WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI 

Unia Europejska dała szansę na rozwój i postęp

Sylwetki gospodarnych

Rozmowa z Andrzejem Andruszkiewiczem,
rolnikiem z Ejszyszek

Pamiętam ciebie Andrzeju jako studenta obecnego Uniwersytetu Technicznego im. Gedymina, uczestnika kursów polonijnych i wyjazdów organizowanych przez Związek Polaków na Litwie jeszcze w końcówce lat 80., kiedy to z uwagą i rozwagą przyglądałeś się życiu. Wróćmy jednak do początku.

Andruszkiewiczowie

Szczerze mówiąc, jeżeli wszystko miałbym zaczynać od początku (uśmiecha się), to raczej tym bym się nie zajął. Ale dziś już nie ma odwrotu. Tym bardziej, że o ile do pierwszego maja br. nie było faktycznie większej perspektywy, o tyle przystąpienie Litwy do Unii Europejskiej absolutnie zmieniło sytuację. I na tym przede wszystkim wygrało właśnie rolnictwo. Wiadomo, że w Unii również są i będą trudności i problemy - ale jest także realna szansa na rozwój i postęp.

A więc po ukończeniu w roku 1989 Instytutu Inżynierów Budowlanych miałem wybór - zostać w Wilnie, czy wrócić w rodzinne strony. Ponieważ życie miejskie mnie nigdy nie pociągało, wolę bowiem spokój i ciszę prowincji - wybrałem to drugie - i zacząłem pracować w gospodarstwie rolnym " Wersoka" . I jak na razie praca układała się dobrze. Z pomocą gospodarstwa wybudowałem w Ejszyszkach dom. Kiedy się zaczęły przemiany, dom sprzedałem i zacząłem inwestować we własne gospodarstwo - kupiło się traktor, kombajn i inną technikę. Początkowo na odzyskanych ojcowskich około 50 ha zajmowałem się uprawą zbóż - i wcale nieźle to szło. Co prawda, dziś żałuję, że nie wykorzystałem możliwości tamtego czasu, aby utworzyć wielkoobszarowe gospodarstwo. Bowiem jak się okazało 50 - hektarowe gospodarstwo - to jeszcze za mało. Potem były lata trudne, gdy uprawa zbóż przestała się opłacać. W roku 1998 postanowiliśmy z małżonką, że ukierunkujemy nasze gospodarstwo na produkcję; mleka, dokupiliśmy więc jeszcze 50 ha ziemi. I tak jest do dziś - specjalizacja wyłącznie mleczna.

Kupiliście więc krowy...

Tak, ale się okazało, że miejscowe nie są wiele warte, więc znaleźliśmy rasowe w mariampolskim rejonie i stamtąd je sprowadziliśmy. I na wynik nie trzeba było długo czekać - udoje zwiększyły się trzykrotnie i dziś mamy mniej więcej średnią europejską - 5,5 tony mleka od krowy bez kukurydzy i bez kiszonek. W tym roku nabyliśmy nową prasę rolującą, co daje znaczący postęp w jakości przygotowywanej paszy. Obecnie właśnie rozpoczynamy karmienie tymi kiszonkami, których jakość i właściwości daje się porównać do świeżej majowej trawy, a według obliczeń specjalistów za okres przechowywania tracą one zaledwie 3 proc. właściwości odżywczych. Spodziewamy się więc, że w przyszłym roku nadoimy średnio około 7 ton od krowy.

I to byłby szczyt możliwości?

Raczej tak, bo dalszy wzrost produkcji zależy już nie od producenta, a od serwisu obsługującego rolnictwo - weterynarzy, laboratorium itp.

A jakie stado macie?

Ponad trzydzieści krów, no i młodzież, której w tym roku sporo sprzedaliśmy. I na razie zamierzamy przy tej ilości bydła pozostać.

Sprzedajecie więc dobre, zarodowe bydło?

Oczywiście, chociaż ceny jak na bydło zarodowe są jeszcze u nas niezwykle niskie. Natomiast sprzedaż dobrego bydła poza rejonem jest dosyć problematyczna, bowiem rejon solecznicki nie ma jeszcze tej renomy, jak rejon mariampolski czy inne.

Dlaczego, twoim zdaniem, rejonom podwileńskim brakuje tej renomy?

Problem polega nie na braku pracowitości naszej ludności, ale raczej dotyczy to poziomu świadomości - obawa przed zmianami, przed nowością, niewiara we własne siły, jak również brak współczesnej wiedzy. Ewidentnie, że niektórzy gorzej gospodarzą, niż ich dziadkowie w okresie międzywojennym.

Przy tym przemiany w rolnictwie były przeprowadzone w sposób nieprzemyślany - przecież majsternie, magazyny zbożowe itp. trzeba było po prostu sprywatyzować, a nie niszczyć. Nie bacząc na wskazówki z góry musiało również zadziałać zrozumienie potrzeb społecznych, patrzenie odrobinę do przodu - że i po przemianach ustrojowych tutaj będą nadal żyć i pracować ludzie z odpowiednimi dla wiejskich miejscowości zapotrzebowaniami. Przykład Wschodnich Niemiec mógł nam służyć za pewien wzór reformowania rolnictwa. Inna rzecz, że dziś przy zapotrzebowaniu na pewne usługi dla rolników nie pojawia się inicjatywa podaży tych usług. Bo i przy braku murów można okazywać takie usługi mając "złote ręce" i odrobinę inicjatywy. Co znów świadczy o poziomie naszej świadomości i braku zrozumienia, że to trzeba robić, można robić i z tego żyć. Dotyczy do w zasadzie całej Litwy i regionu wileńskiego, bo okolice wokół Ejszyszek na szczęście korzystnie się na tym tle wyróżniają. W tej części Ziemi Wileńskiej faktycznie nie ma nie uprawianej ziemi, co zaskakuje gości z innych części Litwy, gdzie nawet czarnoziemy niekiedy leżą odłogiem. Czyli pracowitości nam wystarcza, lecz brakuje wiedzy, uświadomienia i pomocy ze strony władz dla ludności tego regionu w stworzeniu pewnej wizji przyszłości po to, aby mógł się on rozwijać zgodnie zapotrzebowaniem czasu.

Czy tylko władza może zadbać o człowieka?

Oczywiście w pierwszej kolejności sam człowiek. Bo żadna władza wszystkiego za człowieka nie zrobi. W żadnym wypadku władza nie może ludziom przeszkadzać pracować. Inna rzecz, że to są skutki systemu sowieckiego, tłumienia inicjatywy gospodarczej i opiekuńczości państwa, co bez wątpienia na długo jeszcze będzie ciążyło na naszej zespołowej świadomości.

A czy twoim zdaniem urzędnicy, z którymi ma do czynienia rolnik, dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków?

Ja spojrzałbym na te stosunki z innej strony - jeżeli rolnik nie zwraca się z żadnymi prośbami, nie ma żadnych propozycji - skąd powiedzmy pracownik działu doradztwa rolniczego może wiedzieć w szczegółach o potrzebach rolnika, dostosować do ich potrzeb swoją działalność. Natomiast co dotyczy działu rolnego naszego samorządu, kierowanego przez Stanisława Lebedisa - można oceniać tylko pozytywnie - jest chęć i wola niesienia pomocy rolnikom, służenia im dobrą radą.

Wróćmy do początku naszej rozmowy. Na kupno krów zaciągnąłeś kredyt?

Wziąłem kredyt, biorę teraz i zamierzam brać w przyszłości. Niestety, żaden rolnik bez tego nie może rozwijać gospodarstwa, chyba że miał wpływ na proces prywatyzacji byłych uspołecznionych gospodarstw.

Tym bardziej, że od dwóch lat rolnik płaci 3,5 - 4 proc., i że są już kredyty pięcio i siedmioletnie. Dla porównania pierwsze kredyty brałem pod 14 - 18 proc. I były to roczne kredyty, chociaż rolnictwo to nie handel, żeby tak szybko mógł następować zwrot kosztów inwestycji. Trzeba więc było po prostu ryzykować - ale się opłaciło. Tym też sposobem na swojej ziemi, na równym polu wybudowałem stodołę i oborę - i mam nadzieję, że już tego lata będzie ona odpowiadała wszystkim standardom unijnym. Budowałem jak dla siebie - z perspektywą, jakościowo i tanio. Zresztą wiedza i dyplom inżyniera budowlanego w tym wypadku przydały się jak najbardziej. Jestem przekonany, iż zwierzęta nie powinny mieć gorszych warunków, niż gospodarz. Teraz zamierzamy wymienić urządzenia do dojenia krów na najbardziej współczesne. I zostanie problem magazynowania ścieków i obornika. Na to wszystko są przewidziane unijne środki strukturalne, złożyłem więc na nie odpowiedni wniosek i mam nadzieję pokrycia części wydatków, potrzebnych na powyższe cele.

Dla mentalności naszej ludności branie kredytów jest zjawiskiem nowym. Musi więc nastąpić pewien przełom w świadomości, aby po nie sięgnąć?

Cała gospodarka, a tym bardziej rolna, w Europie jest oparta na systemie kredytowania. Przypomnijmy niedawne czasy sowieckie - mając gdzieś lat około 35 uciułało się na samochód, około 40-stki - otrzymywało się mieszkanie, aby przez kolejnych lat dziesięć je urządzać, w 60 lat dało się coś zebrać dla dzieci. Czyli człowiek nigdy nic nie miał, zawsze ciułał i na wszystkim oszczędzał - i tak przebiegało całe życie. Na Zachodzie człowiek kończy studia, urządza się do pracy, bierze na kredyt samochód i mieszkanie, które spłaca z wynagrodzenia - i od razu żyje w normalnych warunkach. Tak powinno być i tak będzie również u nas.

Czy podobne stada mają inni rolnicy w rejonie?

Chyba z 15 rolników w rejonie ma również stada w liczbie 30 - 40 krów dojnych, w związku z czym na tle Ziemi Wileńskiej i Litwy rejon prezentuje się wcale nieźle.

Czy twoim zdaniem z pozycji zdobytych po latach doświadczeń - można dziś zacząć podobną działalność?

Można. Dziś, kiedy Litwa jest już w składzie Unii - ma to swoje plusy, ale minusy również. We wszelkim wypadku dzisiejszy początkujący rolnik co najmniej będzie wiedział na czym realnie stoi i w ten sposób realnie oceniał swoje możliwości startu. Będzie też mógł uniknąć pewnych błędów, poznając nasze doświadczenia.

Stworzyłeś miejsca pracy dla siebie, małżonki i innych osób, obsługujących gospodarstwa rolne...

Bezpośrednio też jedną osobę zatrudniam na stałe w gospodarstwie, nie licząc różnych sezonowych czy okazyjnych prac. W tych warunkach samym trzeba dużo pracować. Zresztą nikt nic bez pracy nie osiągnął.

A patrząc w przyszłość - czy twoim zdaniem twoja gospodarka będzie konkurencyjna, aby sprostać wymogom rynku?

Przed pierwszym maja straszono, że Europa nas "zawali" mięsem i mlekiem, jakby przed przystąpieniem Litwy do UE te produkty nie trafiały na nasz litewski rynek różnymi drogami. Z kolei produkty z Litwy w podobny sposób nie docierały do innych krajów. Zobaczmy na sąsiednią Polskę - dziś eksport płodów rolnych do krajów UE wzrósł o 40 proc. W perspektywie kilku lat na Litwie może nawet zabraknąć mleka, ale nie będzie to wina Unii, lecz naszych władz, w tym przetwórców mleka, którzy płacąc mizerne ceny producentom nie sprzyjają rozwojowi tego kierunku rolnictwa. Dziś mają zyski - ale dosłownie tną gałąź, na której siedzą nie inwestując poprzez ceny w rozwój gospodarstw produkujących mleko.

Dlatego zbyt mleka będzie zawsze zabezpieczony, a nasz średni rolnik powinien mieć nie średnie dwie i pół krowy - a 10 - 15, co nie wymaga specjalnie wielkiego wysiłku oraz 15 ha ziemi z dobrymi łąkami. Dlatego jestem głęboko przekonany o dobrych perspektywach producentów mleka i mięsa. Tym bardziej, że nasze przetwory z mleka i mięsa cenią się na Zachodzie - są bardziej zdrowe i smaczne. Jedynie nasza produkcja powinna być szerzej promowana w krajach UE. Ale to już misja państwa i innych instytucji.

Natomiast Ziemia Wileńska powinna płynąć mlekiem, mięsem i miodem, produkowanymi w rodzinnych gospodarstwach. Właśnie w rodzinnych gospodarstwach, stanowiących o przywiązaniu do ziemi, o powstawaniu klasy średniej, która z kolei jest podstawą demokratycznych obywatelskich państw. Nie wierzę, że produkcję rolną może zastąpić agroturystyka czy hodowla strusi oraz innych atrakcyjnych zwierząt. Tym bardziej, że rolnik - to nie zawód, to raczej tryb życia.

I pytanie najważniejsze. O rodzinie.

W roku 1995 z obecną tu małżonką Nijolą, też ejszyszczanką, zawarliśmy związek małżeński. Dziś dorasta nam dwoje dzieci - ośmioletnia Anna jest już uczennicą czwartej klasy, a Krzysztof ma pięć lat i uczy się w zerówce. Żona z zawodu jest księgową, co jest nam niezwykle pomocne przy prowadzeniu gospodarstwa.

W jakim języku uczą się dzieci?

Oczywiście w języku polskim. Jestem zdania, że powinniśmy być dobrymi i aktywnymi obywatelami Litwy i Europy, docierać do potrzebnych informacji i wiedzy, współuczestniczyć we wszystkich procesach i przemianach, nie izolować się i nie zamykać, pozostając jednocześnie Polakami.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu redakcji życzę wszelkiej pomyślności w tej tak ważnej misji - być odpowiedzialnym gospodarzem na Ziemi Wileńskiej.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 23/2004 (648)

Nasz Czas