, którzy dla walki z jedną zbrodnią zhańbiliśmy się sojuszem z drugą, nie mniejszą.


Ilu ich było - wydanych? Obojętne. Było dziesiątki tysięcy tych, o których Mackiewicz pisze, wiele dziesiątków tysięcy tych, których życie i los nie będą nigdy przez nikogo opisane. To nieprawda, że cywilizacja, postęp i kultura muszą być budowane i rozwijają się na kościach krwi ludzkiej. Te zapomniane miliony ofiar barbarzyństw popełnionych w ciągu dziejów mszczą się okropnie. Na nich to rosną i umacniają się tyranie, one to gotują upadek kultury. Zbrodnia Lienzu jest jedną z nich. I bez znaczenia jest, ilu „konkretnie" wówczas wydano, ilu popełniło samobójstwo, a ilu zginęło pod kolbami i od kul sojuszników czy czekistów, jak obojętne jest dla oceny zbrodni niemieckich, ilu „konkretnie" Żydów zginęło w getcie czy ilu chrześcijan wymordowano w Majdanku czy Oświęcimiu. Zbrodnia jest zbrodnią.


Dobrze się stało, że to właśnie Polak napisał książkę o tej zbrodni, popełnionej w stosunku do ludzi uczuciowo nam obojętnych, czy nawet - historycznie rzecz biorąc - niesympatycznych, nieprzyjemnych. Kozacy odegrali nie byle jaką rolę w martyrologii Polaków, począwszy od Katarzyny II, a na ostatniej wojnie kończąc. Ale jakie to ma znaczenie dla osądu naszej zbrodni w Lienzu? Żadne. Zbrodnia jest zbrodnią. I wartość moralno-ideowa książki Mackiewicza polega właśnie na tym, że odsłonił on tę zbrodnię w sposób genialnie prosty, bez patosu, z realizmem wręcz przerażającym, bez moralizatorstwa i mentorstwa, a ze ścisłością i drobiazgowością rzetelnego kronikarza.


Kontra to historia jednej rodziny kozackiej. Wojna, a później rewolucja rozbija jej patriarchalny układ, rozrzuca poszczególnych jej członków po świecie, w sposób przedziwny, a tak dla nas dziś zrozumiały, gmatwa i krzyżuje ich losy. Autor znakomicie wystudiował i wyczuł byt i charaktery Kozaków stanicznych, jak najwierniej i najzgodniej z prawdą historyczną opisuje przeżycia wojenne i rewolucyjne. Józef Mackiewicz jest już dzisiaj dojrzałym, świadomym swego talentu i znakomitej techniki pisarzem. Styl jego zadziwia swą prostotą, słownictwo - bogactwem. Z przyzwyczajenia doszukiwania się u każdego jeszcze niefigurującgo w podręcznikach literatury pisarza „szkoły" czy „szkół" literackich myślimy, czytając jednym tchem tę książkę znakomitą: „tu Sienkiewicz”, „a tu znów Żeromski", a „oto Tołstoj". Ale to są tylko niepotrzebne i krzywdzące Mackiewicza nawyki. W istocie Mackiewicz jest samym sobą. Każda jego nowa książka jest nowym etapem po drodze do wielkiej sławy. Kontra jest - jak to powiedziałem na wstępie - znakomitą pozycją literacką.


Józef Mackiewicz nie byłby Polakiem, gdyby do tej beczki wybornego miodu, jaką jest jego ostatnia książka, nie dodał łyżki dziegciu. Na szczęście nie była ona w stanie zepsuć całości, ale powiedzieć o niej trzeba. Tym dziegciem jest publicystyka Mackiewicza. Józefa Mackiecza - oczywiście! Mackiewicz jest pisarzem z krwi, temperamentu i olbrzymiego talentu. Jest to artysta niezmiernie finezyjny i subtelny - że przypomnę chociażby jego ta rzadką, niestety, u dzisiejszych prozaików wrażliwość na przyrodę. Ale publicystą tak - zapewne - jak i politykiem Mackiewicz (powtarzam - Józef Mackiewicz) nie jest i nie będzie nigdy. Jego artykuły publicystyczne są zbyt emocjonalne, zbyt jednostronne, podyktowane zachwyceniami czy obrzydzeniami czysto estetycznej, subiektywnej natury. Publicysta - jak i polityk - może pisać tylko to, co chce napisać, ale musi wiedzieć wszystko, co jest związane z tematem, co należy do rzeczy. Może nawet tendencyjnie, dla swoich celów, przedstawić tak czy inaczej sytuację, ale musi być świadom tego, co robi. Temperament literata i artysty nie sprzyja ani polityce, która nie znosi impresjonizmu, ani publicystyce, która nie powinna być improwizacją.


Mackiewicz zgoła niepotrzebnie do swej wspaniałej książki włączył cały szereg fragmentów publicystycznych, ilustrował ją faktami politycznymi czy nawet dokumentami, a nawet podał (jakże niepotrzebnie!) wykaz źródeł bibliograficznych. Nawet wielkiemu Tołstojowi nie uszło to bezkarnie, gdy zepsuł Wojnę i pokój wstawkami publicystycznymi, „poprawkami historycznymi" i bardzo mizernymi - powiedzmy otwarcie - rozważaniami filozoficznymi. Prawda dzieła literackiego wyraża się w jego formie, w jego ekspresji. Jest ona zawsze subiektywna i dlatego bezsporna. Czytelnik przyjmuje ją dlatego, że wierzy autorowi. Prawda publicystyki jest zawsze sporna i by była przekonująca, musi być najbardziej obiektywna, musi być oparta na gruntownych studiach, na wszechstronnym wyczerpaniu źródeł i materiałów.

Zbrodnia Lienzu jest zbrodnią bez względu na to, kim były w rzeczywistości te czy inne osoby - ofiary barbarzyństwa Zachodu. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy byli to mędrcy czy durnie, postacie świetlane czy zwykli ludzie, ze wszystkimi ich wadami i ułomnościami. Zresztą, jako pisarz, Mackiewicz miał prawo bardzo dowolnej stylizacji, mógł je przedstawiać takimi, jak je sobie wyobrażał. Ale gdy tylko chciał się wychylić poza ramy dzieła literackiego, gdy chciał nadać temu, co pisze, charakter „dokumentarny" - obowiązywała go ścisłość, w naukowym tego słowa znaczeniu. Inaczej, mimo woli, czytelnik ma prawo dochodzić, kim byli ci przywódcy kozaccy czy „ruchu własowskiego", z których Zachód nikczemnie (a co z punktu widzenia politycznego jeszcze gorzej: bo głupio i krótkowzrocznie) wydał bolszewikom. Czytelnik ma prawo doszukiwać się „poprawek historycznych" do tego, co pisze Mackiewicz o kolaboracjonizmie generałów emigracyjnych i sowieckich z Hitlerem. Czytelnik polski - w szczególności - będzie miał nawet prawo do surowego potępienia tej kolaboracji, zwłaszcza gdy spostrzeże, że Mackiewicz nie wykorzystał wszystkich źródeł, nie przedstawił całej prawdy.
A wówczas może on dojść do wniosków najfatalniejszych i jak najbardziej niewłaściwych: że owa zbrodnia nad Drawą nie była może taka straszna i nie zasługuje na tak bezwaględne potępienie.


Nieprawda! Była i zasługuje! Józef Mackiewicz - pisarz, a nie publicysta, ma rację. Jego książka jest pisana sercem i wyobraźnią tej miary ludzkiej, która daje samą prawdę i całą prawdę. Publicystyka wnosi do zagadnienia tylko zamęt i niepotrzebne wątpliwości.
Pierwodruk: „Syrena" (Paryż) 1957, nr 33/34.


Opublikowano na podstawie: Józef Mackiewicz i krytycy. Antologia tekstów pod redakcją Marka Zybury. LTW, Łomianki 2009.