…Do Mackiewicza nikt nie chciał się przyznać i dlatego, że taki literacko zacofany, i dlatego, że okropny reakcjonista, ale czytali, aż im się uszy trzęsły. Pośród znanych mi polskich literatów nikt tak nie pisał. Szlachcic szaraczkowy, jak go nazwałem, z tych upartych, wzgardliwych, zaciekłych milczków, pisał na złość. Na złość całemu światu, który czarne nazywa białym i nie ma nikogo, kto by założył veto. I właśnie w tej pasji jest sekret jego stylu. Czesław Miłosz. Kultura,  1989

- At, dałbyś waćpan pokój… słuchać hadko! Longinus Podbipięta.

Na przełomie lutego i marca br. „Gazeta polska” i www.niezalezna.pl opublikowały artykuł Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego „Litwo, czas na działanie. Moskalenia cierpliwie znosić nie będziemy”.

Jak i należało oczekiwać, reakcja na powyższą bezgranicznie demagogiczną publikację,  informację o której zamieścił „Lietuvos rytas”  – była prawie żadna.

Dobrze to świadczy o naszych naukowcach, iż nie podjęli tematu i nie zeszli do poziomu autora publikacji - politologa, profesora i doktora habilitowanego, należącego do Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Polski, a stawiającego pod wątpliwość aktualne granice europejskie, głoszącego otwarte pogróżki wobec naszego kraju i bałwochwalczo oceniający  międzywojenną polską okupację części Litwy. Bowiem dla tego rodzaju autorów, każda odpowiedź byłaby bez wątpienia powodem do nowej fali „patriotycznego” uniesienia i  antylitewskiego jazgotu.

Natomiast nam, szeregowym obywatelom, niezajmującym się polityką, nie noszącym korony naukowej, a dlatego nie obawiających  się iż z głowy nam spadnie, wypada przedstawić własne na powyższy temat, zdanie. Tym bardziej wiedząc, iż bezkarne płodzenie dezinformacji i zakłamywanie historii, a szczególnie przykrywając się tytułami naukowymi i wysokimi układami we władzach, jest szczególnie szkodliwe, bo zazwyczaj rodzi recydywy i może być upowszechnianie przez nieżyczliwe osoby jako rzekome dowody naukowe. Warto to zrobić nie tylko z myślą o obronie dobrego imienia naszej Ojczyzny, ale też z myślą o sąsiedniej Polsce. Bowiem jak zauważył w swoim czasie Jerzy Giedroyć - „[h]istoria Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii jakie znam, a Żurawski vel Grajewski akurat idzie w kierunku dalszego jej  zaśmiecania. Zamiast uzupełnić braki wiedzy własnej i poszukiwać prawdę.

Zresztą współcześni politolodzy z byłego obozu socjalistycznego, po części wychowani przez byłych wykładowców marksizmu – leninizmu, jak nam się zdaje, w większości grzeszą płycizną wiedzy, nadrabiając jej braki głośnym tupetem „patriotycznym”  i  rzekomo „szerokimi horyzontami w różnych dziedzinach”. Tak jakby z myślą właśnie o nich wyrymował  w swoim czasie klasyk rosyjskiej literatury A. Puszkin –

Полу-милорд, полу-купец,

Полу-мудрец, полу-невежда,

Полу-подлец, но есть надежда,

Что будет полным наконец.

Drugim częstym - gęstym grzechem głównym postsowieckich politologów, co szczególnie widać na przykładzie Żurawskiego vel Grajewskiego – to próba oceny historycznych wydarzeń z ich współczesnej intelektualnej mizerii na potrzebę dzisiejszej chwili oraz pracodawców, którym aktualnie się służy.

Dlatego, aby nie być posądzonym o podobne manipulacje, będziemy się powoływać na wiarygodne osoby i postacie, które były świadkami historycznych wydarzeń, o których wzmiankuje Żurawski  vel Grajewski.

A więc -   Litwa  nie „[…]rozpadła na Litwę Kowieńską, Litwę Środkową i Białoruś” w drugiej dekadzie XX wieku, jak to twierdzi  Żurawski vel Grajewski, a została rozdarta w wyniku agresji i okupacji po złamaniu przez Polskę Umowy Suwalskiej oraz podziału obecnej Białorusi między Polską i Sowietami  zgodnie z Traktatem Ryskim.  Nie jest też „[…]obecny kształt granic Litwy skutkiem sowieckiej przemocy”, a jedynie częściowym przywróceniem prawdy i sprawiedliwości dziejowej, bo granice Litwy etnicznej były znacznie szersze. Osobie, mianującej się naukowcem i podejmującej się tematu, dotyczącego stosunków litewsko – polskich, takie rzeczy  elementarne warto wiedzieć.

Na pewno inaczej mógł wyglądać opór wobec sowieckiej agresji, inny mógł być los krajów bałtyckich po wojnie, inna mogłaby być ich sytuacja obecna, gdyby nie było bociańskiej żeligowskiady, uprojektowanej przez  J. Piłsudskiego.

[…] Świadomie pomijam tu bardzo liczne koncepcje rozwiązania tzw. Idei Jagiellońskiej w ramach różnorakich polskich programów federalistycznych. Miały one (polskie programy federalistyczne) bowiem tę jedną wspólną cechę, że w mniejszym lub większym stopniu (a do nich należy zaliczyć również próby Piłsudskiego) wychodziły z założenia polskiej racji stanu, polskiego interesu państwowego jako nadrzędnego, a Litwie i Białorusi udzielały jedynie korzyści i przywilejów, ale drugiego, nie suwerennego stopnia. Nie było więc mowy o powtórzeniu unii równego z równym, mimo częstego powtarzania tych słów. Poza tym z wielu tych koncepcji wyłaziła nieszczerość, chwyt, taktyka polityczna, maskowana konspiracja, jak w wypadku P.O.W. i wreszcie frazeologia („za naszą i waszą!”), która zamiast pociągnąć Litwinów i Białorusinów, rozbudzała ich nieufność.  Złamanie Traktatu Suwalskiego i Żeligowskiada były największym błędem, który zaciążył na losach tej części Europy Wschodniej. A stworzona przez Piłsudskiego Litwa Środkowa, której wszyscy reprezentanci przy słowie „Litwa” dowcipnie przymykali jedno oko, była niewątpliwie szopką wysoce szkodliwą”. (Józef Mackiewicz. O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim).

[…]Rzekoma bałtycka litewskość Wilna i jego „okupacja” w latach 1920–1939 przez Polskę to mit. Był on niezbędny Litwinom, gdy budowali swoją nowożytną tożsamość”, twierdzi  Żurawski  vel Grajewski. Na szczęście są świadkowie i dowody, że okupacja Wilna i okolic dla Litwy i tu mieszkających Litwinów, w tym polskojęzycznych, była wyjątkowo niekorzystna, a jej skutki odczuwamy wyraźnie do dziś. Na pewno też byłoby tu inne stosunki międzyludzkie,  inny krajobraz, inne rolnictwo, inaczej i sprawniej przebiegałby zwrot znacjonalizowanej przez władze sowieckie ziemi, a lumpenproletariat i sowiecko kołchozowa nomenklatura nie miałyby podstaw i nie mogłyby, jak dotychczas, bezkarnie panoszyć się w roli „niezłomnych Polaków”.

[…] Władze w Warszawie ani przysyłani przez nie urzędnicy  nic dla regionów północno-wschodnich nie zrobią, bo nie dostrzegają ich swoistych wartości, widząc tylko ciemnotę, ubóstwo i zacofanie cywilizacyjne. Nie podejmują jednak żadnych kroków, żeby zmienić ten stan rzeczy. Regiony północno-wschodnie traktowane są niemal jak kolonie: metropolia żąda od nich zapłaty podatków, dostarczenia rekruta, przemysłowi umożliwia czerpanie taniej siły roboczej i surowców, urzędnikom pozwala na samowolę, której nie tolerowano by gdzie indziej". (Andrzej Stanisław Kowalczyk. Reporter byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego).

[…]Serce rosło, a jednocześnie płonęło ze wstydu, gdy się patrzyło, jak się Litwini zakrzątnęli przy podnoszeniu rolnictwa na Wileńszczyźnie w r. 1939. W ciągu ośmiu miesięcy zdążono powymieniać ziarno siewne, pud za pud zdziczałe z ubogich kłosków na „niemieckie” (tak je nazywali nasi chłopi, i nie wiem, czy pochodziło to stąd, że Litwa zakupywała ziarno siewne z pruskich stacji doświadczalnych, czy też za sprawą oporów psychicznych, zawiści i niechęci)[…].

Agronom litewski przez dwa dni w tygodniu objeżdżał gospodarstwo po gospodarstwie, badał ziemię, taksował bydło, radził, kalkulował, pisał wnioski o przyznawanie kredytów na nawozy, na budulec, na narzędzia, na inwentarz. Weterynarz wiejski na motocyklu stał się postacią równie złączoną z krajobrazem tygodnia co ksiądz i nauczyciel.

Poza tym od razu zorganizowano punkty skupu nabiału, dogodnie bliskie, z cenami o grosze niższymi od rynkowych, co dało wreszcie chłopom łatwy dopływ gotówki, uniezależniony od odległości od miasta, od straty za dowóz, „dzikie” kształtowanie się cen, kwaśnienie mleka w bańkach i butelkach, roztapianie się masła w szmatkach pod słomą. To wszystko były rzeczy dziecinnie proste, niekosztowne a rentowne, a jednak administracja polska nie mogła się na nie zdobyć przez lat dwadzieścia!” (Barbara Toporka. Polityka polska wobec Białorusinów).

Nie wiemy, czy Żurawski  vel Grajewski trzymał kiedyś w ręku książki wilnianina Józefa Mackiewicza, pisane z myślą, iż jedynie prawda jest ciekawa. Treść publikacji raczej wskazuje, iż obcy jest mu dorobek tego pisarza i zawarta w nim myśl przewodnia. A szkoda.  Bo jak widać całkowicie błądzi  w naszych rojstach i żagarach. Tym nie mniej pisze, bluźni i mąci.

My też przed laty ulegaliśmy fałszywym mistyfikacjom, umiejętnie przemycanym do naszych umysłów przez rożne „wspólnoty polskie” i organizacje „pomocy Polakom na Wschodzie”, najwyraźniej kierowane przez współpracowników polskich filii sowieckich służb. Przypadek Janusza  Skolimowskiego – temu niezbitym dowodem.  Ale wystarczyło wziąć do ręki książki Józefa Mackiewicza – leczą i pozwalają widzieć świat, jej bohaterów i aktorów we właściwych proporcjach i barwach.

[…]Nie ma zaś żadnych wątpliwości co do faktu, że mniejszość polska na Litwie, będąca tam ludnością autochtoniczną i na Wileńszczyźnie stanowiąca lokalną większość, weszła w skład państwa litewskiego wbrew swojej woli”, pisze Żurawski  vel Grajewski.  Zastanawiamy się więc z kolei jaki poziom kultury i wiedzy obowiązuje w sąsiedniej Polsce, aby móc się mianować tytułem doktora habilitowanego, a jednocześnie gołosłownie upowszechniać takie tezy,  pomijając oczywisty fakt, iż  Litwini i Litewscy Polacy (polskojęzyczni Litwini), mieszkający na Litwie wokół Wilna od wieków, nie zamierzali nigdzie ani wchodzić ani wychodzić. Z kolei okupanci po zajęciu terenu, trzymając nahajkę bądź rewolwer nad głową autochtonów przeprowadzali referenda oraz głosowania i ustalali czego najbardziej pragnie miejscowa ludność. Co ciekawe, że te głosowania zawsze wypadały po myśli okupanta. Zresztą nie tylko na Litwie.

Godnym też jest odnotowania fakt, iż autor publikacji znowu przywraca do łask dawną pseudo teorię, lansowaną w końcówce lat 80 ubiegłego wieku na łamach „Czerwonego Sztandaru” przez sławetnego Jana Ciechanowicza (Tichonowicza) w przeddzień ogłoszenia przez Litwę niepodległości, dowodzącego, iż polskojęzyczni Litwini pochodzą z Polski.

Wtedy przed ponad ćwierć wieku nie wielu zwracało uwagę akurat na te fragmenty piśmiennictwa gorącego orędownika polskiej republiki sowieckiej.  Dziś czytając wywody Żurawskiego  vel Grajewskiego i oceniając je na tle wydarzeń ostatnich dziesięcioleci  nie trudno sobie uzmysłowić, iż te publikacje przygotowywały  grunt pod autonomię, karty Polaka, służyły i służą budowaniu podziałów i murów między obywatelami Litwy mimo, iż nie mają nic wspólnego z nauką i prawdą.

[…]Odrzucam przede wszystkim stanowczo traktowanie Polaków litewskich, jako rzekomo „odłamu Narodu Polskiego, zamieszkałego na Litwie”. Teoria ta, wywodząca nas z jakichś osadników i jeńców polskich, osiadłych lub osadzonych na ziemiach litewskich, wydaje mi się z gruntu mylna lub co najmniej historycznie bardzo nieścisła, poza tym zaś degradująca nas w społeczeństwie krajowym, bo strącająca nas ze stanowiska współobywateli kraju do roli kolonistów obcych, a więc krzywdząca nas w swych wnioskach politycznych. Że jeńców polskich w różnych czasach mogło być dużo osadzonych na ziemiach litewskich, że mogli gdzieś być i poszczególni osadnicy polscy - to jest możliwe, ale że właśnie ich potomkami są dzisiejsi Polacy litewscy i że byli oni właśnie osadzani tam, gdzie dziś są największe skupienia polskie lub wyspy językowe polskie - na to żadnych dowodów i argumentów me ma”. (Michał Romer. Dwie teorie o Polakach litewskich. Zeszyty Historyczne, Nr 106. Rok 1993, Paryż.).

"[…]Powiat Wileński. Po obu stronach Wilii położony, którego część cała zachodnia między Wilnem a Wiłkomierzem rozciągająca się jest bardzo żyzna, w pszenicę i len obfita, a od południa wielkimi borami wybornego gatunku sosny zarosła, zaludniony jest samemi Litwinami. Jednakże język litewski panuje ciągle dopiero od strony północnej czyli z prawego brzegu Wilii; od południa pod samym Wilnem ustąpił polskiemu, dalej zaś mieszają się z sobą wsi mówiące po litewsku ze wsiami gdzie mowa polsko – ruska jest w użyciu. Wszakże między ludem wiejskim język litewski, przeważa w tym powiecie obie poprzedzające mowy. W niektórych miejscach, chociaż nazwiska wsi, i nawet mieszkańców ich, są czysto litewskie, wszakże zapomniano już języka rodowego. Dawne inwentarze czyli opisy włości, dowodzą że zmiana ta początek swój bierze od wojen szwedzkich za Jana Kazimierza, które spólnie z morową zarazą po nich grasującą w kraju wiele wypleniły ludności. Nowi osadnicy z głębszej rusko – litewskiej części W. Księztwa przybyli, przyłożyli się do zmiany tej językowej między pozostałymi mieszkańcami". (Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym, opisana przez Michała Balińskiego i Tymoteusza Lipińskiego, 1846).

Na ludziach z tytułami naukowymi  w dziele budowania nowych stosunków w tej części Europy ciąży odpowiedzialność  szczególna, której nie da się zastąpić czczym  patriotycznym wielosłowiem. Na braku wiedzy  i falsyfikowaniu wydarzeń współczesnych oraz historycznych nie da się zbudować przyszłości.  Dotyczy to, naszym zdaniem, w całej rozciągłości piśmiennictwa  Żurawskiego  vel Grajewskiego .

Autor publikacji przedstawia też listę tez, których rozwiązaniem mają się zająć, jego zdaniem, władze naszego kraju, przede wszystkim, żeby oświata  oraz „[…]obecność języka polskiego w litewskiej przestrzeni publicznej, urzędach, pisowni nazwisk w paszportach, dwujęzyczności w nazwach ulic, miejscowości, w szyldach sklepów i zakładów usługowych tam, gdzie istotny odsetek ludności stanowią Polacy” były, jak można wnioskować, na poziomie międzywojennej okupacji. Mimo, iż taka sytuacja dla Litewskich Polaków jest  i będzie niekorzystna, bo izolacja, brak konkurencji, dyskusji, swobody słowa  oraz terror informacyjny i występowanie w roli „piątej kolumny” sąsiedniego kraju nigdy nie będą służyły rozwojowi. A dlatego teren podwileński pod rządami Akcji wyborczej, otrzymującej poparcie oficjalnej Polski, wymiera fizycznie i degraduje moralnie. Przy tym jesteśmy głęboko przekonani, iż Polska nie ma żadnych moralnych, ani formalno – prawnych podstaw do wtrącania się w wewnętrzne sprawy naszego kraju, a szczególnie co do organizacji życia w regionie stołecznym Litwy.  Tym bardziej, iż dla Polski jest to tylko były teren pookupacyjny do prowadzenia nieodpowiedzialnych gierek politycznych, a dla Litwy jest to serce kraju.

Patrząc też szerszej z pozycji obywatela naszej planety Ziemi, a  nie tylko w myśl prastarej anegdoty „słoń a sprawa polska”, autor publikacji powinien byłby wiedzieć, iż język litewski ma znaczenie  nie tylko jako język państwowy naszego kraju. W odróżnieniu od znacznie młodszych języków słowiańskich, język litewski jest cennym zjawiskiem w dziejach kultury Europy i świata, i budzi żywe zainteresowanie w środowiskach naukowych. Dlatego obowiązkiem mieszkańców tej części Europy jest uszanowanie i zachowanie jego historycznego dorobku kulturotwórczego oraz zapewnienie mu nieskrępowanego rozwoju, a nie narzucanie kolejnego etapu polonizacji.

Żurawski  vel Grajewski zahacza również o zwrot ziemi dla obywateli Litwy. Nie wie, czy też udaje, iż wszystkie decyzje i plany od początku procesu prywatyzacji pod Wilnem zapadały za zgodą samorządów, rządzonych przez Akcję wyborczą.

Przytoczmy więc co najmniej jeden przykład, jak to rządzili i rządzą powyżsi działacze.

W roku 1997 Rząd Litwy w trosce o zharmonizowany rozwój terenów, zalecił samorządom wyłączyć z planów prywatyzacji brzegi rzek i jezior na różnorodne potrzeby miejscowych mieszkańców i ich wspólnot. Z 56 samorządów kraju polecenie Rządu wykonało 55.  Za wyjątkiem jednego – samorządu rejonu wileńskiego, akurat rządzonego przez V. Tomaševskiego wespół ze swoją przyjaciółką Janušauskienė – Pačikovską. Dziś skutki tych rządów są jak najbardziej oczywiste, budząc „zaniepokojenie Polski”. Mimo, iż właśnie tu pod Wilnem, pod rządami „standardowych Polaków”, gorąco przez oficjalną Polskę popieranych, inicjowano i rozwijano układy o niespotykanej skali.

Wina władz naszego kraju polega jedynie na tym, iż powyżsi oraz grono ich pomocników i pośredników siedzi jak dotychczas nie tam, gdzie powinni.

I tak się płodzą, i się bezkarnie panoszą zorganizowane, demoralizujące społeczeństwo grupy, prześladujące przestępcze interesy pod płaszczykiem „polskiej” partii i organizacji – „obrońców polskości”, „polskich Kresów”,  „polskich grobów”, „polskiej tradycji” i czort wie czego jeszcze.

Bodajże głównym zarzutem wobec naszego kraju, który przez Żurawskiego vel Grajewskiego został wyniesiony do tytułu publikacji – to rzekome „moskalenie” Litewskich Polaków. Zresztą tak do końca nie jest jasne, co autor ma na myśli pisząc o „moskaleniu”, i którego, jak grozi -  „[…]cierpliwie znosić nie będziemy”.

Jesteśmy zdania, iż używanie języka rosyjskiego bądź oglądanie tej czy innej telewizji o niczym jeszcze nie świadczy. „Moskalenie", w naszym pojęciu, to przede wszystkim działania na rzecz dezyntegracji Litewskich Polaków w swojej Ojczyźnie, wyobcowanie ich w  kraju swego urodzenia, zamieszkania i obywatelstwa oraz  pogłębianie podziałów między litewskojęzycznymi i polskojęzycznymi Litwinami. Takie działania inaczej nazwać się nie da, jak wtrącanie się w wewnętrzne sprawy naszego kraju, próba tworzenia „piątej kolumny” i osłabianie państwowości Litwy.

I taką działalność oficjalna Polska prowadzi od samego początku do dziś. I na tym, naszym zdaniem, polega „moskalenie” po warszawsku. A co robi Moskwa wobec polskojęzycznych Litwinów – to swoją drogą.

Inna rzecz, że jak dotychczas Warszawa i Moskwa w temacie „moskalenia” polskojęzycznych Litwinów działały i działają w tym samym kierunku, niekiedy nawet nie ukrywając - razem i wspólnie. Tak to było za czasów wieloletniego do niedawna ambasadorowania na Litwie J.  Skolimowskiego, jak dziś z publikacji wiadomo - świadomego agenta polskiej filii sowieckiego KGB, wychowanka Moskiewskiego Instytutu sowieckiej dyplomacji.

Co ciekawe, że tuż po objęciu przez niego urzędu ambasadora na Litwie,  oficjalna Polska i warszawska „Wspólnota” zaczęły dopasowywać „liderów polskich organizacji” na Litwie pod „format”  Skolimowskiego. Stąd właśnie znalazł się na firmamencie naszego kraju Michal Mackevič, „prezydent wszystkich Polaków na Litwie”, on też były redaktor „Советской Литвы”, redaktor i sekretarz partyjnego komitetu dziennika „Czerwony Sztandar”, wychowanek Moskiewskiej Akademii Politycznej przy CK KPSS bądź moskiewskiej szkoły KGB, co zresztą skrzętnie przed współobywatelami i wyborcami ukrywa. Dziś przyjmowany jest w Polsce na najwyższym poziomie i ustawiany na najbardziej honorowych trybunach obok A. Dudy i J. Kaczyńskiego, jak wzór do naśladowania przez Litewskich Polaków…

Podobnie jest z V. Tomaševskim. Oficjalna Polska zachłystywała się z radości, iż dzięki jej finansowemu i politycznemu poparciu został wybrany do euro parlamentu. A pierwszym jego krokiem było przyjęcie na swego podstawowego doradcę i pomocnika emerytowanego majora KGB Bałakina, który następnie przez cztery lata z listy Tomaševskiego reprezentował „Polaków na Litwie” w wileńskim stołecznym samorządzie. A oficjalna Polska nadal oklaskiwała i niezmiernie się cieszyła. I cieszy się nadal, iż z jej pomocą udało się narzucić Litewskim Polakom rządy sowiecko – kołchozowej nomenklatury.

Te warszawskie „moskalenie”, jak nam się zdaje, jest szczególnie groźne dla Litewskich Polaków, bo wyjątkowo głęboko ich demoralizuje, strącając „[…]nas ze stanowiska współobywateli kraju do roli kolonistów obcych”. Bowiem podawane jest w sosie z rzekomej troski, przyprawiane pychą o wyższości wszystkiego, co polskie, omotane „rycerskimi postawami i czynami” na podstawie jednej „[…]z najbardziej zakłamanych historii jakie znam”.

Tak też działał sławetny Stelmachowski, który przyjeżdżał do Wilna, aby bronić sekretarza KC KP Litwy na tzw.  moskiewskie platformie L. Jankeleviča. Zresztą wspólnie z pierwszym ambasadorem Polski na Litwie J. Widackim, byłym wykładowcą szkoły, przygotowującej kadry dla polskiej filii sowieckiego KGB.

I tak jest do dziś. Przecież obecny ambasador Polski J. Czubiński, również dyplomata z czasów PRLu,  od samego początku jednoznacznie idzie w ślady J. Skolimowskiego. Zaledwie zdążył wkroczyć w mury prastarej stolicy Litwy, a już  zorganizował i poprowadził prowokacyjny pochód pod politycznymi hasłami i sztandarami Polski przez serce Wilna - „na modły do Ostrej Bramy”. Można sobie wyobrazić reakcję polityków polskich, gdyby tak Niemcy z ambasadorem Niemiec w Polsce  ze sztandarami Bundesrepublik Deutschland spróbowali przemaszerować przez miasto „na modły” we Wrocławiu, Szczecinie, Gdańsku czy Bydgoszczy. Nie mówiąc o Warszawie.

Zresztą tych pretensji, wymagań, ukrytych i otwartych pogróżek w publikacji  Żurawskiego vel Grajewskiego jest znacznie więcej, stanowiąc, naszym zdaniem, przykład tworu zniewolonego umysłu.

Wolny i wykształcony człowiek, szanujący siebie i państwo, które reprezentuje, z odrobiną kultury i inteligencji coś podobnego, naszym zdaniem, napisać nie może.

***

Po ponad ćwierćwieczu wypadów przeciwko Litwie w polskich środkach masowego przekazu i przy każdej innej nadarzającej się okazji z udziałem polityków, rodzi się pytanie – co dalej? Tym bardziej iż omawiana publikacja Żurawskiego vel Grajewskiego, jak zaznaczyliśmy powyżej,  próbuje narzucać  naszemu krajowi działania już z pozycji siły, sławiąc pod wątpliwość nawet współczesne granice europejskie. „[…] Cierpliwość wykazywana przez Polskę, świadomą swojej przewagi potencjału, miała sens, ale od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainie czarne scenariusze dotyczące konfliktów na wschodzie stają się prawdopodobne i czynią rozwiązanie problemów polsko-litewskich zadaniem pilnym. Cnota cierpliwości staje się wadą”.

Patrząc na aktualną sytuację i z myślą o przyszłości z pozycji osób, nie uprawiających bezpośrednio polityki, najwyraźniej widać, iż obecne władze Polski - bez bufonady i pychy, po prostu i po ludzku – powinny Litwę i jej mieszkańców przeprosić. Za złamanie Umowy Suwalskiej, za międzywojenną okupację Wilna, Trok i przyległych terytoriów, za prześladowanie mieszkańców okupowanych terenów z wtrącaniem ich bez sądu i śledztwa do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej włącznie itd., itp. Solennie obiegając, że już nigdy więcej.

Podobnie jak to zrobił w roku 2009 śp. Lech Kaczyński kiedy to w obecności 20 przywódców państw, w tym Niemiec i Rosji, w dniu 1 września 2009 roku na Westerplatte przeprosił Czechy  za współudział w rozbiorze ich państwa, mając na uwadze zajęcie przez Polskę Zaolzia w roku 1938.

Zresztą, o ile Polska ma zamiary ubiegania się o rolę lidera naszego regiony – w podobny sposób powinna się zachować również wobec dwóch pozostałych państw, powstałych na terytorium historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego – Białorusi i Ukrainy.

Przeprosić Białoruś – za przekazanie w roku 1920 bolszewikom Mińska i przyległych terenów, których ludność jako pierwsza w historii wypełniła leninowskie obozy koncentracyjne, na których później wzorował się Hitler. Za wspólne z bolszewikami podzielenie Traktatem Ryskim  na pół Białorusi i Ukrainy, za zamykanie, zbezczeszczanie i spalenie ponad stu cerkwi w roku 1937 przez „Ozon” z cichego poparcia ówczesnych polskich władz itp., itd.

Przeprosić Ukraińców – za  wieki prześladowań i poniżania, za niedopuszczenie do powołania własnej państwowości, za dwie przestępcze pacyfikacje w okresie międzywojennym, za zbezczeszczenie i zburzenie tylko w roku 1938  w czasie drugiej pacyfikacji 127 cerkwi prawosławnych, część których należała do kategorii obiektów zabytkowych itd., itp.

I jest to jedyny, jak nam się zdaje, sposób na zapoczątkowanie nowych partnerskich i przyjaznych stosunków, otwartych i bez niedomówień, gwarantujących wzajemnie owocną współprace i bezpieczeństwo. Trzeba też pamiętać, iż nie od Polski zależy czy będzie ona liderem regionu, a tylko od sąsiedzi ze Wschodu, o ile zaakceptują taki stan.

Bo w odróżnieniu od Polski, mają one inny wybór – odbudować ścisłe więzie w ramach historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego, co stanowiłoby, naszym zdaniem, niezwykle ważne wydarzenie geopolityczne, stabilizujące stosunki miedzy Europa Zachodnią i Rosją. Tym bardziej, iż państwa te z Łotwą i Estonią włącznie nie mają wobec siebie dziś i nie noszą w historycznej pamięci żadnych pretensji czy urazów, a dlatego naturą rzeczy ciążą ku sobie, stanowiąc przy tym wspólnie znaczący ludzki, terytorialny, ekonomiczny i wojskowy potencjał. Gdyby do tego układu dołączyła Finlandia – stabilizacyjna europejska strefa przyjaznych nawzajem państw i narodów sięgałaby od Morza Północnego do Morza Czarnego.

Okupacja Wilna, przekazanie Mińska bolszewikom i zesłanie ludności do leninowskich obozów koncentracyjnych, podzielenie z bolszewikami Białorusi i Ukrainy, hołodomor, pacyfikacje, wyburzanie i podpalanie świątyń, okupacja Krymu i propagandowe ataki na kraje, będące  spadkobiercami Wielkiego Księstwa Litewskiego, z wyżej wymienionym włącznie – są to akurat działanie przeciwko stabilizacji i normalizacji tego pasa Europy, przeciwko odrodzeniu w nowej postaci Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz próby wytarcia go z naszej pamięci historycznej. Jak nam się zdaje – nikomu to się nie uda.

***

I na sam koniec słów kilka o ludzkiej wdzięczności i tonie piśmiennictwa Żurawskiego vel Grajewskiego, publikacja którego przywołała w naszej pamięci bardzo dawny artykuł w „Kulturze” autorstwa Józefa Mackiewicza, napisany w obronie wilnianina Władysława Studnickiego, napastowanego przez grupę wyjców. Te działanie, wymierzone w stosunku do osoby słabszej, J. Mackiewicz określił jako świńsko – nierycerskie. Właśnie taki ton - świńsko – nierycerski – jest nicią przewodnią całej publikacji, autorstwa  Żurawskiego vel Grajewskiego, dotyczącej naszego kraju. Zresztą w podobnym tonie były też publikacje, wypowiedzi i postawy innych autorów.

Oponując Żurawskiemu vel Grajewskiemu na powyższą publikację jako jedyny głos zabrał Vidmantas Valiušaitis, który skromie, obronnym gestem przypomniał, iż społeczeństwo Litwy gościnnie przyjęło Polaków we wrześniu 1939 roku, gdy ich państwo zostało okupowane prze hitlerowców i bolszewików.

Rzeczywiście, Litwa i Litwini wykazali się wtedy wobec niedawnego okupanta wyjątkowo po ludzku, rycersko i szlachetnie, „[…]bo rycerskość, jak nas uczono, mówiąc patetycznie: "od kolebki" - polega na szlachetności okazanej słabym. Ale metalowy wydźwięk tego wyrazu pochodzi w pierwszej kolejności od wspaniałomyślności okazanej powalonemu w polu wrogowi. Im wróg był większy, tym rycerskość jest większa, tak się zdawało kiedyś. - Dziś wyszmelcowane to słowo poniewiera się w polskim druku szczególnie często”. (Józef Mackiewicz. Władysław Studnicki).

Tylko że publikacja V. Valiušaitisa, podana w tonie „przepraszamy, że jeszcze żyjemy”, tak naprawdę niczego nie wyjaśnia, a jedynie powiela powszechnie znany wyrywek historii, sprawiając wrażenie, że był to jedyny przypadek poświęcania się Litwy dla Polaków, będących w potrzebie.

Natomiast nawet dla laika, zgłębiającego historię litewsko – polskich stosunków na przeciągu stuleci,  wiekiem XIV poczynając, nie pozostawia ona wątpliwości, iż wszystko to, co dziś ma Polska, w znacznym stopniu zawdzięcza Litwie – Wielkiemu Księstwu Litewskiemu. Faktycznie Litwa poświęciła siebie dla dobra Polski.

To bracia Litwini Jagiełło i Witold Wielki skutecznie zlikwidowali pod Grunwaldem największe zagrożenie dla Polski z Zachodu, aby następnie przez wieki bronić Polskę ze Wschodu, tracąc własne terytoria i ludzi, bo Polacy akurat „mieli złe wizje”, nie mieli chęci, woli  czy pieniędzy, aby przyjść podobnie Litwie z pomocą. Okres rządów Jagiełły i jego potomków był „złotym wiekiem” dla Polski.

Natomiast w okresie międzywojennym – z tych terenów Polska wysysała dosłownie wszystko, nie dając nic w zamian. W pamięci tych zwykłych ludzi, którzy żyli przy carze, życie „za polskie czasy” w okresie okupacji międzywojennej było nie do porównania trudniejsze. Piłsudczykowa soldateska pozwalała sobie wobec ludności na okupowanych terytoriach, niezależnie od używanego języka,  „[…]na samowolę, której nie tolerowano by gdzie indziej”.

Rozprawy z niepokornymi przy pomocy „nieznanych sprawców”, wtrącania do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej, w tym redaktora „Słowa” Stanisława Mackiewicza (Cata) czy otwarta rozprawa ze Stanisławem Cywińskim, którego mordowanie rozpoczął sławetny Dąb-Biernacki, a sfinalizowali analogiczni siepacze sowieccy – to tylko kilka z wielu znanych przypadków w warunkach, gdy nawet za złożenie skargi w obronie własnej groziły kolejne prześladowania.

Tuż po wojnie ponad 200 tys. polskojęzycznych Litwinów udało się do Polski w ramach „Układu z dnia 22 września 1944 r. pomiędzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego a Rządem Litewskiej Socjalistycznej Republiki Rad, dotyczącego ewakuacji obywateli polskich z terytorium Litewskiej SRR i ludności litewskiej z terytorium Polski”, na odbudowę tzw. Ziem Odzyskanych, używając słownictwa Żurawskiego vel Grajewskiego, otrzymanych przez Polskę „[…]skutkiem sowieckiej przemocy”. W ramach analogicznych układów również z Białorusi i Ukrainy, chociaż była to ludność tubylcza, a obywatelami Polski stali się tylko w okresie międzywojennej okupacji.

Również dzisiejsze rozdzierające krzyki i  krokodyle łzy troski „o losy Polaków na Wschodzie”, o ich nauczanie wyłącznie w języku polskim, i wciskanie im sławetnych „kart Polaka” o rzekomej przynależności „do narodu polskiego”- to nic innego, jak kolejne wysysanie Litwy i przygotowywanie jej kosztem rezerwy siły roboczej dla Polski. To samo na Białorusi i Ukrainie.

W związku z powyższym zachęcamy Żurawskiego vel Grajewskiego i jemu podobnych do zaprzestania świńsko – nierycerskich wypadów przeciwko Litwie. Bo jest to bezpodstawne, nie oparte na faktach i szkodzi samej Polsce. Bo nigdzie inaczej, a tylko „na wschodniej ścianie” Polska może odzyskać sobie przyjaciół. Dlatego trzeba nie tylko pisać, ale też czytać i uzupełniać braki wiedzy własnej. A przede wszystkim myśleć.

Bo naprawdę słuchać hadko.

Ryšard Maceikianec

 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com