„Ludzie są śmiertelni a Rzeczpospolita wieczna”

Stefan Czarniecki

Kraków 1655 (w czasie „potopu szwedzkiego”)

 Naród Polski zanotował wstrząs, który nie znajduje precedensu we współczesnej historii – opinie utrzymane w tym duchu obiegają Rzeczpospolitą i wychodzą daleko poza nią odkąd tylko zagrzmiała wiadomość o tragicznej śmierci Jego Ekscelencji Pana Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, prezydenckiej małżonki oraz znaczącej części polskich elit: politycznej, wojskowej i społecznej. Na pokładzie było 96 osób. Większość nie była możliwa na miejscu do zidentyfikowania, w tym ciało Marii Kaczyńskiej.

Jedno pytanie powraca bezustannie: czy katastrofa samolotu w Smoleńsku może przyczynić się choć do częściowej odmiany oblicza narodu polskiego? Jeśli tak jak w większości komentarzy odpowiemy twierdząco, w opinii tej – jak się wydaję – nie będzie nic z egzaltacji, nic z tej emocjonalnej przesady, właściwej dla chwil powszechnego wstrząsu. I wbrew pozorom nie gra tu wiodącej roli fakt, że na pokładzie prezydenckiego samolotu znajdował się kwiat polskiej władzy, rządu, parlamentu, wojska i Kościoła – najbardziej wpływowe osobistości. Cios dla systemu sprawowania władzy jest, rzecz jasna, dotkliwy. Obsada wakujących stanowisk dokonuje się jednak automatycznie drogą objęcia funkcji przez dotychczasowych zastępców. Oficjalne nominacje również posiadają jasne umocowania konstytucyjne. Dlatego wydaje się, że wymiar tej narodowej tragedii nabiera szczególnej roli dopiero na płaszczyźnie życia całej zbiorowości, która stanęła przed dziejowym wyzwaniem pokonania swoich niedostatków i słabości. Wbrew pozorom nie jest to dar częsty w najnowszych dziejach Polski. Sądzę właśnie, że w tej materii najprędzej można oczekiwać zmian.

Rola symboli, nierzadko wynikających ze zwyczajnego zbiegu okoliczności (jakim z konieczności należy uznać katastrofę lotniczą) jest ogromna w kształtowaniu psychiki zbiorowej. Tak jest i musi być również w tym wypadku. Powszechnie stawia się na jednym poziomie wypadek w Smoleńsku z wydarzeniami katyńskimi sprzed siedemdziesięciu lat (miejsca obu tragedii dzieli w końcu od siebie tylko dwadzieścia kilometrów!). Na myśl przywoływana jest także trauma narodowa, wywołana dokładnie przed pięciu laty śmiercią Jana Pawła II.

Jeśli zatem wytyczymy ściśle określony obszar z życia zbiorowości, jaką jest wspólnota narodowa, tzn. stan i jakość więzi międzyludzkich czy też poziom świadomości narodowej (której kondycja w ostatnim dwudziestoleciu przybierała wymiar upadku), bez trudu dostrzeżemy jak wielkim wyzwaniem i szansą dla problemów własnych Polaków stała się nasza nowa tragedia narodowa.

*

U progu wiosny 1940 r. Stalin na zawsze chciał pogrzebać polski sen o niepodległości, niemal dosłownie „strzałem w tył głowy”. Wywołało to stratę i nieopisaną traumę, tym większą i tym bardziej spotęgowaną, że prawda na temat tej zbrodni była tematem tabu PRL. Należało więc spodziewać się, że III RP przyczyni się do pokonania spuścizny Katynia. Czy tak się stało? Trudno zapomnieć, że pamiętna polityka Lecha Wałęsy „umacniania lewej nogi” zaowocowała powrotem lewicy, prezydenturą Aleksandra Kwaśniewskiego, a co za tym idzie, spowolnieniem procesu pokonywania spuścizny komunizmu. Rezultatem była „wojna na górze”, zdziczenie obyczajów politycznych i niski autorytet państwa w społeczeństwie. Równie dotkliwie odbijało się to jednak na stanie więzi społecznych. Byłem wówczas początkującym nauczycielem, nie wahającym się w nauczaniu historii posługiwać  językiem patriotycznym lub – gdy zaszła potrzeba – pojęciami wartościującymi, wolnymi od relatywizmu. Semantyka, operująca słowami „Ojczyzna” lub „dobro Polski” budziła najczęściej szok, zaskoczenie (niekoniecznie negatywne), rzadziej także ironię. Trudno było o bardziej wyrazisty dowód rozbicia więzi społecznych, zerwania pokolenia rodziców tych licealistów z tradycją dawnej Polski. Gdy przykład szedł z góry, z ław parlamentu, z łamów Gazety Wyborczej i „NIE”, także młode pokolenie najwyższą wartość widziało w dążeniu do pieniędzy, bez względu na zastosowane do osiągnięcia tego celu środki i metody. Z wąskiej perspektywy nauczyciela szkół średnich nadzieja na odbudowę społeczeństwa wolnej Polski zdawała się coraz bardziej oddalać.

Dlatego śmierć Ojca Świętego Jana Pawła II i spontaniczny akt rozbudzenia narodu musiał napawać nowym optymizmem. W innym wymiarze niż oficerowie z Katynia osierocił Polaków Papież (bądź co bądź pasterz całego Kościoła Powszechnego). Jego śmierć, która nastąpiła dokładnie pięć lat temu, w powszechnym odczuciu pozbawiała Polskę oparcia w papieskim autorytecie, w sile ojcowskiej dobroci i mądrości, a zatem pozbawiała oparcia w wartościach, które narodowi borykającemu się ciągle z dziedzictwem komunizmu (zakłamywaniem prawdy historycznej, cwaniactwem w życiu publicznym, małością „liderów” prowadzących Polskę po 1989 roku) były niezbędne do życia lub co najmniej do gruntownego rozwoju moralnego. A jednak wydarzenia, które nastąpiły bezpośrednio po śmierci Papieża, rozpoczęły głębszy proces społecznej odnowy. Właśnie to społeczeństwo skreśliło wkrótce w wyborach elitę III RP. Wskazując z stronę braci Kaczyńskich, wyraziło wolę jednoznacznej zmiany politycznej i moralnej.

Zwycięski obóz pod przewodnictwem braci wywołał jednak furię mediów. Lęk starej władzy, zagrożonej utratą wpływów, zaowocował obrzydliwą nagonką. Wobec głosu niemal jednobrzmiących mediów, społeczeństwo ponownie okazywało się bezradne. Przez ścianę kalumnii i oszczerstw z trudem przedostawała się prawda. Przeforsowany w tym czasie wykup mieszkań spółdzielczych „za złotówkę”, wprowadzenie zwrotów podatkowych dla rodziców, wychowujących dzieci – stanowiły niewielką część wyśmiewanej ofensywy „IV Rzeczypospolitej”.

*

Z trudem wypada to dzisiaj przypominać: w takiej atmosferze rozpoczynał swą prezydenturę JE Lech Kaczyński. Wielu opłakujących dziś śmierć naszego Prezydenta brylowała w atakach na „kaczorów”, upowszechniało niewybredne dowcipy, a nade wszystko systematycznie tworzyło wizerunek głowy państwa, która „kompromituje naród”, nie radzi sobie z protokołem dyplomatycznym, nie zna realiów międzynarodowych, itp. Nie wiem czy były obszary krytyki i oszczerstw, których nie doświadczyłby Ś.P. Lech Kaczyński. Najbliżsi z jego otoczenia wiedzieli, że fakt ten był ogromnym ciężarem także dla prezydenckiej małżonki. W ostatnich miesiącach na tyle dużym, że Ś.P. Maria Kaczyńska nie wahała się zwierzyć ze swoich trosk w osobistym wywiadzie dla TVP. Tymczasem skuteczność konkretnych polityków i tytułów prasowych była wręcz porażająca. W wielu środowiskach stało się w dobrym tonie mówić ze skrajną wrogością o urzędującej głowie państwa.

Dlatego śmierć Prezydenta Lecha Kaczyńskiego musi dopełniać oblicza symbolu. Dobiegająca końca jego pięcioletnia kadencja obfitowała w mozolną pracę, zmierzającą do przywrócenia Polakom ich świadomości historycznej i poczucia dumy narodowej. Żaden prezydent nie pochylał się tak głęboko nad narodową przeszłością Polaków. Ten inicjator budowy Muzeum Powstania Warszawskiego w przywróceniu narodowi jego niepodległościowych tradycji widział główną rękojmię odrodzenia. Dziś wszyscy mówią jednym chórem – Kaczyński był po prostu patriotą, kochał swój kraj i nie zamierzał tego ukrywać. Czy jednak istniały warunki by fakt ten przedostał się trwale do szerokich kręgów społeczeństwa?

 Żaden z prezydentów nie prowadził tak jednoznacznej polityki wschodniej. Zmierzając do trwałej odbudowy więzi politycznych z Litwą, Wilno odwiedzał najczęściej i w nim gościł po raz ostatni. Zapewne u podstaw tej aktywności politycznej leżała bliska mu „idea jagiellońska”, nakazująca z nadzieją odwoływać się do spuścizny Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Prezydent Lech Kaczyński był wizjonerem, opierającym swą politykę zagraniczną na gruntownej znajomości historii.

Jest więc rzeczą pewną, że proces, którego będziemy świadkami na przestrzeni najbliższych tygodni, miesięcy i lat, musi zawierać w sobie odpowiedź na temat fenomenu polskich dziejów. Czy etap przezwyciężania spuścizny komunizmu został definitywnie zamknięty? Czy uda się zjednoczyć społeczeństwo i pojednać elity polityczne? Czy zmiana oblicza i jakości polskiej polityki, zapoczątkowana przez Lecha Kaczyńskiego, będzie skutecznie kontynuowana przez jego politycznych następców?

Dziś na te pytania nie podobna odpowiedzieć. Pewnym jest tylko, że po latach pustki politycznej i zakłamywanych pojęć, milionom Polaków ukazał się polityk na miarę „męża stanu”. Być może na część „opłakujących” podziałała prawda z objawień św. Faustyny Kowalskiej, której Chrystus oświadczył, że napomina błądzących, spełniając ich najskrytsze życzenia…

Krzysztof Tracki