W roku bieżącym Mokslo ir enciklopedijų leidybos centras wydał książkę „Mūsų patriotizmas, jų šovinizmas“ w postaci wywiadu – rzeki, przeprowadzonego przez Mariusza Maszkiewicza z Vytautasem Landsbergisem. Jest to tłumaczenie  wydania  „Nasz patriotyzm, ich szowinizm”, które ukazało się w języku polskim w Toruniu w roku 2011. Mariusz Maszkiewicz nie jest dziennikarzem, a dyplomatą współpracującym z politykami i służbami swego państwa, a dlatego podobne wywiady zawsze mogą mieć charakter politycznego zamówienia z odpowiednią interpretację faktów – stąd wymagają uwagi.

Czytając ten obszerny wywiad, który rzekomo miał za zadanie zamknąć niezamknięte rachunki, odnosi się wrażenie, że powyższe wydanie tego zadania niespełna, powtarza bądź wprowadza nowe nieoparte na faktach tezy, które w przyszłości mogą utrudnić badanie historycznych wydarzeń, związanych z okresem odzyskiwania przez Litwę niepodległości, nie pozwalając osobom bezpośrednio nie uczestniczącym w tych wydarzeniach wyrobić ich obraz, zbliżony do prawdy.

Słabością wydania jest też całkowite unikanie porównań bądź nawiązywania do aktualnych wydarzeń, które w znacznym stopniu uwypuklają portrety uczestników tamtych historycznych procesów, a szczególnie rolę polskich polityków i dyplomatów w ukierunkowywaniu działań litewskich Polaków na dezyntegrację ze swoją Ojczyzną, Litwą.


Obfitość poruszonych tematów i znaczna objętość rozmowy utrudnia przeprowadzenie dogłębnej analizy wszystkich wątków, a dlatego pragniemy zwrócić uwagę na najbardziej oczywiste i rażące przypadki nieścisłości oraz mijania się z prawdą i logiką. 

Współautorzy – Vytautas Landsbergis i Mariusz Maszkiewicz, sporo uwagi poświęcają zakładaniu szkół z polskim językiem nauczania  tuż po wojnie na Litwie, które rzekomo miało służyć również  rusyfikacji ludności.

Trudno z tym się zgodzić – wszystko co robiono za czasów Stalina i Berii, zresztą po ich śmierci również, miało służyć przede wszystkim sowietyzacji ludności, kształtowaniu „sowieckiego  człowieka”. Rusyfikacja była zaledwie „produktem pobocznym” sowietyzacji. Dobrze to  ujął  Tadeusz Konwicki we „Wschodach i zachodach księżyca” na przykładzie działalności wydawanego w Wilnie polską czcionką sowieckiego „Czerwonego Sztandaru” - ..."To co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi, tu się robi z duszą tego czy owego narodku"...

Tym bardziej, jak zaznaczają rozmówcy,  „w tym czasie na Białorusi likwidowano totalnie wszystkie szkoły polskie, gdyż mniejszość narodowa przeszkadzała w procesie tworzenia człowieka radzieckiego”. Było to widocznie najzwyklejsze uwzględnianie sytuacji w każdej republice sowieckiej. Ale cel wszędzie był ten sam – sowietyzacja. Odnotowuje to również Józef Mackiewicz, zaznaczając, iż sowieckich szkół z polskim językiem nauczania na Litwie założono znacznie więcej, niż ich było w okresie, kiedy Wilno i okolice znajdowały się w składzie Polski.

Sowieckie szkoły z odpowiednimi programami z polskim językiem nauczania, sowieckie „Czerwona Gwiazda” i „Czerwony Sztandar”, wydawane w języku polskim i ich obecne kontynuacje dokonały tego, z czym aktualnie borykają się litewscy Polacy i Litwa – z pozostałościami niezwykle głębokiej sowietyzacji, w tym z chęcią zachowania sowieckich programów nauczania.

Mówiąc o repatriacji zamiast  faktycznej ewakuacji  (Patrz. „Układ pomiędzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego a Rządem Litewskiej Socjalistycznej Republiki Rad dotyczy ewakuacji…” z dnia 22 września 1944) rozmówcy tym samym bezpodstawnie odnoszą miejscowych litewskich Polaków do kategorii ludności napływowej,  pomniejszając przy tym skalę ewakuacji, która skutkuje do dziś – postawami i poziomem kultury. (Patrz. Vitalija Stravinskienė „Tarp gimtinės ir tėvynės: Lietuvos SSR gyventojų repatriacija į Lenkija (1944 – 1947, 1955 – 1959 m.). Vilnius, Lietuvos istorijos institutas. 2011.)

Szczególne miejsce w wywiadzie zajmują projekty autonomii oraz postawa posłów na Sejm RL i innych działaczy, w okresie ogłaszania Niepodległości. I tu spotykamy szczególnie dużo nieścisłości.

Mariusz Maszkiewicz twierdzi, iż …”kiedy część polskich deputowanych do Rady Najwyższej Litwy postanowiła nie głosować czy wstrzymała się od głosu przy podejmowaniu decyzji o przyjęciu Aktu Niepodległości (11 marca 1990 r.). Zaczęły się wtedy takie ruchy organizacji samorządowych – wileńskiego i solecznickiego – w stronę ogłoszenia autonomii” – co nie odpowiada rzeczywistości.

Idea autonomii była wysunięta już w kwietniu 1989 roku na pierwszym zjeździe Związku Polaków na Litwie przez Stanislava Peškę i Jana Senkeviča, i kiedy to zjazd uchwalił rezolucję, nawołującą do tworzenia apilinek (gmin) narodowościowych. W jej wyniku już 6 września tegoż 1989 roku rada rejonowa w Solecznikach ogłosiła rejon „polskim narodowościowym”, a 15 września – podobną decyzję podjęła rada rejonu wileńskiego.

Czyli „ruchy w kierunku autonomii” zaczęły się na długo przed rozpoczęciem kampanii wyborczej i głosowaniem za Aktem Niepodległości. Intensywność budowania napięć między Litwinami i litewskimi Polakami poprzez ww. „Czerwony Sztandar”, litewskojęzyczne pisma, kierowane przez sowieckich działaczy oraz sowieckie służby była tak znaczna i powszechna, iż uczestniczenie w kampanii wyborczej na Ziemi Wileńskiej przy jednoczesnej negacji autonomii nie było możliwe.

Dalej M.M. twierdzi, iż …”większość polskiej ludności w tamtych wyborach głosowała na komunistów, na tych ludzi działających na tzw. platformie moskiewskiej”. Z kolei V.L. dodaje iż …”przede wszystkim trzeba pamiętać, że ci deputowani do Rady Najwyższej Litwy, Polacy z Litwy Wschodniej, którzy nie głosowali za niepodległością, głównie należeli do Partii Komunistycznej ZSRR.  U nas, jak już wspomniałem, był podział i powstała odrębna Partia Komunistyczna” – co również nie odpowiada prawdzie. Spośród 8 wybranych do Rady Najwyższej litewskich Polaków jedynie Zbignev Balcevič startował w wyborach z ramienia komunistycznego komsomołu, St. Peško  z ramienia kolektywu pracy, pozostali z ramienia Związku Polaków na Litwie.  Na „moskiewskiej partyjnej platformie” pozostawał  i działał jedynie Leon Jankelevič, którego nie ma powodu zaliczania do środowiska działaczy litewskich Polaków. Znalazł się w składzie frakcji na własną prośbę, ponieważ jego okręg wyborczy znajdował się w Ejszyszkach.

Trudno byłoby negować, iż urodzenie się i życie w sowieckim systemie nie pozostawiło na nas śladu – byliśmy ludźmi spod znaku tamtej sowieckiej epoki. Ale tych, którzy deklarowali przynależność do „moskiewskiej platformy” wśród nas nie było. Osobiście w tym czasie nie należałem do żadnej partii.

Od paru lat V. Landsbergis twierdzi, iż Č. Okinčyc poświęcił nam cała noc, abyśmy nie głosowali przeciwko Aktowi Niepodległości. W ww. wydaniu Profesor dokonuje pewnej modyfikacji i twierdzi, iż jakoby nawet cała trójka musiała nas przekonywać, co nie ma nic wspólnego z rzeczywistością - …”Ale potem Okińczyc opowiadał, ze ta trójka nawet ostatniej nocy przed historycznym głosowaniem, przekonywała, aby nie głosować przeciwko”.

Pisaliśmy już o tym, iż głosowanie przeciw nigdy nie wchodziło w rachubę. Przytoczmy więc naszą wcześniej opublikowaną reakcję na publikację V. Landsbergisa „Susikalbėkime su savo lenkais“ (Dogadajmy się ze swoimi Polakami), która Profesorowi jest znana:
..."Prawdą jest, iż za dwa czy trzy dni do pierwszego posiedzenia nowo wybranej Rady Najwyższej Litwy w pełnym składzie, również z udziałem Č. Okinčyca, spotkaliśmy się na Wielkiej 40 w siedzibie Związku Polaków. Obrady zainicjował A. Brodavski, ówczesny deputowany do Rady Najwyższej Związku Sowieckiego, będący jednocześnie przewodniczącym rady deputowanych rejonu wileńskiego, który na wstępie stwierdził, iż ludność nas nie zrozumie, o ile przegłosujemy za Niepodległość. Więc bez burzliwych dyskusji, uznając iż nie mamy prawa głosować przeciw Niepodległości, ustaliliśmy, iż powstrzymamy się w trakcie głosowania. W trakcie tego spotkania, o ile dobrze pamiętam, Č. Okinčyc głosu w ogóle nie zabierał. Żadnych innych spotkań czy dyskusji w tym temacie nie było i dlatego Č. Okinčyc najwyraźniej okłamał  autora książki. Zresztą nie tylko jego, bo poprzez środki masowego przekazu – całą Litwę.

Mówiąc o naszym błędnym politycznie głosowaniu, należy też pamiętać, iż odbywało się to w zupełnie odmiennej atmosferze i nieutracenie kontaktu z wyborcami, miało znaczący praktyczny wymiar. To pozwoliło kontynuować spotkania z wyborcami, prowadzić z nimi dialog, wpływać na ich nastroje i postępowanie. Nie mamy praktycznie wątpliwości, iż utracenie kontaktu pozwoliłoby grupie Ciechanowicza już w październiku 1990 roku ogłosić autonomię Ziemi Wileńskiej w składzie Związku Sowieckiego, inaczej mogłyby przebiegać w środowisku litewskich Polaków styczniowe 1991 roku wydarzenia czy lutowe  prosowieckie referendum…"

Co innego, iż stałe upowszechnianie przez Profesora nie odpowiadającej rzeczywistości informacji zastanawia i rodzi uzasadnione pytanie – dlaczego jednak po wyborach, wiedząc o nastrojach wśród litewskich Polaków, nikt z kierownictwa „Sajudisu”, przejmującego władzę w kraju, nie zechciał spotkać się z deputowanymi, wybranymi w podwileńskich miejscowościach przed decydującym głosowaniem? Głosy ośmiu czy dziewięciu  deputowanych, godne były, naszym zdaniem, uwagi oraz spotkania, a wyniki głosowania mogły być inne. Tym bardziej, że również postawa ww. trójki, rzekomo przekonującej do niegłosowania „przeciw”, wcale nie była jednoznaczna.

Zresztą nie rozmawiano z nami również w innych przypadkach, kiedy takiego dialogu sytuacja rzeczywiście wymagała – jak dla przykładu przed „zjazdem deputowanych wszystkich szczebli” w Ejszyszkach w październiku 1990, gdzie mogła być ogłoszona autonomia w składzie ZSRR, przed styczniowymi wydarzeniami, przed sowieckim referendum w lutym 1991 roku itp. , mimo że spotkań czy dialogu nie unikaliśmy. Sami  szukaliśmy wyjścia z sytuacji i zdaje się znajdowaliśmy właściwe rozwiązania. Zastanawia więc, dlaczego tak się stało. Tym bardziej, iż V. Landsbergis w ww. książce zaznacza, że …”naszym orężem było tylko przekonywanie. Debaty i przekonywanie. Otwarta, szczera rozmowa i wolna wola”.

W stosunku do nas tej wolnej woli wyraźnie zabrakło, którą dziś nie da się, niestety, zastąpić zmyśleniami Cz. Okińčyca.

W związku z wątkiem autonomii M. Maszkiewicz porusza również temat języka państwowego – również, niestety, bez znajomości rzeczy i wbrew jednoznacznym faktom - …”Ale wtedy pojawiła się jeszcze Ustawa o języku, którą to grupa autonomistów wykorzystała jako oręż do walki z władzami litewskimi.”
Ustawa o języku państwowym była uchwalona jeszcze w przez sowieckie władze Litwy w styczniu 1989 i mimo, że budziła kontrowersje i była umiejętnie wykorzystywana po pobudzania napięć między Litwinami i mniejszościowymi grupami narodowościowymi, nie mogła być wykorzystana do walki z władzami litewskimi. Litewskie władze zaistniały bowiem dopiero po wyborach w marcu 1990 roku.

Szczególnym wątkiem wywiadu – rzeki jest  niedomówienia na temat stosunku ambasady RP w Wilnie jak również  oficjalnej Polski  wobec litewskich Polaków. Zastanawiające, iż obecnie, podobnie jak i w czasie, kiedy M. Maszkiewicz wraz z Janem Widackim reprezentowali w Wilnie Polskę – poparcie otrzymuje element, jednoznacznie związany z sowieckimi służbami. Dotyczy to wspomnianego w książce Z. Balceviča, byłego koordynatora sowieckich służb, w tym KGB, w Wilnie, R. Mečkovskiego, który w czasach sowieckich był jedynym pracownikiem „Czerwonego Sztandaru”, który miał prawo oprowadzać zagraniczne wycieczki czy tegoż L. Jankeleviča, na którego proces, w celu okazywania nacisków na sąd, przybyła z Polski cała grupa senatorów, a którym towarzyszyli „nasi” działacze – J.Senkevič, A. Brodavski, V. Tomaševski i inni.

Co więcej – do obrony L. Jankeleviča próbowano włączyć nawet Polonię  amerykańską i Wielkiej Brytanii i tylko dzięki naszej osobistej interwencji nie doszło do kompromitacji tych środowisk. Natomiast bezpośredni szef współautora książki J. Widacki, były wykładowca szkoły, przygotowującej kadry dla polskiej filii sowieckiego KGB, który znacznie się też przyczynił, aby nie dopuścić w Polsce do lustracji,  wystąpił z grupa osób z listem do prezydenta V. Adamkusa z prośbą o ułaskawienie i w jemu tylko znany sposób zdołał nawet zdobyć autograf Jerzego Giedroycia na powyższym  liście w obronie L. Jankeleviča, trzymającego się do końca „moskiewskiej platformy”.

Dziś ówczesna polityka jest najwyraźniej kontynuowana, a oficjalna Polska i po 20 latach niezmiennie stawia na element skrajni, anty litewski, najbardziej związany z sowieckimi  instytucjami ideologii i represji. Godny odnotowania jest również fakt, iż ci liczni „przyjaciele Litwy”, którzy wtedy spotykali się z politykami i przywódcami naszego kraju i cieszyli się ich pełnym zaufaniem, doradzając również jak należy postępować z obywatelami swego kraju, litewskimi Polakami – dziś szelmują Litwę przy każdej nadążającej się okazji. Dotyczy to też w pełnym zakresie i najbliższego wileńskiego otoczenia J. Widackiego i M. Maszkiewicza, wśród którego dziś nie da się znaleźć życzliwej Litwie osoby.

Specyficznego posmaku dodaje książce wstęp autorstwa Michała Jagiełły - byłego świadka oskarżenia w tzw. procesie taterników, pełniącego następnie obowiązki kierownika wydziału kultury KC PZPR. Jest to raczej typowy życiorys „naszego przyjaciela”, o którym redaktor „Kontratekstów” Krzysztof Łoziński pisze:

…”Michał Jagiełło, były sekretarz PZPR w Zakopanem, w 1968 roku świadek oskarżenia w procesie „taterników”, następnie naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR z nadania PZPR, w latach 1980-81 (za pierwszej „Solidarności”) kierownik Wydziału Kultury KC PZPR. A jakie ma Michał Jagiełło zasługi dla opozycji? W 1981 roku wypisał się z partii. I tu koniec zasług, bo wcale nie zaczął przeciw tej partii działać, nie zszedł do podziemia, nie bił się z ZOMO. Jak mi powiedział, „pisywał w pisemku Ojców Jezuitów” wydawanym legalnie i przechodzącym kontrolę cenzury. W porównaniu z ludźmi, którzy latami działali w konspiracji, nieco mało. Ale po przełomie Michał Jagiełło zasłynął jako bohater oporu. W nagrodę został zaraz wiceministrem kultury. Obecnie jest dyrektorem Biblioteki Narodowej. Gdy Michał Jagiełło zostawał wiceministrem kultury, powiedziałem publicznie, że odkąd pamiętam, a znam Michała dobre 30 lat z okładem, to Michał zawsze siedział we władzach a ja w wiezieniu. Może jest pewien postęp. Ja już nie siedzę w wiezieniu. Jestem tylko bezrobotnym bez prawa do zasiłku, nie mam prawa do żadnej emerytury, bo zamiast „wysługi lat pracy” mam wysługę lat więzienia, karnego poboru do wojska (1968-1971), przymusowego bezrobocia. No cóż, są ludzie do odsiadki i ludzie na posadki.
…Longin Pastusiak powiedział, że legenda „Solidarności” „nie może być własnością jednej opcji politycznej”. Owszem może. Jest własnością tych ludzi, którzy ją tworzyli, a ci ludzie do SLD, PSL i LPR nie należą. Ci ludzie w milicji, PZPR i Radzie Konsultacyjnej nie byli. Złodziej nie jest właścicielem niczego – legendy też.”


Piszemy o M. Jagielle i jego wstępie na końcu naszych uwag dlatego, ponieważ w  jego wypowiedzi dostrzegamy swoiste podsumowanie i odbicie obecnie usilnie kreowanego przez odpowiednie służby i byłych „przyjaciół Litwy” obrazu naszego kraju, gdzie Litwini rzekomo stale i nieustannie cierpią …”na zastarzały uraz do Polaków i Polski”, bezpodstawnie czepiając się Bogu ducha winnych sąsiadów znad Wisły…

Warto więc przy okazji zapytać M. Maszkiewicza i M. Jagiełłę – czemu może ich zdaniem służyć, dla przykładu,  niedawny majowy pochód przez serce Wilna, organizowany za pieniądze z Polski  ze sztandarami RP, prowadzony przez wychowanka Moskiewskiego Instytutu Sowieckiej Dyplomacji, urzędującego w Wilnie ambasadora  RP J. Skolimowskiego w towarzystwie „naszego”, usilnie wspieranego przez Polskę, działacza M. Mackeviča, również wychowanego w Moskwie w Akademii Politycznej przy KC KPZR, rzekomo na modlitwę (?!)do Ostrej Bramy?  A zachowanie się głowy państwa B. Komorowskiego, zaczynającego swoje wizyty na Litwie od odwiedzania różnego rodzaju „załamanek” zamiast stolicy oraz jego, D. Tuska czy i R.Sikorskiego wypowiedzi, pomijając szelmowanie w prasie czy plakat w czasie meczu piłkarskiego, będący odbiciem  zachowań aktualnych przywódców RP?  Czyż to nie jest wyraźne a systematyczne prowokowanie niechęci obywateli Litwy i odnawiane w ich pamięci takich historycznych wydarzeń , jak np. okupacja Wilna i okolic w okresie międzywojennym?

Mylnie czy świadomie prowokacyjnie interpretuje też M. Jagiełło  pojęcie narodu, wbrew Konstytucjom Polski i Litwy, które, podobnie jak we wszystkich krajach europejskich, za naród uznają całą bez wyjątku wspólnotę obywateli państwa. W stosunku do litewskich Polaków taka ocena jest tym bardziej bezzasadna, bowiem litewscy Polacy nie pochodzą z Polski.  (Patrz. Michał Romer. Dwie teorie o Polakach litewskich). Wszystko wskazuje na to, iż jest to jeszcze jedna próba uzasadnienia bezpodstawnego narzucania  litewskim Polakom Karty Polaka.

Jest to zaledwie tylko garść uwag, świadczących o tym, iż książkę, naszym zdaniem, nie da się zaliczyć za życia świadków tamtych wydarzeń do kategorii „dokument historii”,  ponieważ  słowo pisane zobowiązuje trzymania się pewnych prawideł, a przede wszystkim prawdy i faktów.  Nawet jeżeli fakty nie pasują do utartych teorii czy potrzeby chwili.

Ryšard Maceikianec